niedziela, 22 stycznia 2017

Żadnego rozdziału więcej nie będzie!

Podobnie jak w przypadku Wattpada, zamknięcie blogów nie oznacza końca pisania i publikowania. I o ile z Wattpada rezygnuję całkiem, o tyle na Blogerze pozostanę, tyle tylko, że jedynie pod jednym adresem, pod tym autorskim:
Chcę po prostu zająć się pisaniem bardziej na poważnie i chcę by kojarzono moją twórczość ze mną. Łatwiej mi i czytelnikom też będzie manewrować między kilkoma opowiadaniami na jednej stronie, niż kilkoma różnymi stronami.
Planuję też zajmować się jednym opowiadaniem i dopiero po opublikowaniu go do końca, zająć się kolejnym. To nie jest tak, że tych innych nie będę w tym czasie pisał, bo będę, jak tylko jakiś pomysł wpadnie mi do głowy. Chcę jednak, by wszystko było spójne i dobrze przemyślane, dlatego to tylko jedno opowiadanie będzie takim głównym, a te inne, to wiadomo, że przed publikacją będę jeszcze czytał każdy rozdział od początku, więc łatwiej o niepopełnienie gafy i narzucenie odpowiednich poprawek w razie czego.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi, iż podjąłem taką decyzję, a ci którzy byli przy końcu jakiegoś opowiadania, takim jest jedynie „Skradzione dziecko”, proponuję, by zwrócili się do mnie mailowo, to do końca lutego doślę im dwa ostatnie rozdziały oraz epilog, jeśli tak bardzo nie mogą doczekać się zakończenia.
Pozdrawiam i jeszcze raz serdecznie Was wszystkich zapraszam:

czwartek, 5 stycznia 2017

Rozdział 6 – Iść za celem i kuć żelazo (1)


Chciałem zobaczyć się z Diego, ale w tym więzieniu dniem odwiedzin był poniedziałek, więc nie mogłem tego zrobić. Na uczelnie za to zaniosłem lekarskie zwolnienie i byłem zmuszony jakoś wypełnić sobie czas wolny. Mogłem zadbać o siebie, pójść na siłownie, zapisać się na pływalnie. Jednak sprawa śmierci Kariny Alarcon nie dawała mi spokoju. Sen spędzała mi z powiek także przeszłość jej męża i jego przyjaciół. Postanowiłem wejść w to głębiej, nie zważając na to, że mogę utknąć w prawdziwym bagnie.
Tego dnia jak zwykle miałem podglądać Wasielewskich, ale ten plan nie wypalił. Iza i Olek się pakowali. Z początku sądziłem, że planują wyjechać, uciec. Jednak okazało się, że jadą tylko na działkę, by odpocząć. Atmosfera między nimi ciągle była nerwowa, milcząca, ale przy dzieciach starali się utrzymywać pozory szczęśliwego małżeństwa. Odnosiłem wrażenie, że bardziej na tym zależało Izie niż Olkowi. On chyba należał do ludzi, którzy niczego nie lubią udawać.
Rozsiadłem się na kanapie i ponownie zacząłem przeglądać dokumenty jakie otrzymałem od Aleksa. Po raz kolejny dokładnie prześledziłem raport z sekcji zwłok i ten z oględzin mieszkania. Przyjrzałem się makabrycznym zdjęciom martwego ciała i śladom krwi na podłodze. Szybko zauważyłem, że gumolit był w kilku miejscach przypalony i podarty, a odciski butów nie należały do jednej osoby, choć jedne z nich z pewnością pozostawił Diego. Najbardziej jednak zainteresowała mnie ulotka jaka znajdowała się na komodzie. Dotyczyła leczenia bezpłodności, a Karina przecież była już matką, miała Franka, więc... więc co ta ulotka robiła u niej w mieszkaniu? Dlaczego pani Alarcon w ogóle była w swoim mieszkaniu, tym starym, kamienicznym, a nie w jakimś nowoczesnym apartamencie, na który Diego z pewnością było stać? No i do kogo należały te drugie, trzecie, czwarte ślady?
