poniedziałek, 23 maja 2016

Rozdział 3 – Przeszłość nie znika (1)


W życiu tak już jest, że jesteśmy niepewni swej przyszłości, choćbyśmy mieli najbardziej skrupulatnie ułożony plan, bezpieczeństwo finansowe, duże chęci, motywacje, zdolności... bo choćby nie brakowało nam żadnego składnika, to jeden dodatkowy, nagle, może stać się priorytetem – napisał Diego na początku listu, który został mi dostarczony pod same drzwi.
Kiedy zobaczyłem tę kopertę i wykaligrafowane personalia nadawcy, poczułem się niemal tak, jakbym brał do ręki tatuaż. Ten wzór był specjalny, czcionka nikomu nieznana, a litery cechował wyjątkowy, pełny kształt. Wystraszyłem się. Wystraszyłem się samej koperty, która leżała na progu, przed drzwiami mojego mieszkania. Była samotna, choć wcześniej ktoś zadzwonił dzwonkiem do drzwi. Nie słyszałem odgłosów zbiegania, a to sprawiło, że bałem się jeszcze bardziej, bo nie wierzyłem w duchy i zdawałem sobie sprawę, że jeśli nikt nie ucieka, to albo czeka ukryty na schodach, tuż za ścianą, do której dałby radę dojść na paluszkach, albo jest ukryty za moimi drzwiami.
Walczyłem sam z sobą, czy nie wyjść na klatkę i nie rozejrzeć się, ale strach okazał się być silniejszy. Na dodatek dosięgnęła mnie świadomość, że ja nie podawałem Diegowi swojego adresu, a przecież strażnicy więzienni nie udzieliliby mu takiej informacji, prawda? Albo i nieprawda. Nagle pojąłem jak dużą on miał moc, że nawet siedząc za kratami, potrafił napędzić mi stracha. Nie wiedziałem jednak, dlaczego napisał, więc szybko rozdarłem kopertę i oparty plecami o drzwi śledziłem kształtne, choć niechlujne pismo. Stawiane przez niego litery były dziwne, jakby każda miała podobny do normalnych kształt, a jednak coś je odróżniało. Przykładowo S bardziej przypominało lustrzane odbicie Z, a T wyglądało jak krzyż, z kolei małe A było jak kółko przecięte prostą kreską w pół. To wszystko sprawiło, że rozczytanie listu zajęło mi więcej czasu niż zazwyczaj, zupełnie tak jakbym dopiero co był w pierwszej klasie podstawówki i ledwie kojarzył większość liter polskiego alfabetu.
Z listu, choć zrozumiałem wszystko, to pojąłem najmocniej jedno – Diego szukał ze mną kontaktu, więc albo się nudził, a ja skutecznie dostarczałem mu rozrywki, albo potrzebował pomocy, a ja jako ten bezstronny, zupełnie nieznający środowiska mogłem mu jej udzielić. Zacząłem się zastanawiać, że jeśli ta druga opcja jest prawdziwa, bo jak najbardziej prawdopodobna, to dlaczego Diego nie szukał pomocy u bliskich, a miał przecież pasierba, którego usynowił, Aleksandra, który najwyraźniej nie chciał mieć z nim za dużo wspólnego i żonę Wasielewskiego, która nawet odwiedziła go w więzieniu. Czemu żadnej z tych trzech osób nie zaufał i co poróżniło panów tak mocno, że z przyjaźni zostały zgliszcza tak wielkie, że Aleks nie chciał nawet o Diegu słuchać? Całe szczęście, że chciał o nim mówić, przynajmniej z żoną, bo dzięki temu dowiedziałem się co nieco o ich przeszłości. A jak tego dokonałem? Myślę, że tutaj byłoby trzeba opowiedzieć wszystko od początku.
Zaczęło się od tego, że amatorski podsłuch, założony przeze mnie, się oczywiście nie do końca sprawdził, ale na szczęście miałem jeszcze asa w rękawie, w postaci mojej byłej studentki, która według plotek wyleciała kiedyś z jednego gimnazjum, właśnie za to, że zamontowała kamery w pokoju nauczycielskim i palarni. Jakość nie była na tyle dobra, by doglądać pytań, a tym bardziej odpowiedzi przyszłych klasówek, ale na tyle odpowiednia, by żona pana od języka angielskiego rozpoznała swojego męża, gdy ten... robił wiadome rzeczy z młodą nauczycielką plastyki. Aleksandra Krymska już taka była, szalona, pomysłowa i mściwa. Nauczyciel angielskiego jej podpadł, więc oberwał, a że ona przy okazji dostała też rykoszetem, to trudno, bo i tak uważała, że było warto. Nie godziłem się z nią, a jej morale były mi zupełnie obce, jednak ten raz postanowiłem porzucić własne i zwróciłem się do niej o pomoc. Znałem jej adres mailowy, bo to głównie tak wymieniałem się informacjami ze swoimi studentami, a ona przecież niegdyś należała do jednych z nich. Zdziwiłem się tylko, że odpowiedziała tak szybko, iż nawet nie zdążyłem wrócić do domu, a już musiałem zawracać pod kamienice, w której mieściło się mieszkanie Wasielewskich.
Ola miała dobry plan. Weszła tam jako człowiek zesłany przez administrację, w celu sprawdzenia klatek wentylacyjnych oraz liczników od wody. Zadzwoniłem na telefon, który tam podłożyłem, gdyż nie mogłem wytrzymać, siedząc w barze nieopodal. Nie miałem po prostu pewności czy jej się powiedzie, ponadto ciekawiło mnie jak potraktuje ją pan domu oraz jak tam się wszyscy zachowują.
W niedzielę? – usłyszałem zdziwiony głos Wasielewskiego.
Też mi się to nie uśmiecha – burknęła nieuprzejmie. – Szefostwo sobie ubzdurało, że niedziela to wolny dzień od pracy, więc pewnie kogoś zastanę w każdym z mieszkań – dodała już nieco sympatyczniej.
Czasy, gdy zakaz pracy w niedziele był odgórnie narzucony już dawno minęły. Dziś niewiele osób może sobie pozwolić na to, by się lenić po sobocie. Zapraszam – rzekł, a ja oczami wyobraźni widziałem jak zrobił jej miejsce, by mogła się dostać do przedpokoju.
Wie pan, gdzie ma klatki wentylacyjne? – dopytywała.
To stara kamienica, kiedyś nawet w łazience takowej nie było, para szła do domu.
A teraz jest?
Zrobiłem, lata temu, nie zgłaszałem – przyznał, mógłbym przysiąc nieco żartobliwie. – W kuchni była od początku, w najmniejszym z pokoi też, choć nie wiem po co.
Nagle wypowiedź Aleksandra przerwał dziecięcy krzyk i odgłosy, które dały mi do zrozumienia, że mężczyzna prawdopodobnie pochwycił syna na ręce, by ten nie ganiał za kotem.
Chyba tylko po to, bym jako małolat mógł palić w domu, a zapach nie szedł na korytarz – dokończył poprzednią wypowiedź.
Wychował się pan tu? – podchwyciła moja była studentka.
Od niemowlęcia. Wielokrotnie też myślałem, by się stąd wyprowadzić, ale sentyment... sama pani rozumie?
Poniekąd tak, choć kamienicę, w której ja się wychowałam zburzono, gdy miałam dziesięć lat.
To najgłupsze co mogą czynić władze miasta. Zamiast o coś na bieżąco dbać, restaurować, to wolą burzyć i stawiać na miejscu tego galerie handlowe albo wieżowce bez duszy.
Tam postawiono parking.
To jeszcze gorzej – mruknął z odrazą.
A co? Nigdy pan nie marudził, że w środku miasta nie ma gdzie zaparkować? – dopytywała.
Nie, ja preferuję rowerowe przejażdżki albo własne nogi.
Siku chcem! – przerwał krzyk Doriana.
Przepraszam na moment – odezwał się Aleks ponownie, a jego kroki wskazywały na to, że prowadzi syna do łazienki.
Jak się okazało, się myliłem, bo już po chwili dało się słyszeć:
Możesz był obrażona na mnie, ale zajmij się własnym synem, proszę.
A co mu się stało?
Siku – odezwał się ponownie chłopiec i zapewne przestępował z nogi na nogę.
No wiesz co? Jakbyś go nie mógł sam zaprowadzić – zakpiła i chyba trąciła męża podczas przechodzenia, bo Aleks warknął przez zaciśnięte zęby:
Nie rób tak. – Szybko jednak powściągnął złość i już całkiem normalnym, codziennym i nieco bez wyrazu tonem zapytał – to ty jesteś matką czy ja?
Nie będę nawet tego komentowała. – Z cichnącego i coraz słabiej słyszalnego głosu kobiety, dało się słyszeć, że zmierza z Dorianem w kierunku łazienki, gdy nagle pojawił się inny głos, młodszy od tego jej, ale podobny:
Ja go zaprowadzę, a wy się w spokoju pokłóćcie.
Tyko zapal mi świateło! – krzyczał malec.
Olek już nic na to nie odpowiedział, tylko skupił uwagę obecnych na podesłanej przeze mnie studentce. Zaprowadził ją do sypialni, tłumacząc, że tam nad narożnikową szafą, za rzeźbą jest ten wywiew. Pytał nawet czy dać drabinę i ściągnąć tego Młodego Boga.
To nie będzie konieczne – odpowiedziała, zapewne udając, że coś rysuje, gdyż tłumaczyła, że jej chodzi jedynie o układ tych kratek, a nie o sprawdzanie jak funkcjonują i czy w ogóle funkcjonują. – Ładna ta rzeźba – zagadnęła.
Dziękuję.
Pan wykonywał?
Nie miałem pojęcia czemu akurat o takie coś zapytała, ale Olek udzielił odpowiedzi w sposób, jakby był dziwnie zamyślony:
Franc... Franek. Przepraszam... przyszły... właściwie to już prawie mąż córki mojej żony.
Tu mnie zatkało. Nie spodziewałem się, że pasierb Alarcona i pasierbica Wasielewskiego są parą.
Nie wydaje się pan być z tego powodu zachwycony – przemówiła jakby sama do siebie.
