W
życiu tak już jest, że jesteśmy niepewni swej przyszłości,
choćbyśmy mieli najbardziej skrupulatnie ułożony plan,
bezpieczeństwo finansowe, duże chęci, motywacje, zdolności... bo
choćby nie brakowało nam żadnego składnika, to jeden dodatkowy,
nagle, może stać się priorytetem – napisał Diego na
początku listu, który został mi dostarczony pod same drzwi.
Kiedy
zobaczyłem tę kopertę i wykaligrafowane personalia nadawcy,
poczułem się niemal tak, jakbym brał do ręki tatuaż. Ten wzór
był specjalny, czcionka nikomu nieznana, a litery cechował
wyjątkowy, pełny kształt. Wystraszyłem się. Wystraszyłem się
samej koperty, która leżała na progu, przed drzwiami mojego
mieszkania. Była samotna, choć wcześniej ktoś zadzwonił
dzwonkiem do drzwi. Nie słyszałem odgłosów zbiegania, a to
sprawiło, że bałem się jeszcze bardziej, bo nie wierzyłem w
duchy i zdawałem sobie sprawę, że jeśli nikt nie ucieka, to albo
czeka ukryty na schodach, tuż za ścianą, do której dałby radę
dojść na paluszkach, albo jest ukryty za moimi drzwiami.
Walczyłem
sam z sobą, czy nie wyjść na klatkę i nie rozejrzeć się, ale
strach okazał się być silniejszy. Na dodatek dosięgnęła mnie
świadomość, że ja nie podawałem Diegowi swojego adresu, a
przecież strażnicy więzienni nie udzieliliby mu takiej informacji,
prawda? Albo i nieprawda. Nagle pojąłem jak dużą on miał moc, że
nawet siedząc za kratami, potrafił napędzić mi stracha. Nie
wiedziałem jednak, dlaczego napisał, więc szybko rozdarłem
kopertę i oparty plecami o drzwi śledziłem kształtne, choć
niechlujne pismo. Stawiane przez niego litery były dziwne, jakby
każda miała podobny do normalnych kształt, a jednak coś je
odróżniało. Przykładowo S bardziej przypominało lustrzane
odbicie Z, a T wyglądało jak krzyż, z kolei małe A
było jak kółko przecięte prostą kreską w pół. To wszystko
sprawiło, że rozczytanie listu zajęło mi więcej czasu niż
zazwyczaj, zupełnie tak jakbym dopiero co był w pierwszej klasie
podstawówki i ledwie kojarzył większość liter polskiego
alfabetu.
Z
listu, choć zrozumiałem wszystko, to pojąłem najmocniej jedno –
Diego szukał ze mną kontaktu, więc albo się nudził, a ja
skutecznie dostarczałem mu rozrywki, albo potrzebował pomocy, a ja
jako ten bezstronny, zupełnie nieznający środowiska mogłem mu jej
udzielić. Zacząłem się zastanawiać, że jeśli ta druga opcja
jest prawdziwa, bo jak najbardziej prawdopodobna, to dlaczego Diego
nie szukał pomocy u bliskich, a miał przecież pasierba, którego
usynowił, Aleksandra, który najwyraźniej nie chciał mieć z nim
za dużo wspólnego i żonę Wasielewskiego, która nawet odwiedziła
go w więzieniu. Czemu żadnej z tych trzech osób nie zaufał i co
poróżniło panów tak mocno, że z przyjaźni zostały zgliszcza
tak wielkie, że Aleks nie chciał nawet o Diegu słuchać? Całe
szczęście, że chciał o nim mówić, przynajmniej z żoną, bo
dzięki temu dowiedziałem się co nieco o ich przeszłości. A jak
tego dokonałem? Myślę, że tutaj byłoby trzeba opowiedzieć
wszystko od początku.