Według raportu policyjnego Aleksander Wasielewski był na miejscu zbrodni, ale nie w chwili, gdy ją popełniano. Dotarł tam później. Mężczyzna podał policji dokładną godzinę opuszczenia swojego mieszkania, ci doliczyli do tego drogę jaką musiał przebyć i w ten sposób wyszło im wyliczenie, które mówiło, iż Olek spóźnił się o kilka minut. Jeśli wyszedłby z domu wcześniej, biegł lub zdecydował się pojechać rowerem, to istniała szansa, że dałby radę uratować przyjaciółkę. Uratować albo nawet ją zabić.
Z dokumentów dotyczących rozprawy wyczytałem, iż to zeznania Wasielewskiego obciążyły najbardziej Alarcona. Aleks zeznał bowiem, że gdy wszedł do mieszkania, to Kuba pochylał się nad Kariną z nożem w ręku. Między panami doszło wtedy do bójki. Konkretnie to Aleks pobił Jakuba tak mocno, że ten na krótką chwilę utracił przytomność. Potem Olek chciał wezwać pogotowie, ale pani, która podniosła słuchawkę oznajmiła, że karetka została już wysłana pod ten adres. Karetkę wezwano z telefonu komórkowego Diego, ale tego nie znaleziono przy nim, ani nie odnaleziono go do dnia dzisiejszego.
Diego skazano więc na podstawie zeznań Aleksa, a dowodami były ślady odcisków palców na rękojeści noża oraz krwawe odciski, które pozostawił przy samym ciele jak i na klamce od drzwi wejściowych, zarówno od strony mieszkania jak i klatki schodowej. Kryminalni uważali, że sprawca musiał pokłócić się z żoną, pobić ją, następnie źgnąć nożem, a kiedy spostrzegł co zrobił, to wybiegł z mieszkania, by wezwać pomoc. Po wezwaniu pomocy powrócił na miejsce zbrodni, by je uprzątnąć. Zaczął od noża, ale Aleksander mu przeszkodził.
Sam musiałem przyznać, że przypuszczenia kryminalnych trzymały się kupy, ale wciąż pozostawały przypuszczeniami, opartymi na niepewnych dowodach. Ja chciałem poznać prawdę, chciałem być pierwszym, który ujawni fakty, zdobyć przez to sławę i pieniądze. Po rozwikłaniu takiej zagadki, miałbym szansę stać się dziennikarzem śledczym, a nawet wydać książkę mówiącą o przestępstwach pewnej zorganizowanej grupy przestępczej, która rozpadła się przez to, że jeden z jej członków zamordował swoją żonę. To była motywacja, która pchała mnie do przodu, która sprawiała, że po raz kolejny sam złamałem prawo.
Korzystając z okazji, że Wasielewskich nie było w mieszkaniu, ja do tego mieszkania wszedłem. Uczyniłem to dokładnie tak samo jakbym wchodził do siebie, albo jakby najlepszy przyjaciel kazał podlewać mi kwiatki podczas jego nieobecności. Niespecjalnie się kryłem, by nie wzbudzić podejrzeń sąsiadów. Czasami lepiej jest działać wprost, być pewnym swego, tak by nikogo nie zainteresowało jakieś dziwne zachowanie.
Zdjąłem buty w przedpokoju, by czasami nie nabrudzić i nie pozostawić śladów. W samych skarpetkach udałem się do pierwszego pomieszczenia. Była nim kuchnia. Naczynia zalegały w zlewozmywaku, ale miałem wrażenie, że są to brudy po śniadaniu, których nie zdążyli uprzątnąć. Na stole leżała jakaś maskotka i samochodzik. Przypomniało mi się jak rano byłem świadkiem wydarzeń z życia rodziny, gdy Aleks zabierał dzieciom zabawki, mówiąc, że przy jedzeniu nie ma zabawy. Oliwier chciał jeszcze z nim dyskutować, powoływał się na zgodę matki, ale ta poparła męża. Chłopiec więc skapitulował, ale minę miał urażoną.