Bo nie jestem. To straszny lekkoduch, podobnie jak jego ojciec.
Bycie lekkoduchem to nie zbrodnia. Lubi pan wina? – dopytywała.
A to z kolei prezent od ojca Franka.
Widzę, starają się wkupić w pańskie łaski na wszelkie możliwe sposoby.
Te wina są starsze od pani. – Zamknął drzwi. Musiał je zamknąć, bo straciłem odgłosy, które wcześniej do mnie dochodziły.
Zastąpił je mały Dorian, który ponownie gonił kota.
Szybko wybrałem numer telefonu Oli, który podała mi zanim weszła do Wasielewskich. Poczekałem aż odbierze i postanowiłem się tak od razu nie odzywać. Jak się okazało, postąpiłem nadzwyczaj dobrze, bo musiała przełączyć mnie na głośno mówiący.
Nie wiem o czym pan mówi – usłyszałem lekko drgający głos Oli i w międzyczasie odpaliłem małego notebooka, który należał także do niej. Byłem ciekawy, czy już zdążyła zamontować jakąś kamerkę. Były bezprzewodowe, a ich bateria długo nie trzymała, ale...
Było! Był obraz, nawet w kolorze. Widziałem jak mężczyzna siedzący na rogu łóżka, sięga po telefon komórkowy spoczywający na komodzie znajdującej się tuż nieopodal. Państwo Wasielewscy nie mieli nocnych stolików, właściwie to w tym pokoju naprawdę niewiele było. Łóżko dosunięte do samego okna, lampka nocna stojąca na parapecie, po drugiej stronie łóżka ta komoda, zaraz obok niej drzwi, później, na ścianie obok duży stojak, gotowy pomieścić z pięćdziesiąt butelek wina, na jego blacie stały też inne trunki, dalej była sztaluga, a za nią czarna teczka, otwarta, wystawały z niej jakieś obrazy, później była szafa narożnikowa, która po otwarciu pewnie nawet stykała się z krańcem drewnianego, niewielkiego, ale jednak małżeńskiego łóżka. To na tej szafie znajdowała się kamerka. Byłem pod wrażeniem jak ona ją tam ukryła, że Aleksander jej nie zauważa.
Od kiedy tutaj mieszkam, administracja zawsze przysyła te same osoby – stwierdził cicho, z telefonem w dłoni, ale nie bawił się nim. Skupiał swoją uwagę na stojącej na środku tego niewielkiego pokoju Oli. – Przyszła pani w sprawie Diego Alarcona, prawda?
Nie znam żadnego Diega! – uniosła się.
Diego – poprawił. – To imię się nie odmienia.
Naprawdę? – zdziwiła się równo mocno co ja, bo też byłem w szoku, bo sądziłem, że... zresztą mało ważne co ja sądziłem, skoro Krymska była przeze mnie w niemałych tarapatach.
Gorączkowo zastanawiałem się co mam uczynić, czy udać się tam, czy może od razu wezwać policje. Ola na szczęście poradziła sobie sama i gdy Aleks wybrał jakiś numer, i przyłożył komórkę do twarzy, ona najzwyczajniej w świecie wybiegła. Oczywiście on w międzyczasie wstał, próbując ją zatrzymać, ale pchnęła go na łóżko, uderzając otwartą dłonią w sam środek klatki piersiowej. Zniknęła za drzwiami sypialni, a potem zapewne też za tymi wejściowymi. Widziałem przez duże okno baru jak leci w moim kierunku.
Szybko zaczęliśmy się zbierać, bo domyślaliśmy się, że Wasielewski może wylecieć na zewnątrz i nas poszukiwać, a przez wielgachną, przezroczystą tafle szkła, z pewnością, nie trudno było nas dostrzec.
Poszliśmy do mnie, prędkim krokiem, cały czas oglądając się za siebie, czy aby na pewno nikt nas nie goni. Ja to już nawet nie zwracałem uwagi na to, że szedłem przy boku, niegdyś mojej studentki, co przecież etyką nieskazitelną nie powiewało. Mało tego, zaprosiłem ją do domu, bo sama tego oczekiwała, mówiąc, że skoro już ją w to wmieszałem, to ona chce zobaczyć po co te hece były.
To nie jest zabawa – ryknąłem gniewnie, podczas zamykania za nią drzwi.
Spojrzała na mnie i wykonała krzywą mimikę twarzy. Wzruszyła ramionami, jakby moje zdanie uznała za całkowicie nieważne, po czym rozłożyła notebooka na komodzie przy moim telewizorze, podłączyła jakimś kabelkiem do niego i odpaliła. Na plazmowym ekranie widoczny był obraz, zaś z komputera dochodził dźwięk.
Stałem między korytarzem a pokojem. Wsparłem się o futrynę i obserwowałem życie Wasielewskich, niczym Wielki Brat ze swojego Pokoju Zwierzeń.
Aleksander wpatrywał się w krajobraz rozchodzący się za oknem lecz kiedy jego żona przemierzyła próg, smarując dłonie i ręce jakimś kremem, to on niemal od razu zasunął ciężkie, bordowe zasłony.
Zamknij drzwi – polecił, wgapiając się w tę grubą kurtynę, jakby szukał na niej jakiegoś pypcia.
Spojrzałem na zegarek stojący na mojej komodzie, dochodziła godzina dziewiętnasta, czyli było względnie wcześnie. Wątpiłem zatem, że szykują się już do spania.
Dzieci jeszcze nie usnęły – udzieliła odpowiedzi i nawet nie chwyciła klamki w dłoń, jakby wcale nie chciała się odgradzać z mężem od pozostałych pomieszczeń i zajmujących je ludzi.
Leżą w łóżkach? – dopytywał, ciągle będąc odwrócony tyłem do żony, a przodem do zasłoniętego okna.
Idź i sprawdź, jeśli to cię tak bardzo interesuje – odfuknęła i wrzuciła tubkę kremu do górnej szuflady komody, przy której stała.
Wtedy Aleks się odwrócił. Z początku myślałem, że od razu na nią ruszy, poszarpie i wyniknie z tego jakaś awantura, ale szybko przypomniałem sobie opowieść Diega... Diego o tym jak Aleksander i Izabella się poznali, o tym jaki wtedy był, a nawet co myślał, bo przecież Jakub nawet jego myśli w słowa ubierał, zupełnie tak, jakby to on się tam znajdował zamiast Olka. Pojąłem więc, że Aleks nie jest taki, że nie jest skory do krzyków i awantur.
Obserwowałem więc w dużym skupieniu, podobnie zresztą jak Ola, która rozsiadła się w moim ulubionym fotelu i nawet przychylała w stronę ekranu, garbiąc się przy tym niemiłosiernie.
Aleks wciąż miał ręce splecione na klatce piersiowej, wciąż był też w koszuli i kamizelce, teraz nawet przykładnie zapiętej. Przez chwile mierzył się z żoną na spojrzenia, ona jednak szybko uciekła od niego wzrokiem i zajęła się przeszukiwaniem drugiej od góry szuflady komody. Zastanawiałem się czego szuka, ale szybko się okazało, że koszuli nocnej.
Idziesz się myć? – zauważył zdziwiony.
Jeśli chcesz, możesz iść pierwszy – odpowiedziała nieuprzejmie.
Zawsze możemy iść razem – brzmiało niczym propozycja, a Ola wtedy szybko rzuciła w moim kierunku:
Jaka szkoda, że nie zamontowałam kamer w tej łazience, panie profesorze.
Przewróciłem oczami, nie mając nawet siły tego komentować i skupiłem swój wzrok ponownie na Wasielewskich.
Nie chcę – powiedziała Izabella i zamierzyła się na wyjście, położyła dłoń na klamce, jakby chciała zamknąć męża samego w pokoju, ale jego głos skutecznie ją zatrzymał w półkroku.
Iza – zawołał i czekał.
Ona także czekała.
Nie będę mówił do twoich pleców – brzmiało jakby ją pouczał, że należałoby się odwrócić, ale jego głos nie zdradzał irytacji. Właściwie to był taki jak wcześniej, taki jak chyba zawsze.
Dlaczego? Ja nieustannie mówię do twoich. – Ciągle stała tyłem do męża, podczas gdy on zaczął wolnym krokiem iść w jej kierunku. Jedną rękę ciągle miał przyciśniętą do własnej klatki piersiowej, natomiast tą drugą położył na tej pierwszej i popukiwał samego siebie dwoma palcami w policzek, jakby na nim wystukiwał jakiś rytm, w stylu dwa, dwa, jeden, dwa, dwa, jeden.
Odwiedzasz zakład karny, zabierasz tam naszego syna, przekazujesz sekretne informacje więźniowi, co jest niezgodne z prawem, ośmieszasz mnie przy jakimś człowieku, najprawdopodobniej z policji, łgając przy tym w żywe oczy, moje, nie jego, a teraz każesz mi mówić do swoich pleców. – W końcu stanął obok niej i postąpił krok, by móc spojrzeć w jej oczy. – Po tym wszystkim, to ja mam prawo być bardziej zły, niż ty o jeden, zasłużony policzek, który był reakcją tylko na twoją bezczelność, bo nie da się inaczej nazwać kłamstwa przy osobie trzeciej, wypowiedzianego w oczy męża.
Przepuść mnie – powiedziała nagle i ruszyła do przodu, podczas gdy on oparł się o otwarte drzwi i zastawił jej drogę.
Szybko się wyprostował i obiema rękoma dotknął futryny, jej przeciwległych krańców.
Porozmawiajmy – zaproponował, ale tym razem coś w tonie jego wypowiedzi mówiło, że nie zniósłby sprzeciwu.
Nie mam ochoty! – uniosła się i chwyciła za rękę męża, jakby chciała ją zdjąć z futryny, albo go odepchnąć.