Zaczęło
się od tego, że amatorski podsłuch, założony przeze mnie, się
oczywiście nie do końca sprawdził, ale na szczęście miałem
jeszcze asa w rękawie, w postaci mojej byłej studentki, która
według plotek wyleciała kiedyś z jednego gimnazjum, właśnie za
to, że zamontowała kamery w pokoju nauczycielskim i palarni. Jakość
nie była na tyle dobra, by doglądać pytań, a tym bardziej
odpowiedzi przyszłych klasówek, ale na tyle odpowiednia, by żona
pana od języka angielskiego rozpoznała swojego męża, gdy ten...
robił wiadome rzeczy z młodą nauczycielką plastyki. Aleksandra
Krymska już taka była, szalona, pomysłowa i mściwa. Nauczyciel
angielskiego jej podpadł, więc oberwał, a że ona przy okazji
dostała też rykoszetem, to trudno, bo i tak uważała, że było
warto. Nie godziłem się z nią, a jej morale były mi zupełnie
obce, jednak ten raz postanowiłem porzucić własne i zwróciłem
się do niej o pomoc. Znałem jej adres mailowy, bo to głównie tak
wymieniałem się informacjami ze swoimi studentami, a ona przecież
niegdyś należała do jednych z nich. Zdziwiłem się tylko, że
odpowiedziała tak szybko, iż nawet nie zdążyłem wrócić do
domu, a już musiałem zawracać pod kamienice, w której mieściło
się mieszkanie Wasielewskich.
Ola
miała dobry plan. Weszła tam jako człowiek zesłany przez
administrację, w celu sprawdzenia klatek wentylacyjnych oraz
liczników od wody. Zadzwoniłem na telefon, który tam podłożyłem,
gdyż nie mogłem wytrzymać, siedząc w barze nieopodal. Nie miałem
po prostu pewności czy jej się powiedzie, ponadto ciekawiło mnie
jak potraktuje ją pan domu oraz jak tam się wszyscy zachowują.
– W
niedzielę? – usłyszałem zdziwiony głos Wasielewskiego.
– Też
mi się to nie uśmiecha – burknęła nieuprzejmie. – Szefostwo
sobie ubzdurało, że niedziela to wolny dzień od pracy, więc
pewnie kogoś zastanę w każdym z mieszkań – dodała już nieco
sympatyczniej.
– Czasy,
gdy zakaz pracy w niedziele był odgórnie narzucony już dawno
minęły. Dziś niewiele osób może sobie pozwolić na to, by się
lenić po sobocie. Zapraszam – rzekł, a ja oczami wyobraźni
widziałem jak zrobił jej miejsce, by mogła się dostać do
przedpokoju.
– Wie
pan, gdzie ma klatki wentylacyjne? – dopytywała.
– To
stara kamienica, kiedyś nawet w łazience takowej nie było, para
szła do domu.
– A
teraz jest?
– Zrobiłem,
lata temu, nie zgłaszałem – przyznał, mógłbym przysiąc nieco
żartobliwie. – W kuchni była od początku, w najmniejszym z pokoi
też, choć nie wiem po co.
Nagle
wypowiedź Aleksandra przerwał dziecięcy krzyk i odgłosy, które
dały mi do zrozumienia, że mężczyzna prawdopodobnie pochwycił
syna na ręce, by ten nie ganiał za kotem.
– Chyba
tylko po to, bym jako małolat mógł palić w domu, a zapach nie
szedł na korytarz – dokończył poprzednią wypowiedź.
– Wychował
się pan tu? – podchwyciła moja była studentka.
– Od
niemowlęcia. Wielokrotnie też myślałem, by się stąd
wyprowadzić, ale sentyment... sama pani rozumie?
– Poniekąd
tak, choć kamienicę, w której ja się wychowałam zburzono, gdy
miałam dziesięć lat.
– To
najgłupsze co mogą czynić władze miasta. Zamiast o coś na
bieżąco dbać, restaurować, to wolą burzyć i stawiać na miejscu
tego galerie handlowe albo wieżowce bez duszy.
– Tam
postawiono parking.
– To
jeszcze gorzej – mruknął z odrazą.
– A
co? Nigdy pan nie marudził, że w środku miasta nie ma gdzie
zaparkować? – dopytywała.
– Nie,
ja preferuję rowerowe przejażdżki albo własne nogi.
– Siku
chcem! – przerwał krzyk Doriana.
– Przepraszam
na moment – odezwał się Aleks ponownie, a jego kroki wskazywały
na to, że prowadzi syna do łazienki.
Jak
się okazało, się myliłem, bo już po chwili dało się słyszeć:
– Możesz
był obrażona na mnie, ale zajmij się własnym synem, proszę.
– A
co mu się stało?
– Siku
– odezwał się ponownie chłopiec i zapewne przestępował z nogi
na nogę.
