Izabella
Wasielewska miała dość i wyraźnie było to widać w każdym jej
geście. W chwili, gdy płacząc kładła się na łóżku i
podkulała nogi, wciskając, złożone niczym do modlitwy, dłonie
między kolana, było mnie jej żal, zwyczajnie, tak po prostu, po
ludzku. Nie znałem jej, ale szczerze wątpiłem, że zasłużyła
sobie na to, by się z tym wszystkim mierzyć, by żyć ze
świadomością jaką przeszłość miał jej mąż, by w ogóle być
z takim człowiekiem jak Aleksander. W chwili kiedy tak rozmyślałem,
on powrócił do sypialni. Niósł białą filiżankę na spodku.
– Wypij
– powiedział cicho i obszedł łóżko na tyle na ile mógł, bo
przysunięte było do ściany, tuż pod parapet. To właśnie na nim
postawił talerzyk z filiżanką. – Jest z prądem – wyjaśnił.
– Brendy.
Iza
nic nie odpowiedziała, a on zrezygnowany przysiadł na brzegu łóżka.
Chciał dotknąć jej łydki, ale się zawahał aż w końcu całkiem
zrezygnował.
– Chcesz
o coś zapytać? Coś wiedzieć? – dopytywał. – Wiesz, że cię
nie okłamię, że nawet najgorszą prawdę wyznam.
– Było
trzeba ją wyznać przed ślubem! – wykrzyknęła poprzez szloch.
– I
co by to zmieniło? – dopytywał nad wyraz spokojnie. – Czy
byłbym wtedy dla ciebie innym człowiekiem, inaczej cię traktował,
mniej cię kochał? – Odetchnął i kontynuował – Iza, to by
niczego takiego nie zmieniło i miało miejsce wiele lat temu. To
jest już przedawniona sprawa.
– Powiedz
to tej kobiecie – poleciła niepewnie i odwróciła się tak, by
móc na niego patrzeć. Wsparła plecy na drewnianej ramie łóżka.
Nawet nie trudziła się z poprawieniem bordowej poduszki.
– Chciałem
– wyszeptał. – Wielokrotnie chciałem ją... przeprosić, ale
nigdy jej nie odnalazłem, nie miałem jak i nie było na to szans.
Nie znaliśmy jej danych. To był przypadek, że trafiło akurat na
nią. Gdyby gdzieś to zgłosiła, to...
– To
co? Ile by jej dało twoje przepraszam?
– Pewnie
niewiele, ale... ale nie lubię niepozałatwianych spraw. Wolę się
z czymś... kimś... problemami skonfrontować twarzą w twarz, niż
całe życie mieć to za plecami. Na tyle mnie chyba znasz.
– Wcale
cię nie znam! – Przetarła twarz rękoma, zupełnie nie zważając
na to, że tym sposobem mocno się rozmaże, bo choć nie miała
mocnego makijażu, to pozostałości maskary właśnie wstąpiły na
jej policzki.
Aleksowi
chyba estetyka nakazywała podać żonie chusteczkę. Zupełnie mnie
nie zdziwiło, że miał w kieszeni taką staromodną, haftowaną.
– Przepraszam,
że cię zawiodłem. – Położył tę białą szmatkę z
niebieskimi zakończeniami na jej kolanach i wstał, by opuścić
pokój.
– Jak
do tego doszło?! – krzyknęła za nim. – Jak się stało, że ty
i Diego... po Cyrylu i Borysie bym się tego spodziewała, ale po
was? – nie dowierzała.
– Poznaliśmy
się... – Wyglądał na zamyślonego. – U Kariny – kontynuował.
– Poszedłem do niej po pieniądze, jakiekolwiek i tak trafiłem na
Diego. Zabrałem go do pracy, gdzie pracował też Borys. Fabryka
należała do rodziny Cyryla.
– A
ta kobieta? – odważyła się podnieść na niego wzrok i tym
sprawiła, że to on spuścił głowę, jakby się wstydził swojego
czynu.
– Upiliśmy
się wtedy Divą. – Zerknął na wódkę wartą około
miliona złotych, która jakimś cudem przywędrowała do jego
sypialni i postawiła się pośród innych alkoholi.
Izabella
także spojrzała na ognistą wodę w butelce, którą zdobiły
kolorowe, kosztowne kamienie. Najprawdopodobniej były to diamenty.
– Nie
było nas na nią stać. Jakuba było, ale dobrze udawał kogoś kto
nie ma nic. Cyryl także nie miał pieniędzy. Był na utrzymaniu
rodziców, studiował już wtedy prawo i choć pochodził z bogatej
rodziny, to ojciec mu zawsze wszystkiego skąpił. Wszedł do domu,
niby na obiad i zabrał ojcu z gabinetu pierwsze z brzegu dwie
butelki. Pierwsza była otwarta, jakaś zwykła, szybko ją
obaliliśmy przy torach pod lasem. Potem padło na Divę i ten
pomysł, który miał nas scalić w jedno.
– Nie
wierzę – szepnęła.