W efekcie to on odepchnął ją, szybko też postąpił krok do przodu, zatrzaskując za sobą drzwi i uniósł dłoń. Tym razem policzek jaki jej wymierzył musiał być mocniejszy niż poprzedni, a przynajmniej huk wydawał mi się głośniejszy, choć może to przez to, że podsłuchiwałem w inny sposób niż wcześniej. Odrzuciło ją, może nie na tyle, by przeleciała przez pokój, tak naprawdę to nawet nie upadła na ziemie, ale obrót o jakieś dziewięćdziesiąt stopni całym ciałem i o sto osiemdziesiąt głową, to wykonała. Szybko też złapała się obiema dłońmi za piekące miejsce i przysiadła na brzegu łóżka.
Zabolało go – skomentowała Ola.
Jego? – zdziwiłem się.
Rusza ręką, już nie, ale tak ją lekko otrzepnął wcześniej.
Powinniśmy wezwać policję – stwierdziłem i oparłem się plecami o futrynę, wpatrując się w jej drugą stronę, bo jakoś już całkiem odechciało mi się być świadkiem domowego życia Wasielewskich.
Daj spokój – zbagatelizowała całą sprawę Ola. – Przecież z pięściami się na nią nie rzucił. Kopniaków też jej nie wypłacił.
Jak możesz tak mówić!? – uniosłem się.
Może po prostu... mogę – odpowiedziała z lekkim uśmiechem. – Gdyby naprawdę chciała, to sama by od niego odeszła. Trwa przy nim, więc widocznie jej tak dobrze i nie nam się do tego mieszać.
Usłyszałem dźwięk domykanych drzwi, a więc ponownie spojrzałem w telewizor. Kobieta wciąż zanosiła się płaczem, kuląc się i siedząc na łóżku jednocześnie. Olek natomiast oparł się o komodę nieopodal i na głos stwierdził:
Ja na ciebie nie krzyczę.
Schylił się po koszulę nocną, którą wcześniej jego żona miała w dłoni, a teraz leżała na bordowym, puszystym dywanie. Podniósł ją i położył na komodzie.
I uspokój się – dodał, podczas gdy ona dalej wylewała łzy. – Gdyby chodziło tylko o mnie, to w życiu nie podniósłbym na ciebie ręki, ale chodzi o nas wszystkich. – Ponownie podszedł do drzwi i upewnił się czy są domknięte. Został już tam, ale nie opierał się o nie plecami. Jedną dłoń wsparł na udzie, a drugą miał spuszczoną wzdłuż ciała.
Iza nawet na niego nie patrzyła. Dźwięk nie był wyraźny, ale gdy zabujała się w przód i w tył, to ja odniosłem wrażenie, jakby też wciągnęła powietrze przez zęby, dokładnie w taki sposób, jakby sama nie radziła sobie z bólem.
Muszę wiedzieć dlaczego poszłaś odwiedzić Jakuba oraz jaką wiadomość mu przekazywałaś, pominę już to w jaki sposób, choć wiadomo, że on raczej mi się nie spodobał. Czy sama zechciałaś mu coś powiedzieć, czy może ktoś ci kazał tam pójść? – pytał spokojnie, niemal wyrozumiale, ale kiedy milczała, to zbliżył się do niej i przykucnął, a ona instynktownie cofnęła się do tyłu, jakby się go bała. – Iza – powiedział cicho, wspierając dłonie na łóżku, dokładnie po obydwóch jej stronach, ale na tyle blisko, że dotykał grubszych ud. – Nie chcę by coś ci się stało – wyjaśnił, ale nawet to nie poskutkowało, bo ona nie odezwała się ani słowem. Wstał nerwowo i zaczął przechadzać się po pokoju. – Mamy dzieci – przypomniał. – Co mam zrobić? Mam cię zbić, by się dowiedzieć po co tam poszłaś? Bo muszę to wiedzieć – zaznaczył. – Na dodatek ciągnęłaś z sobą Doriana. Po takich miejscach – to już było wyraźną przyganą w jej kierunku. W końcu się zatrzymał, nieopodal szafy, tuż pod kamerą. Z tej perspektywy raczej wpatrywał się w plecy żony, albo w to co ponad jej głową, czyli w drzwi, ścianę, może stojak pełen win i innych alkoholi. – Diva – powiedział, jakby sam do siebie. Szybko ruszył do przodu i stanął przed butelkami pełnymi trunków. – Kto ostatnio odwiedzał naszą sypialnie? – zapytał żonę i dotknął jednym palcem szyjki butelki, zupełnie tak jakby się bał, że to fatamorgana, albo że za sprawą jego dotknięcia spłonie lub się potłucze.
Zarówno ja, jak i Ola przysunęliśmy się bliżej, bo ja postąpiłem kroku na przód, a ona jeszcze mocniej zgarbiła. Podszedłem niemal do samego telewizora, by przyjrzeć się butelce, którą dotyka.
To się nagrywa – powiedziała w moim kierunku Aleksandra. – Zrobię potem zbliżenie – dodała, gdy zrozumiała, że ja nie wiem co ma na myśli poprzez informacje o nagrywaniu.
Spodobał mi się jej pomysł, ale i tak nie przestałem wysilać wzroku.
Iza – po raz kolejny wypowiedział imię żony, ale na nią nie patrzył. Zafascynowany wciąż był jedną i tą samą butelką. – To bardzo ważne – dodał.
W końcu nie wytrzymała i się odezwała, ledwie zrozumiałym przez szloch głosem:
Dlaczego to takie ważne?
Przyznałem jej racje, że jednak ciągle mówi do jego pleców, bo teraz także nie uraczył jej spojrzeniem.
Bo mamy w domu wódkę wartą milion złotych! – uniósł się. Pierwszy raz od kiedy miałem okazję go poznać, byłem świadkiem tego jak podniósł głos. – Nie stać nas na nią – dodał już ciszej, ale jego głos nadal był niespokojny.
Ja cię, wóda za milion – skomentowała Ola i aż rozdziawiła usta. – Ktoś mu daje taki prezent, a ten jeszcze ma pretensje.
Aleks podszedł do żony i coś w jego postawie mówiło, że tracił panowanie nad sobą, że coś wyprowadziło go mocno z równowagi. Stał dokładnie nad Izą, gdy przemawiał grobowym, budzącym ciarki na plecach głosem:
Zapytam tylko raz i więcej nie powtórzę, ale muszę wiedzieć kto u nas był, tak więc... kto?
Milczała, ale w sumie tylko krótką chwilę. Jemu zapewne wydawała się ona wiecznością, bo niespodziewanie chwycił żonę za włosy i szarpnął do góry, także nie miała innego wyjścia jak wstać. O mały włos się nie wywaliła gdy szarpnął w tył, ale gdy uniósł dłoń, to sama opadła pośladkami na łóżko, ciągnąc go za sobą. Scena mogłaby wydawać się iście erotyczna. Kobieta leżąca na łóżku w poprzek, z uniesioną głową i mężczyzna trzymający ją za włosy, mający kolano między jej udami.
Nie wiem – powiedziała szybko, zanim uderzył i jeszcze szybciej dodała – Cyryl, Franek, nie wiem... Amanda!
Odpuścił, podniósł się z łóżka i wydawał się być zmęczony tą stoczoną z nią potyczką. Nie słyszałem, ale moja wyobraźnia robiła swoje, więc miałem wrażenie, jakby dyszał. Poprawił włosy, bo mu się rozczochrały. Nie były długie, ale i tak zarzucił je wszystkie do tyłu, szczególnie te, które oddzielały od siebie zakola.
Po co był tu Cyryl? Co tu robiła Amanda? Nigdy się nie lubiłyście. I czemu byłaś u Diega, skoro za nim też nieszczególnie przepadałaś? – zasypał ją pytaniami i wyczekiwał.
Cyryl... – zaczęła i pociągnęła nosem, więc mąż kulturalnie sięgnął do komody i wyjął z jednej z szuflad chusteczki.
Nachylił się, by móc położyć je nieopodal jej ud i uprzedził:
Dobrze wiesz Izo, że ja nie odpuszczę.
Cyryl jest nowym zarządcą budynku. Przyniósł osobiście jakieś wyliczenia, składki... leżą w przedpokoju, w szafce.
Dalej – poganiał, ale spokojnie, bez tej wcześniejszej nerwowości.
Franek...
Cyryl wchodził do naszej sypialni? – przerwał.
Nie, nawet za próg nie wszedł, choć zapraszałam – wyjaśniła szybko.
Więcej go nie zapraszaj – brzmiało tak, jakby jej rozkazywał.
Amanda przyszła, bo...
Bo?
Borys...
Iza... spokojnie i do rzeczy – pouczył. – Po co tu była? – Przysiadł obok niej, ale by na nią patrzeć musiał zerkać przez ramie.
Nie układa jej się z Borysem.
Nigdy im się nie układało i nam też nie będzie, jeśli postawisz między nami mury kłamstw. Proszę cię, nie kręć, tylko powiedz naprawdę dlaczego Amanda tu przyszła.
Obiecaj, że mnie nie zabijesz jeśli ci powiem.
Zabijesz? – powtórzył po niej z niedowierzaniem. Nawet lekko się przy tym zaśmiał, jakby był w szoku, że coś takiego przyszło jej do głowy.
Widziała nagranie – odpowiedziała, a Aleks wyraźnie się spiął, jakby nagle cały zesztywniał.
Jakie nagranie? – dopytywał i teraz już nie spoglądał przez ramie usiadł bokiem i wpatrywał się w żonę.
Uniosła się na tyle, by usiąść obok niego, a stopami dotknąć podłogi. Odsunęła się jednak możliwie jak najdalej w bok.
Ja go nie widziałam.
Ale wiesz co na nim było? – domyślił się, bo bardziej stwierdził niż spytał.
Ponoć ty też tam byłeś. – Z ledwością powstrzymywała głośny płacz, ale łzy zdawały się cieknąć samoistnie po jej policzkach. – Ty, Diego, Cyryl i Borys. Gwałciliście jakąś kobietę.
Na tę informacje Aleks wstał i ruszył do drzwi. Zatrzymał się przy stojaku na wina, spojrzał na jego blat, na tę wódkę... na Divę i ledwie otworzył drzwi, a już wsparł się o ścianę i zaczął wymiotować, jakby żywił odrazę do samego siebie. Nawet nie zdążył dobiec do łazienki, jednak zanim dopadł go drugi bełt ruszył w jej kierunku i zatrzasnął za sobą drzwi.