– No
wiesz co? Jakbyś go nie mógł sam zaprowadzić – zakpiła i chyba
trąciła męża podczas przechodzenia, bo Aleks warknął przez
zaciśnięte zęby:
– Nie
rób tak. – Szybko jednak powściągnął złość i już całkiem
normalnym, codziennym i nieco bez wyrazu tonem zapytał – to ty
jesteś matką czy ja?
– Nie
będę nawet tego komentowała. – Z cichnącego i coraz słabiej
słyszalnego głosu kobiety, dało się słyszeć, że zmierza z
Dorianem w kierunku łazienki, gdy nagle pojawił się inny głos,
młodszy od tego jej, ale podobny:
– Ja
go zaprowadzę, a wy się w spokoju pokłóćcie.
– Tyko
zapal mi świateło! – krzyczał malec.
Olek
już nic na to nie odpowiedział, tylko skupił uwagę obecnych na
podesłanej przeze mnie studentce. Zaprowadził ją do sypialni,
tłumacząc, że tam nad narożnikową szafą, za rzeźbą jest ten
wywiew. Pytał nawet czy dać drabinę i ściągnąć tego Młodego
Boga.
– To
nie będzie konieczne – odpowiedziała, zapewne udając, że coś
rysuje, gdyż tłumaczyła, że jej chodzi jedynie o układ tych
kratek, a nie o sprawdzanie jak funkcjonują i czy w ogóle
funkcjonują. – Ładna ta rzeźba – zagadnęła.
– Dziękuję.
– Pan
wykonywał?
Nie
miałem pojęcia czemu akurat o takie coś zapytała, ale Olek
udzielił odpowiedzi w sposób, jakby był dziwnie zamyślony:
– Franc...
Franek. Przepraszam... przyszły... właściwie to już prawie mąż
córki mojej żony.
Tu
mnie zatkało. Nie spodziewałem się, że pasierb Alarcona i
pasierbica Wasielewskiego są parą.
– Nie
wydaje się pan być z tego powodu zachwycony – przemówiła jakby
sama do siebie.
– Bo
nie jestem. To straszny lekkoduch, podobnie jak jego ojciec.
– Bycie
lekkoduchem to nie zbrodnia. Lubi pan wina? – dopytywała.
– A
to z kolei prezent od ojca Franka.
– Widzę,
starają się wkupić w pańskie łaski na wszelkie możliwe sposoby.
– Te
wina są starsze od pani. – Zamknął drzwi. Musiał je zamknąć,
bo straciłem odgłosy, które wcześniej do mnie dochodziły.
Zastąpił
je mały Dorian, który ponownie gonił kota.
Szybko
wybrałem numer telefonu Oli, który podała mi zanim weszła do
Wasielewskich. Poczekałem aż odbierze i postanowiłem się tak od
razu nie odzywać. Jak się okazało, postąpiłem nadzwyczaj dobrze,
bo musiała przełączyć mnie na głośno mówiący.
– Nie
wiem o czym pan mówi – usłyszałem lekko drgający głos Oli i w
międzyczasie odpaliłem małego notebooka, który należał także
do niej. Byłem ciekawy, czy już zdążyła zamontować jakąś
kamerkę. Były bezprzewodowe, a ich bateria długo nie trzymała,
ale...
Było!
Był obraz, nawet w kolorze. Widziałem jak mężczyzna siedzący na
rogu łóżka, sięga po telefon komórkowy spoczywający na komodzie
znajdującej się tuż nieopodal. Państwo Wasielewscy nie mieli
nocnych stolików, właściwie to w tym pokoju naprawdę niewiele
było. Łóżko dosunięte do samego okna, lampka nocna stojąca na
parapecie, po drugiej stronie łóżka ta komoda, zaraz obok niej
drzwi, później, na ścianie obok duży stojak, gotowy pomieścić z
pięćdziesiąt butelek wina, na jego blacie stały też inne trunki,
dalej była sztaluga, a za nią czarna teczka, otwarta, wystawały z
niej jakieś obrazy, później była szafa narożnikowa, która po
otwarciu pewnie nawet stykała się z krańcem drewnianego,
niewielkiego, ale jednak małżeńskiego łóżka. To na tej szafie
znajdowała się kamerka. Byłem pod wrażeniem jak ona ją tam
ukryła, że Aleksander jej nie zauważa.
– Od
kiedy tutaj mieszkam, administracja zawsze przysyła te same osoby –
stwierdził cicho, z telefonem w dłoni, ale nie bawił się nim.