– Ja
po latach też nie. Chodziło im przede wszystkim o to byśmy ja i
Cyryl się dogadali, i nie skakali sobie do gardeł. Od pomysłu do
pomysłu. Alkohol i wcześniejsza trawa, gdy urwaliśmy się z pracy
i poczuliśmy jak banda szczeniaków na wagarach, dały nam po
głowach. Z resztą... dobrze wiesz, że moja jest słaba.
– Nie
sądziłam, że paliłeś. Jesteś wrogiem narkotyków.
– Teraz
tak, wcześniej też, ale to były czasy, gdy miałem wszystkiego
dość i zrozumiałem, że nieważne jakbym się mocno starał, to
niewiele jestem w stanie w swoim życiu i życiu swoich bliskich
pozmieniać.
– Właśnie
mi uświadomiłeś, że niemal nic o tobie nie wiem – rzekła
melancholijnie i była przy tym bardzo zamyślona, jakby nieobecna.
– Wiesz
więcej niż ktokolwiek inny.
– Więcej
niż twoi koledzy?
– Byli
koledzy – poprawił szybko. – I nie i tak.
Spojrzała
na niego jakby nie rozumiała o co mu chodzi.
– Oni
wiedzą więcej o tym co robiłem i w jaki sposób, bo robili to ze
mną lub byli wtedy przy mnie, albo słuchali moich opowieści przy
co wtorkowym pokerze. Ty jednak, jako jedyna, wiesz jaki jestem.
– Właśnie
o to chodzi, że nie wiem.
– Wiesz
– upierał się, ale mówił to szeptem, jakby nie chciał jej tego
narzucać na siłę.
Odetchnęła,
nie wiem czy pod wpływem zmęczenia, czy irytacji. Najważniejsze
jednak, że odważyła się zapytać:
– Kiedy
to miało miejsce? Jak dawno?
– Cholernie
dawno. To były lata dziewięćdziesiąte.
– Karina
zawsze mówiła, że Diego poznał Cyryla podczas rozwodu, gdy szukał
prawnika. Ty mu go poleciłeś.
– Tak,
bo... ten gwałt nas nie scalił. Zamiast to zrobić, to nas
poróżnił... poróżnił bardzo mocno. Ja go wyparłem – przyznał
ze łzami w oczach. – Kiedy, po latach, polecałem Grzelaka
Alarconowi, to całkiem zapomniałem o tym, że tych dwoje miało już
z sobą tą jednorazową styczność.
– Jednorazową?
Przytaknął
ruchem głowy.
– Ja
trzymałem się zawsze bliżej Diego, bo do Borysa żywiłem dziwny
dystans, a Cyryla trudno mi było tolerować. Borys natomiast zawsze
mierzył siły na zamiary, więc ciągnęło go do bogatych, stąd
jego przyjaźń z synem szefa. W latach dziewięćdziesiątych tylko
ten jeden wypad zaliczyliśmy wspólnie, we czwórkę. Później
nasze drogi się rozeszły. Skończyły się wakacje i Cyryl wrócił
na uczelnie do innego miasta, do akademika. Borys także rozpoczął
studia, wyjechał, rezygnując z miejscowe uczelni na rzecz jakieś
lepszej. Ja pojechałem do Francji, do pracy, by pomóc dziadkom.
Diego został na miejscu, poślubił Karinę, usynowił Franka,
zabierał ich z sobą w podróże, bo dziedziczył majątek po ojcu i
musiał doglądać interesów.
– Oni
się nie poznali? – nie dowierzała.
Olek
spojrzał na nią jakby nie wiedział o co jej chodzi.
– Diego
i Cyryl, po latach się nie rozpoznali?
– Nie
wiem. – Pokręcił głową. – Wydaje mi się, że Cyryl Kubę
rozpoznał, ale w drugą stronę pewności nie mam, raczej nie, bo
Cyryl najbardziej z nas wszystkich się zmienił. Lata odcisnęły na
nim piętno. Najszybciej się postarzał, być może za sprawą
zarostu. I stał się inny.
Słuchałem
tego i nie dowierzałem. Nagle sprawa gwałtu wydała mi się być
mniej ważna od wzmianki o rozwodzie Diego Alarcona. Z początku
sądziłem, że chciał się rozwieść z jakąś inną żoną, by
móc poślubić Karinę, ale wyłapałem w opowieści Aleksandra
pewną chronologię i dotarło do mnie, że gdy zjawił się u Cyryla
Grzelaka po latach, to już był mężem Kariny i ojcem Franka.
– Zrób
mi herbaty bez prądu – zażądała Izabella od swojego męża. –
I nie chcę słyszeć już nic więcej – dodała, opadając na
poduszki i odwracając się tyłem do męża.
Chyba
rozumiał jej potrzebę zostania samej. Nawet okrył ją przed
wyjściem z pokoju, a potem bardzo długo nie wracał, by w końcu
zerknąć z progu na to jak śpi i wycofać się ponownie do kuchni.
Wyłączyłem
telewizor i odłączyłem od niego laptopa. Zacząłem szukać, nie
informacji o gwałcie, a o rozwodzie, ale media nim nie żyły.