Aleksander odruchami pokazał, że to co mówiła jego żona, że to czego dowiedziała się od jakieś Amandy, nie odrzucił, a przyjął na swoje barki. W końcu mógł wrzasnąć, wyprzeć się, ale jeśli chciał tak zrobić, to musiał od razu, bo teraz to już byłoby pewne, że to nic innego jak zwyczajne łgarstwo. Pewnie dlatego, gdy wrócił do sypialni ze ścierką w dłoni, to pierwszym co powiedział, było:
Jonathan Carroll w powieści Białe jabłka, stworzył zdania mówiące Nie możesz zmienić przeszłości, ale przeszłość zawsze powraca, żeby zmienić Ciebie. Zarówno twoją teraźniejszość jak i przyszłość. Nie mogę się wypierać. Iza... to naprawdę miało miejsce. To było na wiele lat przed tym jak się poznaliśmy. Miało być czymś co scali nas w jedność już na zawsze. Co będzie taryfą bezpieczeństwa, że jeden za drugiego skoczy w ogień, że będzie go krył, że nigdy nie zdradzi, bo każdy z nas miał dowód, by pociągnąć wszystkich na dno za jednym zamachem, gdyby to jego coś złego lub jakaś zdrada spotkała ze strony, któregoś z nas.
Izabella patrzyła na męża, jak na zupełnie obcego człowieka. Choć nie, ona nie patrzyła na niego jak na człowieka, a jak na jakąś zjawę lub uosobienie samego diabła i szczerze mnie to nie dziwiło.
Posprzątam – oznajmił, jak gdyby nigdy nic i zostawił ją samą w sypialni, zamykając za sobą drzwi.
Spojrzałem na Aleksandrę, jak zwiesiła głowę, wspierając ją na obydwóch dłoniach, a ugięte łokcie położyła na kolanach.
Co to za ludzie? – zapytała się mnie. – Kim jest ten cały Diego Alarcon, że ma takich znajomych, że robił takie rzeczy?
Nie wiem i chyba nie chcę już wiedzieć nic więcej. Chyba powinienem to zostawić – odpowiedziałem jej i samego siebie przekonywałem, że nie warto się w tym babrać, że powinienem to rzucić, ale coś sprawiło, że jeszcze tego dnia, po wyjściu Oli, która zostawiła u mnie cały sprzęt, ja go odpaliłem i wsłuchałem się w kolejną historię sprzed lat, tym razem widzianą oczami Aleksandra Wasielewskiego, bo opowiedzianą przez niego samego, a potem udałem się do Diego, by i od niego wyciągnąć jakieś informacje.


Ten rozdział był stanowczo za długi, dlatego podzieliłem na mniej więcej pół.
Oczywiście śmiało można krytykować Aleksandra, choć na taką ilość wad, ma jedną zaletę - nie kłamie żony!
Oczywiście można też głośno się zastanawiać albo zgadywać, co taka kobieta jak Izabella w nim zobaczyła lub co nadal w nim widzi, że z jakiegoś powodu nie odejdzie, tylko nadal przy nim trwa.
No i pojawiła się też Diva - wódka z prologu! (przypominam, jakby ktoś zapomniał, bo taki szczegół łatwo przeoczyć).

poniedziałek, 16 maja 2016

Rozdział 2 – Każda gra ma swoje zasady



Na wstępnie chciałbym napisać, że rozdział dedykuję pewnej osobie, której komentarz, jaki pozostawiła na moim blogu autorskim pod informacją o Maju 2016, zmusił mnie do tego bym w końcu dokończył ten rozdział, bym w końcu w pełni go przepisał i poprawił, choć wcześniej się przed tym strasznie wzbraniałem. Niby wszystko było gotowe, a chęci nie było, no ale komentarz dał mi po prostu kopa i przypomniał o tym, że warto, i że nie piszę tylko i wyłącznie dla samego siebie i ktoś jednak czeka na kontynuację. Aby dłużej nie przedłużać, rozdział dedykuję: Boiled Sweet z bloga Kłódka serc.


Diego Alarcon był dziwnym człowiekiem. Poniekąd celebrytą, co powinno ułatwić mi zadanie i pomóc się czegoś więcej o nim dowiedzieć. Niestety koneser win i właściciel sieci restauracyjnej, to nie to samo co aktor czy piosenkarz. Oczywiście było z nim kilka wywiadów, odnośnie promocji książek kucharskich oraz wystąpień na różnych imprezach, gdzie bywał z żoną, ale nic poza tym. Szum wokół niego się tak naprawdę zrobił dopiero po śmierci jego małżonki. Postanowiłem przyjrzeć się bliżej Karinie Alarcon. Była zwyczajna. Naprawdę zwyczajna, to było pierwsze słowo, jakie mi się nasunęło na myśl, podczas przeglądania fotografii google. Ani wysoka, ani niska, z budowy ciała raczej wychudzona, może nie na tyle jakby miała zaawansowaną anoreksję, ale... ale pod koniec życia strasznie pobladła, jej piersi stały się mniej pełne, a kości policzkowe i te w okolicy dekoltu tak mocno się uwidoczniły, jakby miały w planach za niedługi czas przebić skórę. Wcześniej była... żywsza? Wcześniej jej cera nie przybierała barwy pergaminu ani porcelany, a miodu... brzoskwini. Włosy jej bardziej lśniły i to niezależnie od koloru jaki na nie nałożyła. Według zdjęć, kochała zmiany. Świadczyła o tym częsta zmiana stylu, różnorodność makijażu. Na niektórych fotografiach nawet nie wyglądała jak matka. Skórzane spodnie i bejsbolowa kurtka, do tego czapka z daszkiem, ani trochę nie kojarzyły mi się z macierzyństwem, bardziej z oszukiwaniem czasu, gonieniem wciąż i nieustannie przemijających lat. Kawałek dalej była już w wieczorowej kreacji, a kok na jej głowie skutecznie ją postarzał.
Kobieta kameleon – szepnąłem, gdy zdałem sobie sprawę, że czasami tak mocno różniła się od samej siebie, że nawet gdybym miał z nią codzienną styczność, to mógłbym jej po prostu nie rozpoznać.
Czemu więc określiłem ją jako zwyczajną? Na najstarszych fotografiach była taka... taka... po prostu w swetrze i dżinsach lub koszuli i lnianych spodniach. Zupełnie jak nie ta kobieta, którą stała się później.
Kliknąłem na nagranie, które zostało opublikowane już po jej śmierci. Był to jakiś krótki reportaż. Zapewne, w tamtym okresie, puszczano takich wiele w programach informacyjnych. Gdy dzieje się taka tragedia, to media nie milczą. Są niczym hieny cmentarne. Wiem o tym, bo sam byłem jedną z nich. Pokazywali szpital miejski, choć Karina nie zmarła w łóżku szpitalnym, a we własnym domu. Okazało się, że niegdyś było to miejsce jej pracy. Postanowiłem się tam udać, zaraz po odwiedzeniu Alarcona.
Ponownie przeszedłem przez te wszystkie procedury, zdejmowania butów, macania mojej głowy, by mieli pewność czy czasami nie ukryłem czegoś we włosach. Otwierałem usta i podnosiłem język, uwidaczniając przed obcą strażniczką moje brzydkie, ciemne plomby. Nawet lekko żałowałem, że nie umyłem zębów. Kiedyś ledwie wstałem, a już to czyniłem, podobnie przed położeniem się spać, a teraz nie miałem na to czasu, wypadało mi z głowy, bo zaangażowany w sprawę tego morderstwa byłem tak mocno, że poświęcałem mu każdą wolną chwilę, kosztem własnego zdrowia, własnego snu, lepszego posiłku niż sucha bułka, którą zagryzałem truskawkowy kefir.
Chcesz jakieś papierosy, może? – zapytałem Diega, zajmując miejsce naprzeciw niego.
Nie odpowiedział. Jedynie pokręcił głową.
Nie palisz? – dopytywałem.
Palę.
Jego zdawkowość mnie porażała i zniechęcała. Ledwie powiedział tych kilka słów, a już wstawał od stołu i krzyczał do strażnika, że koniec widzeń. Załamywałem się brakiem drogi, którą ktoś by mi wskazał i po której mógłbym iść. Sprawa nie posuwała się do przodu, nawet w tył nie zmierzała. Stała w miejscu, a ja wspierałem głowę dłońmi i kładłem łokcie na stolik więzienny, mając zwyczajnie dość, i niejednokrotnie mając ochotę rzucić to wszystko w pieruny, po prostu zapomnieć.
Diego jednak nie dawał mi spokoju. Jego oczy, ten wyraz, niczym u zbitego kundla i świadomość, że przecież nie zawsze był taki milczący, bo raz już mi coś powiedział... opowiedział historie jak Wasielewscy się poznali. Zastanawiałem się czy uczynił to w przypływie jakieś słabości, czy być może w tej opowieści zawieszony był, na któreś ze ścian klucz... klucz, którego poszukiwałem, który wskazałby mi drogę, uchylił rąbka tajemnicy.
Udałem się więc do Barcelony, mając nadzieję, że ta restauracja nadal stoi. Wszedłem i na własne oczy zobaczyłem tą nudę cegieł i papierowe serwety, choć tym razem w różowej barwie, to ciągle nijak pasujące do wystroju wnętrz. Ich kolor gryzł się z tą brudną bielą ścian i tej ceglastej czerwieni.
Przysiadłem przy stoliku, który znajdował się tuż przy oknie. Naprzeciwko miałem kilka pustych i na samym końcu, przy jednej ze ścian stał stary, zakurzony fortepian, na którym było widać, że nikt dawno nie wygrywał ni jednej nuty.
Podeszła do mnie ruda kobieta, by mnie obsłużyć. Faktycznie nie była farbowana, a jej niespotykana, taka mocna, intensywna, ognista barwa była całkiem naturalna. Zastanawiałem się czy to ta sama, która obsługiwała przed laty Aleksandra. Postanowiłem to sprawdzić i złożyć dokładnie takie samo zamówienie jak on.