Skupiał swoją uwagę na stojącej na środku tego niewielkiego
pokoju Oli. – Przyszła pani w sprawie Diego Alarcona, prawda?
– Nie
znam żadnego Diega! – uniosła się.
– Diego
– poprawił. – To imię się nie odmienia.
– Naprawdę?
– zdziwiła się równo mocno co ja, bo też byłem w szoku, bo
sądziłem, że... zresztą mało ważne co ja sądziłem, skoro
Krymska była przeze mnie w niemałych tarapatach.
Gorączkowo
zastanawiałem się co mam uczynić, czy udać się tam, czy może od
razu wezwać policje. Ola na szczęście poradziła sobie sama i gdy
Aleks wybrał jakiś numer, i przyłożył komórkę do twarzy, ona
najzwyczajniej w świecie wybiegła. Oczywiście on w międzyczasie
wstał, próbując ją zatrzymać, ale pchnęła go na łóżko,
uderzając otwartą dłonią w sam środek klatki piersiowej.
Zniknęła za drzwiami sypialni, a potem zapewne też za tymi
wejściowymi. Widziałem przez duże okno baru jak leci w moim
kierunku.
Szybko
zaczęliśmy się zbierać, bo domyślaliśmy się, że Wasielewski
może wylecieć na zewnątrz i nas poszukiwać, a przez wielgachną,
przezroczystą tafle szkła, z pewnością, nie trudno było nas
dostrzec.
Poszliśmy
do mnie, prędkim krokiem, cały czas oglądając się za siebie, czy
aby na pewno nikt nas nie goni. Ja to już nawet nie zwracałem uwagi
na to, że szedłem przy boku, niegdyś mojej studentki, co przecież
etyką nieskazitelną nie powiewało. Mało tego, zaprosiłem ją do
domu, bo sama tego oczekiwała, mówiąc, że skoro już ją w to
wmieszałem, to ona chce zobaczyć po co te hece były.
– To
nie jest zabawa – ryknąłem gniewnie, podczas zamykania za nią
drzwi.
Spojrzała
na mnie i wykonała krzywą mimikę twarzy. Wzruszyła ramionami,
jakby moje zdanie uznała za całkowicie nieważne, po czym rozłożyła
notebooka na komodzie przy moim telewizorze, podłączyła jakimś
kabelkiem do niego i odpaliła. Na plazmowym ekranie widoczny był
obraz, zaś z komputera dochodził dźwięk.
Stałem
między korytarzem a pokojem. Wsparłem się o futrynę i
obserwowałem życie Wasielewskich, niczym Wielki Brat ze swojego
Pokoju Zwierzeń.
Aleksander
wpatrywał się w krajobraz rozchodzący się za oknem lecz kiedy
jego żona przemierzyła próg, smarując dłonie i ręce jakimś
kremem, to on niemal od razu zasunął ciężkie, bordowe zasłony.
–
Zamknij
drzwi – polecił, wgapiając się w tę grubą kurtynę, jakby
szukał na niej jakiegoś pypcia.
Spojrzałem
na zegarek stojący na mojej komodzie, dochodziła godzina
dziewiętnasta, czyli było względnie wcześnie. Wątpiłem zatem,
że szykują się już do spania.
–
Dzieci
jeszcze nie usnęły – udzieliła odpowiedzi i nawet nie chwyciła
klamki w dłoń, jakby wcale nie chciała się odgradzać z mężem
od pozostałych pomieszczeń i zajmujących je ludzi.
–
Leżą
w łóżkach? – dopytywał, ciągle będąc odwrócony tyłem do
żony, a przodem do zasłoniętego okna.
–
Idź
i sprawdź, jeśli to cię tak bardzo interesuje – odfuknęła i
wrzuciła tubkę kremu do górnej szuflady komody, przy której
stała.
Wtedy
Aleks się odwrócił. Z początku myślałem, że od razu na nią
ruszy, poszarpie i wyniknie z tego jakaś awantura, ale szybko
przypomniałem sobie opowieść Diega... Diego o tym jak Aleksander i
Izabella się poznali, o tym jaki wtedy był, a nawet co myślał, bo
przecież Jakub nawet jego myśli w słowa ubierał, zupełnie tak,
jakby to on się tam znajdował zamiast Olka. Pojąłem więc, że
Aleks nie jest taki, że nie jest skory do krzyków i awantur.