Przyjrzałem się jeszcze raz maskotce Królika Baksa, który piłkę do koszykówki trzymał pod pachą i na myśl przyszedł mi film z Michaelem Jordanem o tytule Kosmiczny mecz. Poruszyłem miniaturowym modelem Porsche Boxter, a to zaświeciło wesoło przednimi jak i tylnymi światłami. Przy szybszej jeździe zdarzało się samochodzikowi ostrzegawczo zatrąbić, a brzmiało to tak naturalnie i było na tyle głośne, że do złudzenia przypominało klakson dużego auta. Do tego wszystkiego doszły te małe talerzyki i miseczki po płatkach z mlekiem zalegające w zlewozmywaku wraz z jakimiś sztućcami. Była też cukierniczka i cukier rozsypany naokoło niej. Krzywo wisząca ścierka do wycierania rąk lub naczyń. W przedpokoju zdjęcia w kolorowych ramkach. W łazience gumowe zabawki dzieciaków, płyny do kąpieli, masła do smarowania ciała, proszki do prania, płyny do płukania. To wszystko dawało złudzenie, że ta rodzina jest zwyczajna, normalna.
W mieszkaniu Izabelli i Aleksa nie było nawet szczególnie bogato. Co prawda meble wyglądały na stare, niemal zabytkowe, a przez to też musiały ceną przewyższać moje możliwości, ale odnosiłem wrażenie, że one zostały jeszcze z czasów, gdy mieszkanie należało do dziadków mężczyzny, a nie były zakupione po to, by dodać wnętrzu klimatu. Na ich starość wskazywało lekkie zaniedbanie, które odznaczało się ruszającymi klamkami, wyrwanymi zamkami, niedomykającymi się drzwiami. Co prawda nie było to jakoś mocno widoczne, ani rzucające się na pierwszy plan. Meble te nie były zdewastowane, ale miały takie ubytki, były to ślady codziennego długoletniego użytkowania.
Ślady zużycia, wytarcia, drobnego zniszczenia były też widoczne wszędzie indziej. Choćby stłuczona płytka w łazience, ukruszony narożnik lusterka, stary parkiet, w niektórych miejscach wyraźnie wyjeżdżony chodakiem lub jakimś dziecięcym jeździkiem. Na ścianach w pokoju dzieci były za to malunki, przyklejone na taśmę plakaty, przybite pineskami i gwoździami rysunki oraz zdjęcia, a nawet maskotki. To wszystko dawało dziwny klimat, taki... zupełnie niepasujący mi do pedantycznego Olka. Tak naprawdę zupełnie inaczej wyobrażałem sobie mieszkanie gangstera i jego rodziny. Co prawda widziałem je już wcześniej, gdy podkładałem kamery i potem w telewizorze we własnym domu, ale na żywo, bez pośpiechu, to było coś zupełnie innego. Teraz zauważałem więcej szczegółów.
Łóżka w dziecięcym pokoju nie były pościelone. To piętrowe, dolne, zostało jedynie niedbale przykryte kocem z logiem drużyny piłkarskiej. Koce pozostałych były zmięte, jeden nawet znajdował się na podłodze, nieopodal dużego niedźwiedzia polarnego z biegunami, na którym można było się kołysać. Na biurku było wszystko od papierków po ciastkach i pudełek po zjedzonych dawno jogurtach, po jakieś zeszyty, piórniki, luzem leżące kolorowe flamastry. Wtedy pomyślałem, że ja bym nie zniósł takiego bajzlu, tak więc, że być może to dobrze, że nie mam dzieci. Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z tego, że trzech kilkulatków potrafi zrobić taki bałagan.