Dwie małe czarne, prosto z ekspresu. Do tego szklaneczka wody mineralnej. Kawa ma być wrząca, a woda lekko schłodzona, zakrapiana kilkoma kroplami cytryny.
Obserwowałem reakcje tej zgrabnej rudej na moje zamówienie. Zerknęła na mnie znad niewielkiego kajeciku i zrobiła naprawdę duże oczy. Nie zdradziłem się z niczym, poczekałem aż odejdzie, ale zanim to uczyniła zapytała o ciastko. Rzekłem, że ze słodyczy kosztuję tylko białej czekolady, najlepiej alpejskiej. Wtedy do mnie dotarło, że biała czekolada to produkt otrzymywany zupełnie sztucznie, słodzony w sposób strasznie niezdrowy, gdyż nie jest to czynione za sprawą kakaa. Ciekawe czy Aleksander Wasielewski to wiedział? Czy naprawdę lubił tylko białą czekoladę, czy może rzucił takim zdaniem ot tak, bez powodu. A być może Aleks w ogóle tak nie powiedział, może był to wymysł Diego, a owa czekolada była jakimś symbolem i znaczyła coś zupełnie innego? Czułem jakbym wariował, bo wszędzie dopatrywałem się drugiego dna. Zastanawiałem się dlaczego Diego wtedy o Olku i Izie powiedział, a o czymś innym... właściwie, to już zupełnie potem prawie nic nie mówił.
Siedząc i popijając okropną, gorzką kawę, zachodziłem w myśl, jakie tak naprawdę mam punkty zaczepienia. Były mizerne i byli to albo Wasielewscy, albo ta cała Barcelona. Zaryzykowałem i postanowiłem najpierw spróbował tutaj, skoro już i tak byłem na miejscu.
Zdziwiła się pani, gdy podyktowałem zamówienie – rzuciłem zaraz po podejściu do baru w celu uiszczenia opłaty. Drogo sobie liczyli. Około ośmiu złotych za kawę i z jakieś dwa za wodę mineralną. Ciekaw byłem czy te kropelki cytryny też mają w cenniku, ale o to już nie pytałem.
Nie, dlaczego? – zagarnęła pieniądze, wrzuciła je do kasy i powróciła do przecierania kieliszków, które wisiały nad naszymi głowami i były mocno zakurzone.
Był tu kiedyś mężczyzna, co zamawiał dokładnie to samo, prawda? – dopytywałem, bo chciałem, nie tylko się czegoś dowiedzieć, ale także sprawdzić na ile Diego był ze mną szczery. – Aleksander Wasielewski – podpowiedziałem.
Mąż Izki. – Uśmiechnęła się. – Nie wiedziałam, że pan go zna.
Znam też Diego Alarcona, a pani?
Ruda przyjrzała mi się uważniej, tak jakoś dziwnie i jakby chcąc zakończyć dyskusję, odparła:
Coś tam o nim kiedyś słyszałam.
To był świetny degustator win. – Oparłem łokcie o blat i sięgnąłem po jeden z kieliszków, zacząłem się nim bawić. – Jego żonę też pani miała przyjemność poznać?
Nie, nieszczególnie – odpowiedziała i wyglądała tak, jakby zaczynała się mnie bać.
Ja tam nadal nie wierzę, że on ją zabił. A Olek i Iza jeszcze tu bywają? Przychodzą?
Nie, ona czasami wejdzie, pogadać. Chce pan czegoś jeszcze, bo mam dużo pracy?
Nie, nie chcę.
Przełknąłem gorycz porażki, gdy dotarło do mnie, że niczego nie udało mi się z niej wyciągnąć i ruszyłem w stronę szpitala, w miejsce, gdzie Karina pracowała. To było chore co robiłem, bo zaczepiałem wszystkie mijane pielęgniarki oraz lekarki i dopytywałem o nieżyjącą od trzech lat kobietę. Oczywiście nie mówiłem, że ona nie żyję. Zachowywałem się tak, jakby jej szukał i w końcu trafiłem na starszą, grubszą oddziałową, która zagarnęła mnie do niewielkiego pokoiku i zapytała:
A kim pan był dla Karinki? – Poprawiła swoje niechlujnie związane w kucyk włosy i oczekiwała odpowiedzi.
Kiedyś się znaliśmy – skłamałem. – Ale kontakt nam się urwał. Musiałem wyjechać. Niedawno dowiedziałem się, że tutaj pracowała – kłamałem jak z nut.
Pan nie wie, że ona nie żyje? – zaakcentowała z wyraźnym szokiem i troską w głosie.
Rozdziawiłem usta i zrobiłem szerokie oczy.
Nie miałem pojęcia – odparłem z załamaniem. – Ostatni raz coś o niej słyszałem, gdy wychodziła za mąż – dodałem w taki sposób, jakbym ledwie powstrzymywał łzy.
Tak, za Kubusia – wspomniała pani Stefania, jeśliby zawierzać identyfikatorowi, który miała przypięty do lewej kieszonki niebieskiego uniformu.
Kubusia? A gdzie mogę go znaleźć? Chciałbym chociaż z nim pomówić. Wie, pani, ja i Karinka kiedyś się przyjaźniliśmy.
Jakub jest we więzieniu. – Przybrała iście grobowy ton. – Uznali, że to on... on Karinę...
Ale pani w to nie wierzy? – wychwyciłem.
On był taki... tu na oddziale wszyscy go lubiliśmy. Choć na początku dał nam w kość.
Poznali się tutaj? – wywnioskowałem.
Tak.
Leczyła go?
Nie do końca. Nie spełniła marzeń. Nie poszła na medycynę, mimo świetnych wyników i zapewnionego miejsca na uczelni. Była w ciąży i wiedziała, że nie podoła. Nie miał kto jej pomóc, więc zdecydowała się na pielęgniarstwo.
Ale Diego był tutaj pacjentem, tak?
Diego? – podchwyciła. – Skąd pan wie, że jej mąż miał nie tylko polskie korzenie?
Mówiłem już, że ktoś mi doniósł, że wyszła za mąż – wspomniałem. – Pokłóciliśmy się kiedyś i... potem długi czas bałem się do niej odezwać – kłamałem dalej. – A teraz, kiedyś już się w końcu odważyłem... – Schowałem twarz w dłonie i zacząłem szlochać.
Cóż, czasami jest za późno – szepnęła. Dodała też, że jej przykro, ale że już musi wracać do pracy. Wskazała mi drzwi.
Wtedy zacząłem zastanawiać się jak Diego trafił do polskiego szpitala. Co też mu się tutaj stało, że był zmuszony położyć się do szpitalnego łóżka. Jak zaczęła się jego znajomość z Kariną i jakim cudem ten lubiany przez cały oddział mężczyzna, po latach został skazany za zamordowanie własnej żony.
Nie miałem innego wyjścia jak tylko czekać na kolejną wizytę w zakładzie karnym. W końcu wybił poniedziałek, a ja powiedziałem Diegowi ile się dowiedziałem. Zagadnąłem.
Wiesz coś jeszcze? – dopytywał z lekkim uśmieszkiem. Takim trochę złowrogim.
Nie wiem nawet na co chorowałeś – odparłem z banalną szczerością, a potem opowiedziałem mu, jakbyśmy byli kumplami, jaką scenkę odegrałem przed panią oddziałową.
Po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że mogło go to zaboleć, bo w końcu mówiłem o jego żonie, ale on się śmiał, choć głowę miał spuszczoną. W końcu podniósł na mnie załzawiony wzrok i przemówił:
To były lata dziewięćdziesiąte. Czasy balang. Wtedy nie mówiło się imprezy, a zamiast klubów były dyskoteki... prywatki były, a nie domówki. Żyłem normalnie, a przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie spotkałem normalnej osoby na mojej drodze i to takiej, na którą zechciałem zwrócić uwagę – wspomniał. – Trafienie do szpitala... wiedza na co jestem chory, to całkiem załamało mój świat. Może teraz podszedłbym do tego inaczej, ale wtedy, dla niespełna dwudziestoletniego chłopaka, to było... to było tak jakby mi się piekło zwaliło na głowę.
Słuchałem go i milczałem, jednocześnie obawiając się, że facet znowu zamknie się w sobie, zakończy widzenia, i będzie po ptakach. Oczami wyobraźni widziałem opowieść o Strugach deszczu:
To była wiosna, bardzo mroźna, jakby zima nie chciała odpuścić i pragnęła zadomowić się na dłużej. Karina miała nocny dyżur, bo nie była w stanie dłużej ich unikać. Normalnie pozostawiłaby syna pod opieką wielodzietnej sąsiadki, ale wtedy tamta miała swoje problemy z pijanym konkubentem, a mały Franciszek był chory, a tym samym też kłopotliwy. Diego tamtego czasu był już pacjentem i leżał w sali, gdzie towarzyszyło mu kilku mężczyzn. Oni spali, a on czytał książkę w języku niemieckim. Rozumiał co piąte słowo, więc nie było tak najgorzej, ale luksusowo też nie było. Nudził się. Wolał być teraz gdzie indziej, pić na jednym z dachów, biegać po zamkniętych rynkach, krzycząc przy tym ile sił w płucach i strzelać z pistoletu na farbę. Tak się wtedy bawiło, tak się żyło, a on musiał przystopować.
Tabletka na ból głowy – powiedziała uprzejmie i położyła plastikowy kubeczek na blat szafeczki, znajdującej się tuż przy łóżku. – Nie możesz spać? – zagadnęła, kiedy popijał gorycz leku całkiem przesłodzoną herbatą.
Uniósł się na poduszkach, bez żadnego trudu. Przeczesał włosy długimi palcami i niedbale wzruszył ramionami. Wzrokiem podążał po blacie szafeczki, gdzie szukał gumki, by związać swoje, sięgające niemal do ramion włosy.
Jutro przyjedzie profesor. Znajdzie jakieś rozwiązanie – pocieszała.
Gorzej raczej nie będzie – rzucił dość ostro, nieszczególnie miło.
Nie możesz być zły na cały świat.