Obserwowałem
więc w dużym skupieniu, podobnie zresztą jak Ola, która rozsiadła
się w moim ulubionym fotelu i nawet przychylała w stronę ekranu,
garbiąc się przy tym niemiłosiernie.
Aleks
wciąż miał ręce splecione na klatce piersiowej, wciąż był też
w koszuli i kamizelce, teraz nawet przykładnie zapiętej. Przez
chwile mierzył się z żoną na spojrzenia, ona jednak szybko
uciekła od niego wzrokiem i zajęła się przeszukiwaniem drugiej od
góry szuflady komody. Zastanawiałem się czego szuka, ale szybko
się okazało, że koszuli nocnej.
–
Idziesz
się myć? – zauważył zdziwiony.
–
Jeśli
chcesz, możesz iść pierwszy – odpowiedziała nieuprzejmie.
–
Zawsze
możemy iść razem – brzmiało niczym propozycja, a Ola wtedy
szybko rzuciła w moim kierunku:
–
Jaka
szkoda, że nie zamontowałam kamer w tej łazience, panie
profesorze.
Przewróciłem
oczami, nie mając nawet siły tego komentować i skupiłem swój
wzrok ponownie na Wasielewskich.
–
Nie
chcę – powiedziała Izabella i zamierzyła się na wyjście,
położyła dłoń na klamce, jakby chciała zamknąć męża samego
w pokoju, ale jego głos skutecznie ją zatrzymał w półkroku.
–
Iza
– zawołał i czekał.
Ona
także czekała.
–
Nie
będę mówił do twoich pleców – brzmiało jakby ją pouczał, że
należałoby się odwrócić, ale jego głos nie zdradzał irytacji.
Właściwie to był taki jak wcześniej, taki jak chyba zawsze.
–
Dlaczego?
Ja nieustannie mówię do twoich. – Ciągle stała tyłem do męża,
podczas gdy on zaczął wolnym krokiem iść w jej kierunku. Jedną
rękę ciągle miał przyciśniętą do własnej klatki piersiowej,
natomiast tą drugą położył na tej pierwszej i popukiwał samego
siebie dwoma palcami w policzek, jakby na nim wystukiwał jakiś
rytm, w stylu dwa, dwa, jeden, dwa, dwa, jeden.
–
Odwiedzasz
zakład karny, zabierasz tam naszego syna, przekazujesz sekretne
informacje więźniowi, co jest niezgodne z prawem, ośmieszasz mnie
przy jakimś człowieku, najprawdopodobniej z policji, łgając przy
tym w żywe oczy, moje, nie jego, a teraz każesz mi mówić do
swoich pleców. – W końcu stanął obok niej i postąpił krok, by
móc spojrzeć w jej oczy. – Po tym wszystkim, to ja mam prawo być
bardziej zły, niż ty o jeden, zasłużony policzek, który był
reakcją tylko na twoją bezczelność, bo nie da się inaczej nazwać
kłamstwa przy osobie trzeciej, wypowiedzianego w oczy męża.
–
Przepuść
mnie – powiedziała nagle i ruszyła do przodu, podczas gdy on
oparł się o otwarte drzwi i zastawił jej drogę.
Szybko
się wyprostował i obiema rękoma dotknął futryny, jej
przeciwległych krańców.
–
Porozmawiajmy
– zaproponował, ale tym razem coś w tonie jego wypowiedzi mówiło,
że nie zniósłby sprzeciwu.
–
Nie
mam ochoty! – uniosła się i chwyciła za rękę męża, jakby
chciała ją zdjąć z futryny, albo go odepchnąć.
W
efekcie to on odepchnął ją, szybko też postąpił krok do przodu,
zatrzaskując za sobą drzwi i uniósł dłoń. Tym razem policzek
jaki jej wymierzył musiał być mocniejszy niż poprzedni, a
przynajmniej huk wydawał mi się głośniejszy, choć może to przez
to, że podsłuchiwałem w inny sposób niż wcześniej. Odrzuciło
ją, może nie na tyle, by przeleciała przez pokój, tak naprawdę
to nawet nie upadła na ziemie, ale obrót o jakieś dziewięćdziesiąt
stopni całym ciałem i o sto osiemdziesiąt głową, to wykonała.