W salonie byłem już wcześniej, wtedy gdy rozmawiałem z Izą, a potem z jej mężem. Tym razem drewniany, duży i okrągły stół przykryty był srebrnym obrusem z rudą koronką i obszyciami w takim samym kolorze. Za witryną jednej z wysokich komód ciągle znajdowały się te same stare zastawy, w niektórych miejscach popękane, wyszczerbione. Złożoną kanapę ciągle przykrywał ten sam koc, dywan zdobiła jakaś nowa plama, która rzucała się w oczy przez swoją wielkość, a do ściany przymocowane były półdonice, a w nich znajdowały się kwiaty, głównie paprotki. Na jednej z komód stał wazon pełen żółtych tulipanów., na parapecie za to kilka bambusów, kaktusów, a nawet storczyk.
Szybko dopadłem do dokumentów, ale nie znalazłem w nich niczego ciekawego. Jedynie akty ślubu, chrzcin, narodzin, a nawet zgonów dziadków Olka. Były też dokumenty od komornika i windykatorów, ale te skierowane były do Izy. W niektórych wypadkach zostały podpisane ugody i tu potwierdzenia wpłat mówiły o regularnej spłacie, w innych nieustannie przychodziły upomnienia, w których grożono drakońskimi odsetkami. Jej zadłużenia szybko oszacowałem na mniej niż sto tysięcy, ale z pewnością więcej niż pięćdziesiąt. Jeśliby doliczyć do tego te odsetki, które naliczą przez lata unikania spłat, na które zapewne ją nie stać, to pewnie do osiemdziesięciu lub dziewięćdziesięciu dobije. Szybko też obliczyłem, że będzie się z tym użerała zapewne do emerytury o ile nie dłużej. To wszystko zupełnie nie trzymało mi się kupy – Aleks był gangsterem, miał kilka biznesów, posiadał pieniądze, a nigdy nie wyremontował mieszkania po dziadkach, pozwalał dzieciakom żony i własnemu je niszczyć, na dodatek nie raczył pomóc jej w kłopotach finansowych. Moim zdaniem, gdy się z kimś było, to tak się po prostu nie robiło. Ani dzieci nie powinny demolować, ani on nie powinien być takim egoistą.
W salonie nie znalazłem niczego ciekawego, więc przeszedłem do sypialni, zupełnie tak, jakbym naumyślnie zostawił ją sobie na deser. Pod łóżkiem były kolorowe pudełka pełne zdjęć, ale nie było żadnych z wczesnych lat Olka, ani z dzieciństwa, ani z młodości. Były za to fotki dzieciaków Izy, mały Dorian, zdjęcia ślubne, niektóre Wanessy i jej przyjaciół, a nawet zdjęcie USG nienarodzonego dziecka dziewczyny z dopiskiem: Dla dziadków. Za rok to wy będziecie kupowali prezent ;-) 1 czerwiec 2016 roku. Oczywiście słowo czerwiec zostało przekreślone i zastąpione słowem czerwca, a do tego dopisane: Nigdy się nie nauczysz. Aleks. Zaraz pod tym pisało: Nie wymądrzaj się arystokrato. A z kolei pod tym: Zgubiłaś przecinek, mądralo. Czytając tę wymianę zdań, zapisaną na odwrocie zdjęcia USG, oczami wyobraźni widziałem scenę, gdy nastolatka i Olek podają sobie tę fotografię, nieustannie na niej coś dopisując. Poczułem wtedy dziwne ciepło na sercu, które dawało mi do myślenia, że Aleks nie może być taki zły za jakiego ja sam chciałbym go uważać.