Zrozumiałem, że prawdę, albo w ogóle cokolwiek na ten temat mogą
mi powiedzieć tylko dwie osoby – Diego lub jego prawnik.
Zdecydowałem się więc odnaleźć Cyryla Grzelaka. To akurat do
trudnych zadań nie należało. Z informacji jakie o nim zdobyłem od
Wasielewskiego, który oczywiście nie miał pojęcia, że był moim
informatorem, wiedziałem, że ten mężczyzna jest zarządcą,
administratorem kamienic, w tym także tej, w której mieszkał
Aleksander z rodziną, ale był też prawnikiem. Nietrudno było
zdobyć jego adres.
Dzień
później dotarłem spacerkiem do dzielnicy dworków, usadowionych
niegdyś na obrzeżach, a teraz niemal w środku miasta, gdyż
wszystko się rozrosło. Ciągle powstawały nowe blokowiska, pełne
coraz wyższych wieżowców i wymyślnych zabiegów
architektonicznych. W ten oto sposób domki i dworki z obrzeży,
nagle znajdowały się bliżej centrum niż przedmieść.
Ulica
Mikołaja Reja należała do specyficznych. Nie była typowo
nowobogacka ani staromodnie willowa. Zazwyczaj w miastach jest tak,
że ogrody przydomowe są niewielkie, a tutaj były ogromne. No może
przesadziłem, bo do wsi nie mogły się równać, ale i tak robiły
wrażenie. Najbardziej jednak zachwyciły mnie domki, niby wszystkie
do siebie w pewnym sensie podobne, bo wyglądające na duże i
przestronne, ale miały w sobie klimat nawiązujący do zamków lub
cygańskich pałaców. Każdy z domków był inny, każdy miał inną
bramę, różną roślinność, która wylewała się za ogrodzenia,
zupełnie niezbliżone do siebie podobieństwem skrzynki na listy.
Spojrzałem na jedną z takich skrzynek. Była kremowa z logiem
poczty na środku i tabliczką z nazwiskiem, umiejscowioną dokładnie
nad znaczkiem. Posiadała też oddzielne miejsce na gazety i ulotki.
To przez tę skrzynkę wiedziałem, że trafiłem pod dobry adres.
Niewiele jednak mogłem dostrzec z perspektywy gapia stojącego na
środku chodnika. Ogrodzenie było bowiem wysokie i drewniane, i
jedyne szpary jakie posiadało, to była wymyślna, wzorzysta krata,
ale znajdująca się dopiero jakieś dwa metry nad ziemią. To
ogrodzenie miało z trzy metry wysokości, a powyżej niego były
jeszcze czuby choinek. Nie miałem więc innego wyjścia jak
zadzwonić i czymś się zamówić.
Furtka
raczej nie otwierała się automatycznie, bo gospodarz pofatygował
się osobiście. Trzymał wąż ogrodowy, zakończony plastikowym
pistoletem zraszającym, w dłoni. Najpierw spojrzałem na krajobraz
rozchodzący się za nim. Było tam dużo roślin, zarówno takich
wrośniętych w ziemie, jak i doniczkowych, które dumnie rozstawione
były po obydwóch stronach dróżki i w narożniku kwadratowej
fontanny. Potem dopiero mój wzrok padł na mężczyznę, gdy ten
zapytał się czy w czymś może mi pomóc.
Cyryl
był niewysoki, ale nie był też niski. Ramiona jak na swój wzrost
miał wystarczająco szerokie, by nie wyglądać śmiesznie, jak
karakanek, który przesadził na siłowni. Wydawał mi się
szczuplejszy od Diego czy Aleksa, ale nie chudy czy wychudzony. Chyba
mógłbym go określić słowem przeciętny.
– Dzień
dobry. Dobrze trafiłem? – zapytałem. – Pan Grzelak?
– Tak.
– Zdjął ogrodowe rękawiczki i wyciągnął dłoń w moją
stronę, wcześniej przecierając ją o granatowe, dresowe spodnie. –
Cyryl Grzelak – przedstawił się.
– Marcin
Tomczyk – skłamałem. – Potrzebuję prawniczej porady i w
internecie znalazłem pana adres. Było blisko, więc... – miotałem
się i nie wiedząc co mam powiedzieć dalej, zdecydowałem się na
wzruszenie ramionami.
– Nie
prowadzę już kancelarii w domu. To musiała być jakaś
przeterminowana strona. – Uśmiechnął się, szeroko, pokazując
rząd równych i bielszych od śniegu zębów, choć być może tak
mi się tylko wydawało za sprawą kontrastu. Zarost miał ciemny,
czarny niczym sadza, a cerę opaloną, ale naturalnie od słońca.
– W
takim razie gdzie? – dopytywałem.
– W
mieście, przy samym ratuszu – odpowiedział. – Jednak skoro pan
się już pofatygował, to zapraszam. – Wskazał dłonią kierunek.
Gest był stricte serdeczny, zapraszający.