Łatwo ci mówić, bo to nie ciebie spotkało. – Zdjął jakiś paproch z bluzy, którą miał na sobie. Była bramkarska, wciągana przez głowę, a na lewej piersi znajdował się znaczek i napis Adidas.
Z tym da się żyć – kontynuowała.
Jasne – syknął z niedowierzaniem, a ona wtedy poczuła, że ma dość.
Uświadomiła sobie, że jest pielęgniarką, a nie psychologiem, więc by zakończyć dyskusję powiedziała:
Jeśli temat cię krępuje, to po prostu to powiedz, możemy go zmienić. Jednak dziś już nie mam czasu, muszę wracać do syna, to i tak cud, że pozwolili mi go tutaj przyprowadzić.
Karina odwróciła się na pięcie i odeszła, a Diego niecałą minutę potem podążył za nią. Nie wszedł przez drzwi, za którymi zniknęła. Jedynie lekko je uchylił i przyglądał się jak siada bokiem na kanapie, obok małego, trzyletniego chłopca, gładzi go po czole i tym sposobem odgarnia z niego włosy.
Dlaczego płakałeś? – dopytywała cichutko, bardzo ciepło.
Maluch potarł zmęczone oczy i starł łzy z policzków, przytulił mocniej pluszowego Simbę i odwrócił się tyłem do drzwi.
Coś mi się śniło – odpowiedział niewyraźnie, ledwie otwierając przy tym usta.
To wtedy poznałeś Franka? – przerwałem, a na twarzy mężczyzny pojawił się delikatny uśmiech.
Wtedy go zobaczyłem, ale zaznajomiliśmy się dopiero tydzień po dniu, w którym opuściłem szpital – odpowiedział i kontynuował opowieść, jednocześnie przeskakując z zimnej wiosny, do ciepłego lata.
Diego wyszedł ze szpitala rano, a już tydzień później podjechał dużym Fiatem pod ten sam budynek, który niegdyś pragnął tak mocno opuścić. Podszedł do kobiety, wtedy młodej brunetki, bez słowa złapał ją za dłoń i pociągnął za sobą w stronę pojazdu. Protestowała, ale jej opór był raczej na pokaz, byleby mocniej go zachęcić do działań.
Nie marudzimy, dziewczynko, siadamy, pasów nie zapinamy, bo co ma się stać to i tak się stanie – opowiadał, w chwili, gdy ona zauważyła, że w tym jego zakurzonym, brudnym gracie nawet nie ma czegoś takiego jak pasy bezpieczeństwa. – Pozwól, że porobię ci za szofera. – Założył specjalną czapeczkę i siląc się na powagę, zapytał dokąd ma ją dostarczyć.
Muszę odebrać Frania od przyjaciela.
Od jego ojca?
Nie, Borys nie jest jego ojcem – zaprzeczyła szybko, jakby nie chciała, by ktokolwiek kiedykolwiek tak pomyślał.
A więc dokąd?
Do domu dziecka.
Ta odpowiedź zaskoczyła Diega na tyle, że aż zaniemówił na dłuższą chwilę i nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Zgasił silnik i spojrzał na Karinę pytająco, jakby doszukiwał się blefu lub niesmacznego żartu.
Wychowałam się tam – wyznała i wyczekiwała czegoś... jakiś słów. W końcu spojrzała w boczną szybę i zamyśliła się.
Jaki to adres? – zapytał tylko, niezwykle rzeczowo, a potem zapalił papierosa i zaciągnął się gryzącym posmakiem nikotyny.
Gdy prowadził obserwowała jego profil. Delikatny zarost zaczął okalać jego policzki, ale nie był planowaną zmianą stylu, a jedynie oznaką lenistwa lub braku pieniędzy na maszynki do golenia. Podobnie włosy miał podcięte, ale tak krzywo, iż była przekonana, że fryzjer do tego ręki nie przyłożył. Bluza od dresu pomimo że markowa, to była sprana i zniszczona, w jednym miejscu cerowana, a ciemne spodenki wyglądały, jakby od wielu tygodni wnętrza pralki na oczy nie widziały.
Wyglądasz jak dzieciak na gigancie – stwierdziła, nie mogąc się powstrzymać i nawet odważyła się nieco zaśmiać.
Zatrzymał się, bo akurat stali na światłach i wyciągnął palec wskazujący w jej kierunku. Pogroził nim, żartobliwie mówiąc:
To, że jestem od ciebie młodszy, nie znaczy, że mi możesz od gówniarzy pojeżdżać, bo gdybym tylko chciał, to bym cię moja mała, przełożył przez kolano i...
I? – dopytywała z drwiną.
Ugryzł w dupę – dokończył. – W oby dwa półdupki.
Pół dupka to ty jesteś.
To zawsze lepiej, niż być gigantycznym. – Ruszył, skręcił, zatrzymał wóz pod zielonym, metalowym płotem i obszedł maskę, by mocnym szarpnięciem otworzyć jej drzwi. Oczywiście nie był dżentelmenem i w życiu, by się nie pofatygował, by wyjść, zwłaszcza, że zaczynało kropić, ale po wewnętrznej stronie nie było zwolnienia blokady, bo ktoś kiedyś ją zerwał.
Wrócę autobusem – powiedziała, jakby nie chciała go dłużej wykorzystywać.
McDonald otworzyli! – krzyknął wesoło, siadając na masce. – Poczekam, pojedziemy.
Ku zdziwieniu Kariny, Diego nie czekał w samochodzie, bo gdy wyszła z budynku, z małym chłopcem, trzymanym za rękę, to mężczyzna ciągle siedział na masce i pozwalał deszczowi się zmoczyć.
Jesteś idiotą? – zapytała, bo nie mogła się powstrzymać. Właściwie to nie mogła pozbyć się wrażenia, że z Alarconem jest coś nie tak, a konkretnie to z jego głową.
Nie, zatrzasnęło się – odpowiedział, wyszczerzając górne kły, a potem zeskoczył na chodnik i bez pytania, jedną dłonią sięgnął do jej włosów. Wyjętą wsuwką zaczął operować przy zamku, a ona ubolewała nad tym, że wraz z wyjęciem czarnej wsuwki, wyrwał jej część włosów.
Franek tulił Simbę, osłaniając pluszaka przed deszczem, swoją własną bluzką z czerwonymi rękawkami i motywem Flinstonów na białym tle. Nieustannie dopytywał:
Co wujek robi?
Wujek się włamuje – odparł Diego z bezczelną szczerością i poczuł dumę oraz niezwykłą ulgę kiedy już udało mu się dostać do auta. Podniósł fotel od strony pasażera i sprzątnął nieco tył ze szklanych butelek oraz pustych opakowań po ruskich papierosach. Wyrzucił to wszystko na chodnik, część zagarniając pod samochód butem i wskazał dłonią na wejście. – Zapraszam panicza Franciszka.
Franek się zaśmiał wesoło i puścił dłoń matki. Wszedł do samochodu i zajął miejsce na samym środku.
Pani wybaczy, ale ja przodem – przemówił Diego do Kariny, a potem przeszedł z miejsca pasażera na fotel kierowcy i poklepał ten, który jeszcze niedawno zajmował. – No klepnij sobie – zachęcał.
Dopiero kiedy Karina zajęła miejsce i zamknęła drzwi, to przyuważyła, że Diego nie ma kluczyka od stacyjki, a cały panel pod kierownicą jest zerwany. Zamilkła nagle, choć wcześniej się śmiała, bo cała radość gdzieś niespodziewanie uleciała. Dotarło do niej, że samochód musi być kradziony, a ona i jej dziecko, całkiem przypadkiem znaleźli się w posiadaniu szaleńca.
Mężczyzna zaczął stykać z sobą odpowiednie kabelki i dzięki temu silnik w końcu się załączył, i zaczął pracować. Tak jak wcześniej zapowiedział, udał się pod McDonald i skorzystał z punktu Drive, zamawiając osiem Happy Milly, tylko dlatego, że Franek nie mógł się zdecydować na to, którą chce zabawkę, a że wszystkie były z jego ulubionej bajki, to otwierając kolejne kartonowe pudełka, głośno wymawiał imiona:
Zira, Kiara, Simba.
Kowu – poprawiła go matka. – Simba to już ten duży, to jest z tej drugiej części, wiesz? – dopytywała, a Franek już nic nie mówił, a jedynie naciskał zwierzątka, które wydawały dzięki temu dźwięki.
Najbardziej podobał mu się odgłos pawiana Rafiki.
Możemy tu wysiąść, mieszkam niedaleko...
Frytkę? – przerwał jej, wystawiając dłoń z całym opakowaniem przed siebie.
Odmówiła, więc wpakował większość do swoich ust, a resztę oddał chłopcu.
Pojedziemy nad wodę – zadecydował.
Diego! – uniosła się. – To nie jest zabawne. Jeździsz kradzionym samochodem...
Nie jest kradziony! – zaprotestował z pełną buzią. – Znaczy jest, ale tylko trochę, bo naprawdę należy do mojej rodziny. – Wzruszył niedbale ramionami i ponownie się rozpogodził.
Karina zawarczała pod wpływem irytacji, potem głębiej odetchnęła i wypuściła kilkakrotnie powietrze.
Czego ty tak właściwie ode mnie chcesz? – zapytała wprost. – Zjawiasz się, wcześniej, przy wypisywaniu nawet się nie pożegnałeś. Nagle udajesz wujka z Ameryki i...
Skoro już pytasz, to postanowiłem sobie, że sobie tak trochę z tobą zamieszkam.
Nie – zaprotestowała, mówiąc to powoli i bardzo wyraźnie.
Ale dlaczego nie? Fajnie będzie. Zajmę się twoim dzieckiem. Będziesz mogła wtedy spokojnie pracować...
Diego, jak ja go z tobą zostawię, to wcale nie będę spokojna.
Czemu? On mnie lubi, ja go też.
Właśnie – wtrącił się Franek, który już na dobre rozgościł się na tyłach samochodu i nawet stawał nogami na siedzeniach, zaglądając przez oparcie do bagażnika.
Prawie się nie znamy.