Pochowałem zdjęcia mniej więcej tak jak były ułożone wcześniej i zacząłem przeszukiwanie komody. W pierwszej szufladzie znalazłem pustą paczkę po prezerwatywach i nową, ledwie napoczętą. W drugiej z szuflad była bielizna Iza, więc szybko ją zamknąłem, bo poczułem jak na moich policzkach pojawia się rumieniec zawstydzenia, zwłaszcza, gdy przypominałem sobie, że widziałem kobietę już bez ubrania, gdy kochała się z mężem. Nie powinienem był tego widzieć, to mi teraz tylko niepotrzebnie wszystko utrudniało. Sprawiało, że zaczynałem patrzeć na panią Wasielewską nie jak na żonę gangstera i potencjalnego mordercy, a jak na obiekt pożądania, który byłby w stanie spełnić większość moich erotycznych fantazji.
Otrząsnąłem się z własnych pragnień i zacząłem szperać dalej, ale natrafiłem na same ubrania i naboje ukryte pod nimi. Był też sporych rozmiarów woreczek, a w nim kilka mniejszych. W nich z kolei był jakiś narkotyk, wyglądający jak biały proszek, przypominający trochę ten do pieczenia. Ukradłem jeden z nich, by potem sprawdzić co to takiego. Nie miałem jeszcze pomysłu jak tego dokonam, ale wiedziałem, że jakoś muszę temu podołać.
Mój wzrok padł na stolik z alkoholami i butelkę obrzydliwie drogiej wódki. Wtedy przypomniałem sobie po co właściwie tu przyszedłem. Wyjąłem z plecaka rzeczy potrzebne do zdjęcia odcisków palców, które zakupiłem przez internet i zacząłem postępować według instrukcji. Przy pomocy pędzelka opyliłem butelkę argentoratem, następnie usunąłem nadmiar proszku czystym pędzelkiem. Potem w ruch poszła folia daktyloskopijna. Starałem się wszystko czynić uważnie, bez nerwowości, tak by niczego nie spaprać. Powoli zacząłem przenosić widoczne na butelce odciski na jasny kartonik papierowy. Tak otrzymałem, może nie zawsze idealne, ale w większości wyglądające na profesjonalnie zrobione odbitki palców tych co Divę w dłoniach trzymali.
Szczęśliwy wszystko pochowałem i już miałem opuszczać mieszkanie Wasielewskich, gdy usłyszałem jak ktoś gmera kluczem w zamku. Wtedy ukryłem się w jedynym miejscu, w którym mogłem się zmieścić, czyli w narożnikowej szafie sypialnianej. Ledwie do niej wszedłem i zamknąłem za sobą drzwi, a już usłyszałem damski głos:
Sprawdź czy zabrali Czarka.
Czarka? – spytał chyba Franek.
Jeśli zabrali Czarka to znaczy, że nie wrócą przez kilka dni.
Czarek to kot? – domyślał się, a jego głos był strasznie blisko mnie, jakby znajdował się zaraz za ścianą szafy. Potem łóżko zaskrzypiało, więc zapewne Franc się na nim położył. – Nie sprawdzałem dokładnie, ale tu nigdzie go nie widzę.
Nie zauważyłbyś okazji nawet na czarną kurwę, choćby ta przeszła ci przed samą gębą.
Dlaczego czarną? – spytał, odpalając papierosa.
Widziałem to, bo zerkałem przez niewielką szczelinę.
Czyżbyś była rasistką, Mała? Sądziłem, że jako lesba jesteś tolerancyjna.
Biseksualistka, kochany, bi, bi.
Franek po tych słowach podniósł się z łóżka. Ugasił papierosa o zewnętrzną stronę dłoni i wsadził go za ucho. Podszedł do Wanessy, która znalazła się w sypialni, ale nie wiedziałem jej dobrze. Właściwie wcale jej nie widziałem. Wzrokiem ogarniałem jedynie fragment pomieszczenia, a w tym stojącego profilem młodego Alarcona.
Czyli jednak miałaś choć trochę satysfakcji przy płodzeniu tego naszego małego gnojka?
Z tobą? – zadrwiła. – Nigdy. – Klepnęła chłopaka pieszczotliwie w policzek, a potem wyminęła i usiadła na brzegu łóżka. – Poza tym nie mów o nim gnojek.
O nim? A więc skurczybyk jest facetem?