Przestąpiłem
kilka kroków i usłyszałem jak furtka zostaje zamknięta. Cyryl
zrównał się ze mną, ale skręcił na trawnik, by odłożyć wąż
ogrodowy na jeden z leżaków wykonanych z białej wikliny. Leżaki
te, jak i pozostałe meble ogrodowe idealnie wpasowały się w tło
ogrodu, tych marmurowych donic, różnorodnej, trochę dzikiej
roślinności i budynku, który domagał się otynkowania i
wybielenia, choć może właściciel specjalnie nie wzywał do tego
specjalistów, bo dzięki temu poszarzałemu, przybrudnawemu
odcieniowi bieli, pałacyk wyglądał na starszy, na wiekowy.
Aby
dostać się do drzwi wejściowych trzeba było pokonać schody.
Można było iść przodem, gdzie były półokrągłe, albo bokami.
Schody też najprawdopodobniej były z marmuru albo jakiegoś innego
kamienia. Drzwi były duże. Szerokie i wysokie, na dodatek
dwuskrzydłowe. Gospodarz je przede mną otworzył, a wewnątrz
przywitało mnie ciepłego, ciemnego odcieniu drewno boazeryjne i
dywanik, błękitny w herbaciane róże.
– Po
prawo jest mój gabinet. – Wskazał mi drogę, dzięki czemu nie
musiałem uważać na ten dywan, bo nie było konieczności bym go
mijał. Za nim znajdował się najprawdopodobniej salon, ale
poprzedzała go wielka, jak na domowe, fontanna.
Nie
miałem okazji bliżej przyjrzeć się ozdobie, bo od razu udałem
się we wskazane miejsce i zasiadłem na jednej z dwóch skórzanych
kanap. Oddzielał je wyglądający na ciężki, niski, drewniany
stolik.
– Przepraszam
za strój, ale jak sam pan widział, zajęty byłem moim hobby –
rzekł Cyryl, siadając dokładnie naprzeciwko mnie. – Wody? –
Nie czekając na moją odpowiedź, chwycił za karafkę i napełnił
dwie pękate szklaneczki, przypominające kształtem beczułki. –
Co pana konkretnie do mnie sprowadza?
– Rozwód
– odpowiedziałem.
Grzelak
spojrzał na mnie w dziwny sposób, taki zdumiony, nico podejrzliwy.
– Nie
zajmuję się rozwodami – wyjaśnił.
– Ale
jest pan prawnikiem, tak?
– Tak,
ale... od lat nie przyjmuję już spraw cywilnych.
– Żadnych?
Pokręcił
głową, jakby nią zatrząsł.
– Żadnych.
Specjalizuję się w prawie gospodarczym, od czasu do czasy karnym.
– I
nigdy pan nie rozwodził ludzi?
– Nie
mam takiej mocy. Rozwodzi sąd, ewentualnie Watykan. – Uśmiechnął
się i znowu oślepił mnie bielą swoich równych zębów.
– Dobrze
pan wie o co pytałem.
– Kiedyś,
na początku kariery, tak jak każdy brałem rozwody. Musiałem z
czegoś żyć zanim wyrobiłem sobie nazwisko.
– Rozwodził
pan Diego Alarcona – postawiłem na odkryte karty, bo facet wydawał
mi się być naprawdę miły. Biło od niego nie tylko bielą zębów
po oczach, ale także taką otwartością, sympatycznością, szczerą
serdecznością.
– Diego...
pamiętam Diego – potwierdził. – Już wtedy nie brałem
rozwodów, ale ten jeden zdecydowałem się przeprowadzić. Skąd pan
o tym wie?
– A
czy to ważne?
– Przychodzi
pan do mnie i wypytuje o mojego byłego klienta. Może się pan
zdziwić, ale tak, jest to dla mnie ważne.
– Byłego
klienta czy byłego przyjaciela? – odważyłem się zapytać, bo od
Cyryla nie powiewało jakimś dystansem czy zesztywnieniem, jakby
temat był niewygodny.
– Wolałbym,
by nie łączono mnie z tą sprawą. Diego był przyjacielem kogoś z
mojej rodziny, dlatego przyszedł do mnie. Chciałem mu odmówić,
ale nie dał się spławić i był wypłacalny. Nagiąłem więc
nieco mój prywatny, zawodowy kręgosłup i zgodziłem się.
– Zatem
pan wie, że jego żona nie żyje?
– Oczywiście.
– Położył jedną dłoń na swoim udzie, a drugą chwycił
szklankę w dłoń. Napił się, co było oznaką, że z jakiegoś
powodu zaschło mu w gardle.
– Zdradzi
mi pan dlaczego chciał się rozwieść? – podpytywałem, bo
zapewne facet już się domyślił, że jestem dziennikarzem, bo
przecież gdybym był policjantem, to już dawno pokazałbym mu
blachę.
– Nie
chciał, to ona chciała. Niestety nie mogę udzielać informacji na
takie tematy. Muszę być wierny moim klientom, nawet byłym.
Obowiązuje mnie milczenie na temat spraw, z którymi do mnie
przychodzą.
– Rozumiem.