To się poznamy. Proszę – zaskomlał i złożył ręce niczym do modlitwy. Okręcił się tak, by móc położyć głowę na kolanach Kariny i ani trochę nie zważał na to, że ta zabiera ręce, jakby obawiała się go dotknąć. – Tylko kilka nocy. Wyślesz mnie pod most? – dopytywał robiąc takie oczy, że nie potrafiła mu tak wprost powiedzieć, iż wcale nie ma ochoty na jego towarzystwo.
Mam dziecko, nie mogę sprowadzać pod swój dach innych dzieci, co pouciekały z domu – wyjaśniła rzeczowo, ale wtedy Diego się rozpromienił, usiadł wygodnie i położył dłonie na kierownicy.
No to nie mamy żadnego problemu. Pełnoletni już jestem – odparł i zaśmiał się niczym jakiś wiedźmin, w taki sposób, że wszystkie struny głosowe mu zadrżały.
Deszcz dudnił o szybę, a on zmierzał w stronę plaży. Ona natomiast wzdrygała się przy każdym błysku, który przechodził niebo, tworząc na nim na moment jasne, bladożółte pręgi.
Zaparkował na środku, choć miał trudności, by się tam dostać, bo na wpół sflaczałe koła samochodu, nie miały już takiej mocy i siły. Wysiadł i odsunął siedzenie, by wyjąć Franka i postawić na ziemi. Wydobył też swoją kurtkę przeciwdeszczową, która na chłopca była o wiele za duża, a zarzucony na głowę kaptur zasłaniał mu nawet zadarty do góry nosek. Usadził chłopczyka na mokrej masce czerwonego samochodu i dał latarkę zmieniającą kolory.
Zrobisz nam balangę – powiedział z wesołym uśmiechem i podał Karinie dłoń, by móc ją wyszarpnąć z samochodu. Uczynił to na tyle mocno, że kobieta wywaliła się i upadła kolanami na mokry piach.
Kurwa! Pojebało cię! – wrzasnęła, gdy on operował przy starym radiu.
Z głośników popłynęła Kołysanka dla nieznajomej Perfectu, a Diego jak gdyby nigdy nic podał Karinie dłoń ponownie. Tym razem jej nie szarpał, a gdy poczuł jej uścisk, to padł na kolana i pocałował wierzch jej prawicy.
Zatańczysz? – zapytał.
Leje, grzmi, a ty...
Choć raz się zapomnij! – krzyknął. – Jutro znów będziesz przykładną matką i seksowną pielęgniareczką w białej mini. – Złapał ją za ramiona i sam wstając, sprawił, że ona podążyła za nim.
Rozchorujemy się – szepnęła mu do ucha, gdy objął ją w pasie i ustami dotykał jej szyi.
To co? W razie czego dasz mi zastrzyk. Mogę się wypiąć choćby teraz.
Zaśmiała się, gdy okręcał ją wokół jej własnej osi.
Swoje miejsce znajdź i nie pytaj czy taki układ ma jakiś sens? Słuchaj co twe ciało mówi... – zaśpiewał i przyciągnął ją mocno do siebie. – Nie myśl, za dużo myślisz – zauważył szeptem. – A może być tak przyjemnie – dopowiedział i dał jej zdjąć buty, dał jej się oddać w pełni zabawie... pozwolił... nakłonił ją do tego, by się zapomniała. Zarówno wtedy, gdy tańczyli na tej plaży z winem w dłoni, jak i godzinę później, gdy Franek spał na tylnych siedzeniach, między frytkami i kawałkami kurczaka, które walały się naokoło niego.
Diego wtedy zakrywał przednią szybę jakimś starym kocem i zaraz po zdjęciu spodenek, pod którymi nie miał majtek, sadzał Karinę na masce samochodu i błądził dłonią po jej nagich udach, wnikając pod spódniczkę, drażniąc jej szparkę swoim palcem wskazującym.
Myślisz, że mogę? – zapytał. – Mimo choroby... mogę?
Współżyć? – dopytywała, między mocnymi, szarpanymi wdechami i wydechami, gdy on dołożył kolejny palec i tak z pomocą dwóch posuwał ją coraz ostrzej.
Tu Diego zakończył opowieść i wstał, by przerwać widzenia, a ja pośpiesznie podążyłem za nim i zapytałem:
Na co byłeś chory?
Chwyciłem go za materiał pomarańczowej koszulki na ramieniu i szarpnąłem, by na mnie spojrzał.
A jak sądzisz? – odpowiedział mi pytaniem na pytanie. – Na co musi być chore dziecko, by woleć mieszkać na ulicy niż we własnym domu?
Masz HIV – wywnioskowałem.
Alarcon się zaśmiał i rzucił na odchodne:
Do następnego razu. Zapytam cię wtedy co masz dla mnie?.
Wtedy zrozumiałem, że Diego i ja rozpoczęliśmy osobliwą grę. Kiedy ja mu przynosiłem jakieś informacje, on przedstawiał mi je w sposób bardziej obrazowy, tak bym mógł je sobie dokładnie wyobrazić. Kiedy przy następnym widzeniu mu to oznajmiłem, to on jedynie stwierdził, że nienawidzi gier, bo choć wszystkie mają jakieś zasady, to żadna nie daje nam gwarancji na to, że uczestnicy gry, będą je przestrzegali. Wtedy nie miałem dla niego żadnych informacji, więc i on niczego nie opowiadał. Posiedział ze mną chwilę i odszedł, zapewne do swojej celi. Wtedy na paczkę mu nadałem MP3, oczywiście wgrałem tylko jeden utwór – Kołysankę dla nieznajomej.
Podziękował mi za to przy kolejnej wizycie, ale nadal nic więcej o sobie nie mówił, choć pytałem. Wnikałem nawet w to jak mu tutaj jest i czy koledzy z celi są w porządku.
Mogą być – odparł, a następnie warknął – koniec widzeń – tworząc przy tym na ustach taki złośliwy, pewny siebie uśmieszek.
Odwiedziłem ponownie Wasielewskich, tym razem jednak nie zadawałem sobie trudu, by się dobrze zamaskować. Nie miałem takiego zamiaru. Chciałem stanąć z nimi twarzą w twarz, szczególnie z tą kobietą i zapytać się jej, jaką wiadomość przekazywała Alarconowi. Pragnąłem jej wyjaśnić, że mam dobre intencje, że nie dostrzegam motywu w działaniach Diega, a tym samym, nie widzę sensu, dla którego ten miałby zabijać swoją małżonkę, o ile czyjakolwiek śmierć ma w ogóle jakikolwiek sens.
Miałem to szczęście, że otworzyła mi właśnie Iza. Miała na sobie koszulową bluzkę w drobną, różowo-białą kratkę i spodnie o podobnym wzorze, ale brązowo-beżowej barwie. O dziwo całość nie gryzła się z sobą, a ładnie komponowała.
Pan od gazetek – zdziwiła się. – Ma pan dla nas jakiś list? Pewnie znowu ktoś namieszał i zostały na parapecie? – pytała, uśmiechając się przyjaźnie. Jej usta były zmatowione jakimś kosmetykiem, który nadawał im ładnej, lekko różowej barwy.
Chciałbym z panią porozmawiać o Diego Alarconie. Widziałem panią w więzieniu – powiedziałem szybko i oczekiwałem aż zamknie mi drzwi przed nosem.
Nic takiego jednak nie nastąpiło. Izabella zamiast mnie z miejsca pogonić, to sama wystąpiła na klatkę schodową, wcześniej rozglądając się w popłochu za siebie. Domknęła drzwi.
Po co pan tu przylazł? – warknęła. – Nie byłam u żadnego Diego, ani nigdzie. Proszę więcej mnie nie nachodzić – ledwie dokończyła to zdanie, a ktoś zaczął szarpać za klamkę.
Była zmuszona ustąpić i już wkrótce jej mąż znalazł się za jej plecami. Mężczyzna miał ścierkę kuchenną przewieszoną przez prawe ramię. Zdziwiło mnie, że to kolejny, niedzielny ranek, a on znowu jest w koszuli, dopełnionej kamizelką, tym razem przynajmniej rozpiętą.
Coś się stało, kochana? – zapytał, oplatając ją w pasie obiema rękoma, choć, by to uczynić musiał się mocno pochylić.
Dopiero teraz, w takiej sytuacji, zauważyłem, że był od niej sporo wyższy.
Obserwowałem jak mężczyzna z potarganymi włosami, kładzie swoje dłonie na brzuchu kobiety, a następnie chwyta za jej nadgarstki, by dotrzeć do palców i nieco się nimi pobawić, splatając je ze swoimi. Wyglądali na takich... szczęśliwych i choć dla wielu osób, zapewne taki widok byłby normalny, to dla mnie był czymś niezwykłym. W końcu ilu ludzi, okazuje sobie czułość w progu, odgrywając coś, jakby teatrzyk przed nieznajomym?
Pan do nas? – zapytał, spoglądając na mnie w taki sposób, jakby chciał mnie na wylot prześwietlić.
Do pańskiej żony.
Rozumiem... – przeciągnął z dobrotliwym uśmieszkiem.
Pan już idzie, chciał nam tylko dać jakąś broszurę i...
Przyszedłem w sprawie Diego Alarcona – odparłem szybko, przerywając jej tą zagmatwaną i pełną zakłamania wypowiedź.
Aleksander jakby nagle sposępniał i cały zesztywniał. Wyprostował się, jednocześnie odstępując pół kroku w tył, by już nie dotykać, ani nawet przypadkiem nie ocierać się o swoją żonę.
Idź do domu – polecił dziwnie nieobecnym tonem, a i jego wzrok zdawał się błądzić ponad głową Izabelli.
Powstało dziwne poruszenie w atmosferze między małżonkami, pomimo że oboje trwali w bezruchu. Zapanowała krótka chwila milczenia, po czym Aleks powtórzył, tym razem znacznie ostrzej:
Powiedziałem, żebyś weszła do domu.
Skoro chcesz słuchać, jakiegoś kłamcy, to... – prychnęła, wykonała gest jakby ona umywała od tego i tej całej sprawy ręce, a potem zniknęła za zakrętem, który kończył długi i szeroki, bardzo staromodnie urządzony korytarz. Właściwie, koloru nadawały mu jedynie różowe i fioletowe świeczki, poustawiane na komodach.