Niestety. Moja córka okazała się mieć penisa. – Rozłożyła ręce w teatralnym geście.
Sorka. Następnym razem postaram się o dziurawca. Musisz mi to wybaczyć, Mała. Zrobienie dziury w dziurze, to jest jednak, kurwa, sztuka, a ja nie mam doświadczenia.
Ty? Nie wmówisz mi, że lubisz chłopców.
Ja to rucham wszystko co się rusza i idzie z dupą pomylić. Więc jak sama widzisz, w cipkę mało walę. Nie stać mnie na alimenty. Ojciec nie chcę przepisać mi biznesu – poskarżył się i zasiadł obok Wani
Obserwując ich dostrzegłem jak mocno z sobą kontrastowali. Ona ubrana w popielate dresy, modne buty w panterkę z korkiem saneczkowym i do tego kurtka przeciwdeszczowa też we wzór jakiegoś geparda. On natomiast elegancki, w białej koszuli, pod czerwonym krawatem i w czarnej marynarce z czerwonymi łatami, które wyglądały tak, jakby chciał w niechlujny sposób zakryć nimi dziury. Do tego miał czarny full cap z białą cyfrą 03 i czerwonym daszkiem. Jedynie spodenki w granatowo-bordową kratę sięgające nieco za kolana wcale nie pasowały do całości, ani do pory roku jaką obecnie mieliśmy. Wciągane tenisówki także średnio nadawały się na jesień, która choć jeszcze się na dobre nie zaczęła, to już bywało deszczowo.
Ja nie wiem co ja, kurwa, muszę zrobić, by mi zaufał. Może jak się dowie, że mam bachora, i że planujemy ślub, to wiesz... ruszy dupę i wezwie jakiego notariusza. Póki co to jesteśmy my w dupie.
Ty jesteś. To ty stoisz kasę za dragi. Mówiłam, nie bierz nic w kredo na handel, bo sam się tym naćpasz, potem wszystkich rozczęstujesz...
Okradli mnie! – wrzasnął.
Tak, opowiem ci bajkę, jak kot palił fajkę – zrymowała i żałośnie się zaśmiała. – Poza tym ten ślub też musimy odkręcić, zanim naprawdę Olek rzuci się chęcią ofiarowania nam na niego floty. Ja nie chcę być twoją żoną.
Bo myślisz, że ja to co, że pragnę być niby twoim mężem? Też mi się zabawa w dom i udawanie rodzinki nie uśmiecha, ale sieć restauracji i możliwość podróżowania, to by się, kurwa, chciało mieć i to tobie też.
No, ja pierdolę, jasne, że tak. Nie chcę wychowywać gówniarza w zasyfiałej Polsce. Tutaj nie ma żadnych perspektyw, ale twoją żoną też być nie chcę. Skończylibyśmy pod mostem. Przecież ty, to wydasz tyle ile zarobisz i nieważne czy to będzie tysiąc, czy dziesięć.
Rozrzutny jestem po ojcu.
Diego nie jest twoim ojcem.
No, niby, kurwa, nie, ale wychowywał mnie, tak? Napatrzyłem się na to jak on obchodzi się z pieniędzmi, to mnie się przyjęło. – Wyciągnął papierosa zza ucha i go odpalił.
Ciekawe czemu zdolności mnożenia tych pieniędzy po nim nie przyjąłeś – narzekała, jednocześnie szukając Frankowi po kieszeniach. Odnalazła paczkę papierosów i wyjęła jednego. Zanik odpaliła swoją zapalniczką, to kliknęła kulkę, która powodowała, że Pall Malle miały smak jagody albo borówki. Z pewnością były fioletowe.
Palisz w ciąży? – zdziwił się Alarcon.
Ograniczam. Zmartwiłeś się – zauważyła.
I co się dziwisz? Nie chcę, by mi się szczyl z rakiem urodził. Gdybym chciał takie zwierzątko, to bym sobie homara wyhodował, a potem go z talerza wpierdolił.