Szybko też złapała się obiema dłońmi za piekące miejsce i
przysiadła na brzegu łóżka.
–
Zabolało
go – skomentowała Ola.
–
Jego?
– zdziwiłem się.
–
Rusza
ręką, już nie, ale tak ją lekko otrzepnął wcześniej.
–
Powinniśmy
wezwać policję – stwierdziłem i oparłem się plecami o futrynę,
wpatrując się w jej drugą stronę, bo jakoś już całkiem
odechciało mi się być świadkiem domowego życia Wasielewskich.
–
Daj
spokój – zbagatelizowała całą sprawę Ola. – Przecież z
pięściami się na nią nie rzucił. Kopniaków też jej nie
wypłacił.
–
Jak
możesz tak mówić!? – uniosłem się.
–
Może
po prostu... mogę – odpowiedziała z lekkim uśmiechem. – Gdyby
naprawdę chciała, to sama by od niego odeszła. Trwa przy nim, więc
widocznie jej tak dobrze i nie nam się do tego mieszać.
Usłyszałem
dźwięk domykanych drzwi, a więc ponownie spojrzałem w telewizor.
Kobieta wciąż zanosiła się płaczem, kuląc się i siedząc na
łóżku jednocześnie. Olek natomiast oparł się o komodę
nieopodal i na głos stwierdził:
–
Ja
na ciebie nie krzyczę.
Schylił
się po koszulę nocną, którą wcześniej jego żona miała w
dłoni, a teraz leżała na bordowym, puszystym dywanie. Podniósł
ją i położył na komodzie.
–
I
uspokój się – dodał, podczas gdy ona dalej wylewała łzy. –
Gdyby chodziło tylko o mnie, to w życiu nie podniósłbym na ciebie
ręki, ale chodzi o nas wszystkich. – Ponownie podszedł do drzwi i
upewnił się czy są domknięte. Został już tam, ale nie opierał
się o nie plecami. Jedną dłoń wsparł na udzie, a drugą miał
spuszczoną wzdłuż ciała.
Iza
nawet na niego nie patrzyła. Dźwięk nie był wyraźny, ale gdy
zabujała się w przód i w tył, to ja odniosłem wrażenie, jakby
też wciągnęła powietrze przez zęby, dokładnie w taki sposób,
jakby sama nie radziła sobie z bólem.
–
Muszę
wiedzieć dlaczego poszłaś odwiedzić Jakuba oraz jaką wiadomość
mu przekazywałaś, pominę już to w jaki sposób, choć wiadomo, że
on raczej mi się nie spodobał. Czy sama zechciałaś mu coś
powiedzieć, czy może ktoś ci kazał tam pójść? – pytał
spokojnie, niemal wyrozumiale, ale kiedy milczała, to zbliżył się
do niej i przykucnął, a ona instynktownie cofnęła się do tyłu,
jakby się go bała. – Iza – powiedział cicho, wspierając
dłonie na łóżku, dokładnie po obydwóch jej stronach, ale na
tyle blisko, że dotykał grubszych ud. – Nie chcę by coś ci się
stało – wyjaśnił, ale nawet to nie poskutkowało, bo ona nie
odezwała się ani słowem. Wstał nerwowo i zaczął przechadzać
się po pokoju. – Mamy dzieci – przypomniał. – Co mam zrobić?
Mam cię zbić, by się dowiedzieć po co tam poszłaś? Bo muszę to
wiedzieć – zaznaczył. – Na dodatek ciągnęłaś z sobą
Doriana. Po takich miejscach – to już było wyraźną przyganą w
jej kierunku. W końcu się zatrzymał, nieopodal szafy, tuż pod
kamerą. Z tej perspektywy raczej wpatrywał się w plecy żony, albo
w to co ponad jej głową, czyli w drzwi, ścianę, może stojak
pełen win i innych alkoholi. – Diva – powiedział, jakby
sam do siebie. Szybko ruszył do przodu i stanął przed butelkami
pełnymi trunków. – Kto ostatnio odwiedzał naszą sypialnie? –
zapytał żonę i dotknął jednym palcem szyjki butelki, zupełnie
tak jakby się bał, że to fatamorgana, albo że za sprawą jego
dotknięcia spłonie lub się potłucze.
Zarówno
ja, jak i Ola przysunęliśmy się bliżej, bo ja postąpiłem kroku
na przód, a ona jeszcze mocniej zgarbiła. Podszedłem niemal do
samego telewizora, by przyjrzeć się butelce, którą dotyka.