Aleksander wykonał krok na przód i zamknął za sobą drzwi. Chwycił za ścierkę, którą miał przewieszoną przez ramie i zaczął się nią bawić, przy okazji ją zwijając i rolując.
A więc jest pan przyjacielem Jakuba?
Jakuba? – zapytałem, bo odczuwałem nagły strach, który odbierał mi zdolność logicznego myślenia.
Diego, to Kuba – sprostował i dalej się bawił tą szmatką, z morderczym zamiarem wymalowanym w swoich granatowych tęczówkach.
Nie jestem jego przyjacielem. Jestem dziennikarzem i byłem świadkiem jak pańska żona pokazywała coś Diegowi.
Pokazywała coś Diegowi – powtórzył, nie kryjąc rozbawienia. – Ciekawe.
Niech pan mnie nie zrozumie źle. Uważam, że Diego nie jest winny sprawie, za którą został osadzony, ale on się....
Zapraszam – rzekł, przerywając mi moją wypowiedź. Otworzył szerzej drzwi, ale tą szmatką ciągle się bawił, a właściwie teraz to już ją miał przygotowaną odpowiednio, by mnie w sekund pięć udusić albo powiesić.
Przestąpiłem próg w niemałej obawie. Dokładnie rozejrzałem się po ścianach, które zdobiły różnej wielkości i koloru, drewniane ramy, wypełnione zdjęciami i to zdjęciami całej rodziny.
Kochanie, pozwól do nas – zawołał, a ja nieco się uspokoiłem, w końcu w obecności żony, chyba nie odważyłby się uczynić mi krzywdy, prawda.
Tak? – zapytała zanim mnie ujrzała, a potem stanęła jak wryta w ziemie i tylko zerkała, to na mnie, to na męża, a następnie uciekała wzrokiem na ściany w kolorze brudnej bieli, zdobione bordowymi, pionowymi paskami, które rozstawione były w różnorakiej odległości od siebie.
Pan mówi, że byłaś osobą odwiedzającą jakiegoś więźnia.
Konkretnie Diego Alarcona – wtrąciłem się, a potem zamilkłem, gdy ten, większy ode mnie o półtora głowy i z pewnością silniejszy niż ja mężczyzna, obrzucił mnie morderczym uśmiechem.
Kłamie, podobnie jak wczoraj się kręcił i roznosił niby gazetki.
Nie kłamię! – uniosłem się. – Była pani w więzieniu z synkiem, ma na imię Dorian, jego misiek to Kubuś, a on ma zegarek z Myszką Miki. Potrącił wodę, by zająć strażników, to było naumyślne stworzenie zamieszania, by pani mogła rozszerzyć nogi, a Diego się przychylić i odczytać coś z pani majtek – wyjaśniłem, jednocześnie udowadniając, że mówię prawdę, że nic, a nic nie wymyślam.
Proszę zostawić mnie z żoną samego. – Olek uśmiechnął się przyjaźnie i wychylił nieco, by otworzyć przede mną drzwi.
W ostatniej chwili zdecydowałem się na podrzucenie im telefonu komórkowego, który sobie przygotowałem specjalnie na taką okoliczność, gdyby nie chcieli mi nic powiedzieć, bo przecież między sobą musieli to wyjaśnić i o tym pomówić, prawda? Telefon miał ustawioną automatyczną funkcje odbioru, był ściszony tak, że nie miał wibracji i automatycznie załączał się na tryb głośnomówiący. Z braku innego pomysłu i miejsca, położyłem go po prostu na komodzie, za kilkoma większymi świeczkami i porcelanowym, zdobionym konikiem na biegunach. Wyszedłem i jeszcze zanim opuściłem klatkę, wyjąłem swój telefon z kieszeni i zadzwoniłem pod tamten numer. Odczekałem trzy sygnały i usłyszałem kroki, były dosyć wyraźne, więc ucieszyłem się, że ta komórka akurat ma tak czuły głośnik.
Aleks – zaczęła Iza, a ja oczami wyobraźni zobaczyłem jak stoją w kuchni i jak mężczyzna wpatruje się w przestrzeń przed sobą, a ona sterczy za jego plecami i szuka w swojej głowie słów, które pomogłyby jej go udobruchać.
On nic nie mówił, więc pewnym było iż jest wściekły albo po prostu sam stara się w swojej głowie ułożyć prawdopodobny scenariusz.
Jesteś na mnie zły? – zapytała, jakby z niedowierzaniem.
Nadszedł nagły trzask, a wcześniej świst przecinający powietrze. O mało komórka mi przez to z dłoni nie wypadła. No ale jakoś udało mi się ją utrzymać i teraz mogłem się tylko domyślać, iż były to odgłosy uderzenia i to wcale nie takiego słabego. Niedziwne więc, że kobieta pewnie złapała się za policzek i przysiadła w pierwszym wolnym miejscu, na co wskazywało też szurnięcie, jakby nogami krzesła lub taboretu po drewnianej podłodze czy parkiecie.
Jeszcze pytasz? – przemówił, a potem był dziwny odgłos, jakby mieszania, po którym przyszedł dźwięk skwierczenia oleju na patelni. Wyglądało to tak, jakby powrócił do wcześniejszego zajęcia, którym prawdopodobnie było przygotowywanie późnego śniadania lub wczesnego obiadu. Na to, że to Olek gotował, wskazywała też ta ścierka przerzucona przez jego ramie, gdy po raz pierwszy otworzył drzwi i stanął przed moimi oczyma.
Dziwił mnie spokój jaki tam panował, pomimo tej całej nerwowej sytuacji. Nikt nie krzyczał, nikt nie wyklinał, niczym nie trzaskał. Może jakieś delikatne pochlipywanie było słyszalne w tle, takie pociąganie nosem, ale nic poza. Później nastało otwieranie drzwi, jakby kluczem, bez wcześniejszego pukania.
Witam – przywitał się mężczyzna, Aleks, bo jego głos już rozpoznawałem. Miał taką specyficzną barwę, z lekką chrypką.
Cześć, Olek. Przyprowadziłyśmy wam z Wanessą tych rozrabiaków – mówiła z pewnością starsza kobieta, bo nie miała młodego głosu.
I co rozrabiako, jak było u babci? – dopytywał mężczyzna, a przed moimi oczami, gdy tylko przymknąłem powieki, pojawił się obraz jak schyla się po to dziecko i bierze je na ręce, bo chwilę po nim, następowało wołanie:
Ja też chcę.
To też chodź.
A gdzie moja córka?
Właśnie, gdzie mama!?
W pokoju – udzielił odpowiedzi, zapewne teściowej i pasierbicy, bo skoro Aleks i Iza poznali się już po polskiej premierze powieści 50 twarzy Greya, to nie mogli wcześniej spłodzić tak dużej dziewczyny.
Są już tosty? – dopytywali chłopcy, chóralnie, jakby mieli to wcześniej przećwiczone.
Ale francuskie? – padło pytanie, tym razem z ust... chyba nastolatki, więc domyśliłem się, że mężczyzna musiał wcześniej skinąć głową.
Zjem z osiem! – wykrzyknęła radośnie. – Ja się muszę teraz dobrze odżywiać. – Odgłos kroków wskazywał na to, że poszła do kuchni, a te maluchy podreptały za nią.
Jak się czujesz? Przygotowany do roli dziadka? – dopytywała Aleksa teściowa.
Oczywiście, że tak. Ja zawsze jestem na wszystko przygotowany.
Zapobiegliwy, a prawie, by kuchnie spalił, gdybym nie przewróciła! – krzyczała Wanessa. – Tego spalonego sam będziesz jadł, mnie zrób innego, ładniejszego i najlepiej z tymi pomidoraskami, tymi na słodko i... nie przewracaj oczami!
Nie mogłaś tego widzieć, stoję do ciebie tyłem, dziewczyno!
Ja widzę wszystko. Strzeż się.
Miej na baczności, to było – przypomniał.
A nie było czasem, jak skrzywdzisz naszą mamę, to cię za jaja powieszę? – zapytał ten najstarszy z chłopców.
Ocenzurowaliśmy tę wersję, by Dorian z Oliwierem nie powtarzali – wyjaśnił Olek.
Ale co powtazali? – zapytał ten najmłodszy, który tego dnia był jakoś wyjątkowo spokojny, a przynajmniej znacznie mniej mówił, niż ostatnim razem.
Za jaja powiesi – objaśnił mu Oli.
Ale jakie? Jakie? Takie od kogutófff!? – dopytywał dalej, a mnie samemu chciało się śmiać, gdy tak podsłuchiwałem tę rodzinną wymianę zdań.
Zaraz potem jednak sobie przypomniałem, że kilka minut wcześniej padło uderzenie, a więc było tak jak domyślałem się na samym początku, że sielanka była tylko teatrzykiem na pokaz przed obcymi i tymi dalszymi bliskimi, a być może nawet swoją aktorską grę odgrywali też przed dziećmi. Za drzwiami, gdy byli sami, jednak dochodziło do przemocy i było to pewnego rodzaju tragedią. Pytałem samego siebie, czy to był jednorazowy epizod, czy Olek częściej tak postępuje. Coś mi mówiło, że to nie był pierwszy raz, bo reakcja kobiety nie była nagła i gwałtowna, a przecież powinna była mężowi jakoś na to odpowiedzieć, prawda? No chyba, że była już do tego, że od niego obrywa, najzwyczajniej w świecie przyzwyczajona.
Rozłączyłem się, by nie wyładować całkowicie baterii i móc jeszcze potem skorzystać z możliwości podsłuchania Wasielewskich. Zadzwoniłem do nich wieczorem, ale jedyne czego się dowiedziałem, to tego, że Aleksander musiał palić fajkę albo zamawiać komuś waniliowy tytoń tego rodzaju na na przykład jakiś prezent. Składał to zamówienie przez telefon, a ja oczyma wyobraźni widziałem, że aparat jest domowy, z pokrętłem, na dodatek na kablu. Nowoczesność, a więc też komórka z dotykowym wyświetlaczem, zupełnie mi do tego osobnika nie pasowały.