Wanessa się zaśmiała.
Poczucie humoru i sposób konwersacji też przejąłeś od Jakuba – stwierdziła.
Się wie. Wziąłem od niego co najlepsze. Po matce za to mam urodę.
Faktycznie, była bardzo ładną kobietą. Ale ciekawe kto był twoim ojcem.
Z pewnością nie Alek.
Domyśliłem się, że chodzi mu o Aleksa i czekałem na to aż powie więcej, ale nie powiedział, choć wyraźnie chciał. Kot mu przeszkodził. Nachylił się, by wziąć Czarka na kolana.
Kici, kici, miał, miał – zaśpiewał i pocałować zwierzaka w sam czubek nosa. – Jakiś ty duży, a jakiś pięknyś. Zapamiętałem cię jako chudszego. Przybyło ci nadprogramowych kilogramów. – Posadził stworzonko na kolanach i zaczął je pieszczotliwie pogłaskiwać to za uchem, to pod bródką, troszeczkę po grzbiecie.
Nie pojmuję jak można tak bardzo kochać zwierzęta, a tak mocno nienawidzić ludzi. – Wanessa także pogłaskała czarnego kocura, ale ona uczyniła to po łebku.
To wina mojej matki – rzucił bez przemyślenia Franek.
Dlaczego? – spytała poważnie.
Kurewsko mocno się starała, ale im mocniej się starała, tym mniej jej wychodziło. Chciała mnie kochać, nie umiała. Diego też chciał, ale chyba też nie potrafił. Miałem za to psa, rybki, chomika. Wszystko to darzyłem uczuciami, którymi nie chciałem obdarzać ludzi, którzy mi nie potrafiliby tego oddać.
Zabrzmiało smutno i sentymentalnie.
Bywam sentymentalny. Zwłaszcza od czasu, gdy wiem kim był mój ojciec.
Jeśli wiesz to powiedz policji. To on mógł ją zabić.
Nie sądzę.
Nie ty jesteś od sądzenia.
Nie sądzę, by ją pamiętał, by jej szukał. Pewnie nawet nie wiedział, że urodziła.
Co?
Pamiętasz dzień, gdy przyszedłem do ciebie słaniając się na nogach.
Wtedy, gdy byłeś cały zakrwawiony?
Tak, gdy Izka mnie opatrywała.
Pamiętam, że leciałam do całodobowej apteki, bo wszystko cię bolało i wyłeś z bólu. – Uśmiechnęła się, jakby chciała go tym zawstydzić.
Gdybyś dostała taki wpierdol, też byś wyła. Ale nieważne, nie chcę mówić o przeszłości. Jednak gdybym poznał mojego ojca, to bym go zabił. Zniszczył jej życie, a ona za to mnie obwiniała. Dlatego wolę go nie szukać i pozostać na wolności, a nie tak jak Diego skończyć za kratkami. Przyszliśmy tu szukać prochów, weźmy się do roboty, zamiast pierdolić bezsensu o sprawach na jakie już nie mamy wpływu. Na jakie, kurwa, nigdy nie mieliśmy wpływu.
Wystraszyłem się, a moje plecy oblał zimny pot. Oni nie mogli przyjść tutaj po narkotyki, bo ja przecież siedziałem w szafie, w której Olek miał je schowane. Nie wiedziałem co zrobię, kiedy te dzieciaki mnie nakryją. Co prawda byli młodzi i zapewne nie mieli przy sobie broni, ale bałem się ich po równi tak jak i Aleksa. Było w nich coś mrocznego. Ta cała ich wulgarność, sposób w jaki wypowiadali się o ludziach im najbliższym. Brzmieli tak, jakby zupełnie nie mieli sumienia, albo mieli je już mocno poharatane i nauczyli się z tym radzić. Z resztą co ja się dziwiłem, skoro wychowało ich takie a nie inne, gangsterskie otoczenie.