–
To
się nagrywa – powiedziała w moim kierunku Aleksandra. – Zrobię
potem zbliżenie – dodała, gdy zrozumiała, że ja nie wiem co ma
na myśli poprzez informacje o nagrywaniu.
Spodobał
mi się jej pomysł, ale i tak nie przestałem wysilać wzroku.
–
Iza
– po raz kolejny wypowiedział imię żony, ale na nią nie
patrzył. Zafascynowany wciąż był jedną i tą samą butelką. –
To bardzo ważne – dodał.
W
końcu nie wytrzymała i się odezwała, ledwie zrozumiałym przez
szloch głosem:
–
Dlaczego
to takie ważne?
Przyznałem
jej racje, że jednak ciągle mówi do jego pleców, bo teraz także
nie uraczył jej spojrzeniem.
–
Bo
mamy w domu wódkę wartą milion złotych! – uniósł się.
Pierwszy raz od kiedy miałem okazję go poznać, byłem świadkiem
tego jak podniósł głos. – Nie stać nas na nią – dodał już
ciszej, ale jego głos nadal był niespokojny.
–
Ja
cię, wóda za milion – skomentowała Ola i aż rozdziawiła usta.
– Ktoś mu daje taki prezent, a ten jeszcze ma pretensje.
Aleks
podszedł do żony i coś w jego postawie mówiło, że tracił
panowanie nad sobą, że coś wyprowadziło go mocno z równowagi.
Stał dokładnie nad Izą, gdy przemawiał grobowym, budzącym ciarki
na plecach głosem:
–
Zapytam
tylko raz i więcej nie powtórzę, ale muszę wiedzieć kto u nas
był, tak więc... kto?
Milczała,
ale w sumie tylko krótką chwilę. Jemu zapewne wydawała się ona
wiecznością, bo niespodziewanie chwycił żonę za włosy i
szarpnął do góry, także nie miała innego wyjścia jak wstać. O
mały włos się nie wywaliła gdy szarpnął w tył, ale gdy uniósł
dłoń, to sama opadła pośladkami na łóżko, ciągnąc go za
sobą. Scena mogłaby wydawać się iście erotyczna. Kobieta leżąca
na łóżku w poprzek, z uniesioną głową i mężczyzna trzymający
ją za włosy, mający kolano między jej udami.
–
Nie
wiem – powiedziała szybko, zanim uderzył i jeszcze szybciej
dodała – Cyryl, Franek, nie wiem... Amanda!
Odpuścił,
podniósł się z łóżka i wydawał się być zmęczony tą
stoczoną z nią potyczką. Nie słyszałem, ale moja wyobraźnia
robiła swoje, więc miałem wrażenie, jakby dyszał. Poprawił
włosy, bo mu się rozczochrały. Nie były długie, ale i tak
zarzucił je wszystkie do tyłu, szczególnie te, które oddzielały
od siebie zakola.
–
Po
co był tu Cyryl? Co tu robiła Amanda? Nigdy się nie lubiłyście.
I czemu byłaś u Diega, skoro za nim też nieszczególnie
przepadałaś? – zasypał ją pytaniami i wyczekiwał.
–
Cyryl...
– zaczęła i pociągnęła nosem, więc mąż kulturalnie sięgnął
do komody i wyjął z jednej z szuflad chusteczki.
Nachylił
się, by móc położyć je nieopodal jej ud i uprzedził:
–
Dobrze
wiesz Izo, że ja nie odpuszczę.
–
Cyryl
jest nowym zarządcą budynku. Przyniósł osobiście jakieś
wyliczenia, składki... leżą w przedpokoju, w szafce.
–
Dalej
– poganiał, ale spokojnie, bez tej wcześniejszej nerwowości.
–
Franek...
–
Cyryl
wchodził do naszej sypialni? – przerwał.
–
Nie,
nawet za próg nie wszedł, choć zapraszałam – wyjaśniła
szybko.
–
Więcej
go nie zapraszaj – brzmiało tak, jakby jej rozkazywał.
–
Amanda
przyszła, bo...
–
Bo?
–
Borys...
–
Iza...
spokojnie i do rzeczy – pouczył. – Po co tu była? – Przysiadł
obok niej, ale by na nią patrzeć musiał zerkać przez ramie.