– Wstałem i już miałem skierować się do wyjścia, ale w oczy
rzuciła mi się gablota wypełniona alkoholami, z czego każdy miał
swoją, najprawdopodobniej srebrną, tabliczkę. Były to nazwy,
których wcześniej nie widziałem na oczy, a butelki od klasycznych
z dodatkami jakieś drobnej biżuterii, po całe błyszczące, niczym
kule dyskotekowe. Jedna nawet zamknięta była w klatce, a jej korek
wykończony był kryształowym ptakiem, najprawdopodobniej gołębiem
albo białym krukiem. Rzuciło mi się w oczy puste miejsce, przy
którym napis głosił Diva. – Jednej brakuje –
zagadnąłem.
– Wiem.
To była kolekcja mego ojca, ale kiedyś pokusiłem się o
podprowadzenie dwóch butelek. Nie wiedziałem, że jedna z nich jest
taka cenna. Po tym wydarzeniu wracałem do siebie kilka dni.
– Aż
tak mocno się pan upił? – zapytałem z rozbawieniem. Starałem
się być miły i przejść z nim na stopę lekko kumpelską.
– Nie,
właściwie nie miałem kaca. Do dziś go nie miewam, ale dziś
właściwie nie piję. Nie mam na to czasu.
– Zatem
wnioskuję, że wkurzył pan ojca, kradnąc mu wódkę za około
milion polskich złotych.
– Właśnie
– odpowiedział, a ja zerknąłem przez ramie na jego uśmiech,
który był naprawdę typowo hollywoodzki. – Nigdy wcześniej i
nigdy później mnie tak nie sprał.
– Mam
panu współczuć? – zapytałem, bo było dla mnie nieco dziwne, że
opowiada o tym z takim wyraźnym rozbawienie.
– Czy
ja wiem? Nie, raczej nie. Sam sobie byłem winny. Poza tym gdy
wspominam czasy młodości czy czasy dzieciństwa, to choćby to był
najgorszy moment, to i tak chciałbym do nich móc powrócić. Na
nowo to samo przeżyć, znów pograć w piłkę z kumplami, podrywać
pierwsze dziewczyny na furę wujka. Sam pan rozumie, w naszym
wieku... pozostaje już tylko śmiać się z tego co za nami, bo nie
mamy możliwości, by przeżyć to jeszcze raz.
– Doskonale
pana rozumiem. Naprawdę nie może mi pan powiedzieć dlaczego Karina
chciała zakończyć swoje małżeństwo z Diego Alarconem?
Cyryl
znowu się uśmiechnął, ale jakby mniej, nie tak szeroko.
Przewrócił w uroczy, nieco chłopięcy sposób oczami, westchnął
zrezygnowany i wypalił:
– Jakby
coś, to nie ode mnie pan to wie, panie dziennikarzu. Sprawa była z
góry przegrana, bo Karina miała niepodważalne dowody.
– Zdrady?
– dopytywałem.
Grzelak
pokręcił głową i wstał. Przeszedł na bok kanapy i przysiadł na
podłokietniku.
– Stosowania
przemocy. Dokonała obdukcji.
– Diego
ją bił?
– Nie
wiem. – Wzruszył ramionami. – To nie moja sprawa.
– Ale
pan ją prowadził. Chciał go pan bronić.
– Chciałem
czy nie chciałem, co to teraz za różnica? Nawet nie weszli do
auli, progu sądu nie przekroczyli.
– Jak
to?
– Tak
to. Zmarnowałem czas. Czekałem na niego na korytarzu sądowym, a on
z żoną zabawiał się w samochodzie na parkingu.
– Wybaczyła
mu? – zdziwiłem się. – Zmusił ją?
– To
już nie nasza sprawa. Moja na pewno nie.
– Może
potrzebowała pomocy, teraz już nie żyje...
– Ja
mam swój świat i swoje kredki, a pracę zostawiam za drzwiami
gabinetu – wyjaśnił bez ostrości, choć wszedł mi w wypowiadane
zdanie.
– To
była bita kobieta – odwoływałem się do jego sumienia.
– Pobita
– sprostował. – Raz. – Wyciągnął wskazujący palec, jakby
wyliczał, choć tak właściwie nie miał co, skoro zakończył na
razie. – O żadnym kolejnym nie słyszałem i na żaden kolejny
dowodów nie było. I tak jak mówię, to nie była moja sprawa. Ja
mam własną żonę i cudze mnie nie obchodzą, choćby były co dnia
pięściami okładane. Taki zawód, nauczył mnie jak się znieczulać
na krzywdy innych i zajmować się głównie własnym podwórkiem. –
Znowu wzruszył ramionami. – Mam nadzieję, że tymi drobnymi
informacjami jakoś panu pomogłem. Więcej naprawdę nie mogę
powiedzieć. – Wstał i wyglądało tak, jakby chciał postąpić w
moim kierunku, otworzyć przede mną drzwi i mnie wyprosić, ale ktoś
go ubiegł.
Drzwi
się otworzyły, a on ponownie przysiadł na podłokietniku.
– Nie
uwierzysz jakie były wyprzedaże w tej nowej galerii. Miesiąc temu
ją otworzyli, a już takie pustki w niej, że musieli obniżki
zaserwować – tłumaczyła chaotycznie, nieco rozgorączkowana,
drobna, niska, ale niezwykle zgrabna i kobieca, opalona brunetka.
– Ana,
ja mam klienta. Przeszkadzasz mi w pracy – wytłumaczył, nawet nie
wstając z miejsca.
– Dzień
dobry – zwróciła się do mnie ta pani. – Nie zauważyłam
wcześniej – wyjaśniła w moim kierunku, zupełnie ignorując
wcześniejsze zdanie swojego męża o tym, że mu przeszkadza i
rzuciła kilka kolorowych toreb, zarówno tych takich zwyczajnych,
jak i papierowych, na kanapę, którą jeszcze niedawno zajmowałem.
Jedna
torba spadła, więc podszedłem, by ją podnieść i odłożyć do
pozostałych. Podziękowała mi za to w dziwnym języku. Nieco
zajeżdżało rosyjskim, ale jej spasibo, było raczej jak
spasybi, albo coś podobnego.
– Pozhaluysta.
– Uśmiechnąłem się do niej, sprawdzając czy mnie zrozumie, ale
jedynie się skrzywiła.
– Pan
powiedział proszę – wyjaśnił Cyryl.
– A,
proszę, czyli budʹ laska.
– Mówi
pani po ukraińsku – domyśliłem się i wypowiedziałem moje
domysły na głos.
– Taa
– Cyryl teatralnie przeciągnął i westchnął. – Zazwyczaj z
bratem, gdy chce mnie zdenerwować i nie chce bym cokolwiek
zrozumiał. – Napełnił szklankę wodą ponownie, ale zamiast się
napić, to wstał i objął żonę od tyłu. – A tyle razy mówiłem,
jesteś w Polsce, to mów po polsku. – Nachylił się, by móc
położyć brodę na jej ramieniu i dotknąć swoim zarostem jej
policzka.
– No
nic, nie będę państwu przeszkadzał. Dziękuję jeszcze raz za te
kilka słów o Diego.
– Diego?
– podłapała, ale przecież właśnie o to mi chodziło, w innym
wypadku pożegnałbym się normalnym do widzenia i wyszedł.
Cyryl
chyba się zdenerwował, bo przymknął oczy i do granic możliwości
zacisnął szczęki.
– Rozmawialiście
o Alarconie? – Wymknęła się z objęć męża i odwróciła w
jego stronę.
– Nie
twoja sprawa – syknął. – Wyjdź – polecił, podszedł do
drzwi i dopiero po ich otwarciu dodał grzecznościowe – proszę.
Kobieta
stała i chyba ani myślała postąpić choćby o krok.
– Nie
chcę się musieć powtarzać – zaznaczył ostrzej niż wcześniej,
ale jednocześnie jakoś tak... leniwie. Słowami jej nie wypędził,
wydawało mi się, że dokonał tego spojrzeniem. – Niech pan się
czasami ugryzie w język, panie Marcinie – zwrócił się do mnie,
zaraz po tym gdy jego żona opuściła gabinet. – Kobiety to
delikatne stworzonka i z byle powodu cierpią na bezsenność, a przy
tym i mężom spać nie dają. Czasami im mniej taka kobieta wie, tym
lepiej jej mąż śpi – zażartował, a potem ponownie otworzył
drzwi, tym razem niezwykle szeroko.
Zrozumiałem
ten wymowny gest, pożegnałem się i wyszedłem. Gdy go mijałem,
uśmiechnął się do mnie, znowu serdecznie, znowu w ten
hollywoodzki sposób.
Pan dziennikarz, jak nazywał go Cyryl, wydaje mi się sprzeczną postacią. z jednej strony musi w nim coś być, skoro aż tak zainteresował się tą sprawą, tak... osobiście, a nie tylko zawodowo, jakby chciał, aby sprawiedliwości stała się zadość, jakby doszukał się czegoś dobrego w Diego, coś wyczuwał. z drugiej nie ma najmniejszego problemu z podsłuchiwaniem ludzi, a sprawa gwałtu wydaje się mu mniej istotna od rozwodu Diega. Nic z tego nie wywołało u niego nawet najmniejszej refleksji co naprawdę mnie dziwi. Swoją drogą, to jest po prostu... straszne, to, co zrobili. Ciekawe, co zrobi Izabela.
OdpowiedzUsuńRozmowa między małzeństem opisana bardzo emocjonalnie,aż się zapominało na chwilę, że jest to oglądane przez telewizor, a nie na "zywo", że tak powiem. Później rpzejście było nieco gosze, bo mimo że bardzo dobrze, iz postawiłes na opis miejsca, to często pojawiały sie powtórzenia, i to nie tylko słowa "być", niektóre zdania były za długie, a i zauważyłam, że lubisz słowka "ten", "ta". Później zaś, kiedy pojawiła się rozmowa między dziennikarzem a Cyrylemn, znów było lepiej. Bardzo dobrze poprowadzona rozmowa, dosć ryzykownie, ale z widocznym skutkiem. Dobrze podszedł rpawnika, dzięki czemu ten powiedział zdecydowanie za duzo i zdecydowanie ciekawych rzeczy.Sprawa z rozwodem, a i ta smiercią zdecydowanie dziwna... może to nie Diego pobił żonę, tylko ktoś zupelnie inny? Ktoś, kto później ja zabił? Ciekawa sprawa.
Zapraszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com na rozdział numer siedemnaście ;)/
Tak, tak, racja, że opisy to nie jest jakaś moja mocna strona, ale i tak jest już lepiej niż było kiedyś ;-) Póki co tworzę historię, postacie, fabułę tak by się jakoś kleiła, a betowaniem zajmę się później. Na chwilę obecną betuję z pomocą kilku osób "Świat Niemiłości", podrzucę ci PDF jak skończymy, to może w chwili wolnej zerkniesz.
UsuńMyślę, że to jest przerażające co dzieje się z Malinowskim, ale w każdym z nas dzieje się to samo. Nie wiem czy oglądałaś "Chłopca w pasiastej piżamce", ale tam jest to idealnie pokazane, że inne dzieci to "sztuki" do zabicia, a syn Niemca, kogoś ważnego w obozie, który przez przypadek i pomyłkę zmarł jest równy wielkiej żałobie. U nas też tak jest - cudze dziecko umiera nawet zakatowane, a my nie płaczemy przed ekranem TV po nadaniu takiej wiadomości, ale jakby nasza siostra, brat, sąsiad, gdyby zmarło dziecko które znamy, to by nas to mocniej dotknęło. Tak samo jest z gwałtem, pobiciem. Cierpimy, gdy krzywda staje się komuś z kim mamy jakąś, choćby minimalną więź. Są wyjątki, są ludzie szczególnie empatyczni i wrażliwi, ale to... no to są wyjątki.
Pobił żonę Diego - tyle mogę zdradzić, bo o tym będzie w kolejnym rozdziale, który właśnie tworzę.
Wiem, wiem, ja 17 przeczytałem już, tylko... potem się wkurwiłem, bo zobaczyłem ile blogów się zamknęło i przez to zamknąłem komputer i nie skomentowałem ;-( Wrócę i skomentuję ;-)
Zastanawiam się jak można wyprzeć z pamięci coś takiego jak zbiorowy gwałt, jakoś ciężko mi uwierzyć, że Aleksander tak po prostu wymazał z pamięci to co zrobili tej kobiecie. Szkoda mi Izy, nie chciałabym być na jej miejscu, biedna , teraz jej się wydaje, że wcale nie zna człowieka, który jest jej mężem, ojcem jej syna, pewnie w najczarniejszych wizjach nie przyszłoby jej do głowy, że facet z którym mieszka, sypia mógłby dopuścić się takiej strasznej rzeczy. Z jednej strony chce wiedzieć, jak do tego wszystkiego doszło, chciałaby zrozumieć, a z drugiej strony to chyba ją ta cała sytuacja przerosła, bo moim zdaniem nie da się takiego postępowania wytłumaczyć i zrozumieć.
OdpowiedzUsuńZnowu pojawił się wątek Divy, była wtedy kiedy we czterech dopuścili się gwałtu i jest teraz w domu Wasielewskich, nie wiadomo skąd. Myślałam, że to sprawka Diego, ale Cyryl też może mieć z tym coś wspólnego, to on ukradł ojcu Divę i schlał się z chłopakami, myślę, ze może być go stać na taki trunek. Tylko po co Cyryl podrzucałby ją Aleksowi i Izie?
Nie rozumiem, jak Malinowski mógł uznać, że gwałt którego dokonali przed laty pseudo przyjaciele, może być mniej ważny od rozwodu Alarconów. Wydawało mi się do tej pory, że on ma jakieś uczucia, że jego to całe podsłuchiwanie i podglądanie Wasielewskich krępuje, zwłaszcza po tym jak bardzo współczuł Izabelli po tym jak Olek ją potraktował. Wydaje mi się, że można być mało empatycznym i nie przejąć się zbytnio informacją, że czterech pijanych i naćpanych gówniarzy, w imię chorej przyjaźni zgwałciło kobietę, której nie znamy i nie jest nam w żaden sposób bliska, ale bez przesady, uznać to za mało istotny incydent, takie nic, niezrozumiałe dla mnie.
Zastanawiam się też jak Diego mógł nie poznać, starego przyjaciela, chodzi mi o Cyryla, kiedy przyszedł do niego w sprawie rozwodu, też wyparł to z pamięci, tak jak Olek gwałt, jakoś oni łatwo wymazują niektóre fakty z pamięci, czyżby było im tak wygodnie?
Ciekawa jestem, czy Diego faktycznie pobił Karinę i dlatego żądała rozwodu. Wszystko na to wskazuje, że Diego to zrobił, przynajmniej tak wynika ze słów Cyryla, który widział obdukcję. Zastanawia mnie jaki mógł być powód dla którego Alarcon pobił żonę, co ona mu takiego zrobiła, czym mu podpadła, że tak ją potraktował. No i dlaczego Karina pogodziła się z Diego, z miłości wybaczyła, czy był jakiś inny powód.
A i jeszcze tak mi na koniec przyszło do głowy, że Cyryl coś ukrywa, że nie powiedział Malinowskiemu nic ponadto, co sam chciał mu zdradzić, by nie wydać się podejrzanym, przynajmniej odniosłam takie wrażenie po reakcji Cyryla na zainteresowanie jego żony, na wzmiankę o Alarconie. Wydaje mi się, że to Cyryl rozdawał karty w tej rozgrywce, a nie Wojciech, tak poprowadził rozmowę z Malinowskim, żeby ten uznał go za miłego i otwartego i nie mającego nic do ukrycia faceta, tylko ta reakcja prawnika na wścibstwo żony, była moim zdaniem dość nerwowa.
Ta Diva widzę cię męczy. Koncentrujecie się wszyscy od razu na rozwiązaniu zagadki, a tak naprawdę to zagadka jest tłem tej opowieści, a prawdziwy jej motyw to jak kontakt normalnego, szarego człowieka z gangsterką może go odmienić. Malinowski szybko zauważy, że taki Aleks, Cyryl i Borys mają wszystko o czym on marzył, ale czego uczciwą pracą nie był w stanie zdobyć, bo był za mało obrotny, wybrał zły zawód, nie był tak śmiały w stosunku do kobiet... będzie widział wiele wad w sobie i wiele zalet w panach gangsterach.
UsuńAleks wyszedł ci tak, że jak dla mnie jest mega pociągający. To nie jest tak, że nie dostrzegam jego wad, ale po prostu równam go z bohaterem Migotki z "Pięknej i Bestii" czyli z Wiktorem, choć są inni, to jednak na swój sposób, pod pewnymi względami bardzo podobni.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się Aleksa troska o żonę, choć nieco tutaj zakrawana jest o hipokryzję, gdyż on ją bije, policzkuje, a tu "wypij, będzie ci po tym lepiej usnąć".
Podoba mi się wystrój ich mieszkania i to, że każdy twój bohater jest inny. Myślę, że pod względem tworzenia charakterów i indywidualnych języków postaci, to jesteś mistrzem, w sumie Migotka i Majka też. Myślę, że to jest niebywała i trudna do uzyskania sztuka, by każdy z bohaterów mówił, zachowywał się i żył po swojemu. Twoje postacie żyją, choć Aleksander jest nadal taki dziwnie wycofany, nieco nierealny, ale zobaczę jak to będzie dalej.
Polubiłam za to Izę, za taką zwykłość, to typowa kobieta około czterdziestki i świetnie, bo rzadko też na blogach spotyka się tak starych bohaterów (40 lat to nie starość, ale chodzi mi o to, że piszą zazwyczaj młodzi ludzie, a oni stawiają na nastoletnich bohaterów).
Polubiłam Cyryla za samo to kogo wybrałeś do jego roli. Już gdy zobaczyłam zdjęcie, to skojarzył mi się nie tylko z twoim Hektorem, ale przede wszystkim z moimi ukochanymi serialami hiszpańskimi, a więc też z rolami jakie grał, a w roli Diego i też Andreasa go uwielbiałam. Jednak odbiegając od Pedro Alonso jako Pedro Alonso, a przechodząc do Cyryla Grzelaka, to wydał mi się śliski i mam o nim zupełnie odmienne zdanie niż Wojtuś Malinowski. Żona też... czuję, że ta jego to akurat materialistka, ale on wydaje się tego nie zauważać i ją bardzo mocno kochać, a przynajmniej pozwól mi w to wierzyć, choć wątpię, że facet może nie dostrzegać tego, że kobieta, z którą się związał lubi wydawać jego pieniądze.
Podoba mi się podejście Cyryla do jednego, do tego że nie pomaga na siłę. On mówi, że ma swoje życie i troszczy się najbardziej o swoich bliskich, a żony klientów ma gdzieś póki są wypłacalni ich mężowie - tak to interpretowałam, te jego słowa. Niby to egoistyczne, ale z drugiej strony bardzo ludzkie i jednak takie... zdystansowane podejście ma wiele zalet i jest z pewnością lepsze od wtrącania się w sprawy wszystkich a jednocześnie w zapominanie o własnych, a takich ludzi jest bardzo dużo i myślę, że Wojtek do tego należy.
To, że Diego pobił Karinę... wydaje mi się, że mogło chodzić o kochanka i kochanek mógłby być motywem. Choć z drugiej strony - kto z kim przystaje, takim się staje, a on przystał do Aleksa, a Aleks... było już pokazane jak potrafi potraktować Izabellę.
Bo Aleks miał właśnie taki być, z jednej strony miał przyciągać, a z drugiej odstraszać. Gangster to mężczyzna, który może kobiecie zapewnić wiele wrażeń, jak to powie sam Malinowski "raz da przez łeb, a raz zabierze w podróż jachtem". To chore, ale niektóre kobiety to lubią i nigdy nie zrezygnowałyby z takiego Aleksa na rzecz np takiego Wojtusia. Ciekaw jestem kogo ty sama być wybrała, gdybyś miała do wyboru tylko tych dwóch panów.
Usuń