–
Nie
układa jej się z Borysem.
–
Nigdy
im się nie układało i nam też nie będzie, jeśli postawisz
między nami mury kłamstw. Proszę cię, nie kręć, tylko powiedz
naprawdę dlaczego Amanda tu przyszła.
–
Obiecaj,
że mnie nie zabijesz jeśli ci powiem.
–
Zabijesz?
– powtórzył po niej z niedowierzaniem. Nawet lekko się przy tym
zaśmiał, jakby był w szoku, że coś takiego przyszło jej do
głowy.
–
Widziała
nagranie – odpowiedziała, a Aleks wyraźnie się spiął, jakby
nagle cały zesztywniał.
–
Jakie
nagranie? – dopytywał i teraz już nie spoglądał przez ramie
usiadł bokiem i wpatrywał się w żonę.
Uniosła
się na tyle, by usiąść obok niego, a stopami dotknąć podłogi.
Odsunęła się jednak możliwie jak najdalej w bok.
–
Ja
go nie widziałam.
–
Ale
wiesz co na nim było? – domyślił się, bo bardziej stwierdził
niż spytał.
–
Ponoć
ty też tam byłeś. – Z ledwością powstrzymywała głośny
płacz, ale łzy zdawały się cieknąć samoistnie po jej
policzkach. – Ty, Diego, Cyryl i Borys. Gwałciliście jakąś
kobietę.
Na
tę informacje Aleks wstał i ruszył do drzwi. Zatrzymał się przy
stojaku na wina, spojrzał na jego blat, na tę wódkę... na Divę
i ledwie otworzył drzwi, a już wsparł się o ścianę i zaczął
wymiotować, jakby żywił odrazę do samego siebie. Nawet nie zdążył
dobiec do łazienki, jednak zanim dopadł go drugi bełt ruszył w
jej kierunku i zatrzasnął za sobą drzwi.
Aleksander
odruchami pokazał, że to co mówiła jego żona, że to czego
dowiedziała się od jakieś Amandy, nie odrzucił, a przyjął na
swoje barki. W końcu mógł wrzasnąć, wyprzeć się, ale jeśli
chciał tak zrobić, to musiał od razu, bo teraz to już byłoby
pewne, że to nic innego jak zwyczajne łgarstwo. Pewnie dlatego, gdy
wrócił do sypialni ze ścierką w dłoni, to pierwszym co
powiedział, było:
– Jonathan
Carroll w powieści Białe jabłka, stworzył zdania mówiące
Nie możesz zmienić
przeszłości, ale przeszłość zawsze powraca, żeby zmienić
Ciebie. Zarówno twoją teraźniejszość jak i przyszłość. Nie
mogę się wypierać. Iza... to naprawdę miało miejsce. To było na
wiele lat przed tym jak się poznaliśmy. Miało być czymś co scali
nas w jedność już na zawsze. Co będzie taryfą bezpieczeństwa,
że jeden za drugiego skoczy w ogień, że będzie go krył, że
nigdy nie zdradzi, bo każdy z nas miał dowód, by pociągnąć
wszystkich na dno za jednym zamachem, gdyby to jego coś złego lub
jakaś zdrada spotkała ze strony, któregoś z nas.
Izabella
patrzyła na męża, jak na zupełnie obcego człowieka. Choć nie,
ona nie patrzyła na niego jak na człowieka, a jak na jakąś zjawę
lub uosobienie samego diabła i szczerze mnie to nie dziwiło.
–
Posprzątam
– oznajmił, jak gdyby nigdy nic i zostawił ją samą w sypialni,
zamykając za sobą drzwi.
Spojrzałem
na Aleksandrę, jak zwiesiła głowę, wspierając ją na obydwóch
dłoniach, a ugięte łokcie położyła na kolanach.
– Co
to za ludzie? – zapytała się mnie. – Kim jest ten cały Diego
Alarcon, że ma takich znajomych, że robił takie rzeczy?
– Nie
wiem i chyba nie chcę już wiedzieć nic więcej. Chyba powinienem
to zostawić – odpowiedziałem jej i samego siebie przekonywałem,
że nie warto się w tym babrać, że powinienem to rzucić, ale coś
sprawiło, że jeszcze tego dnia, po wyjściu Oli, która zostawiła
u mnie cały sprzęt, ja go odpaliłem i wsłuchałem się w kolejną
historię sprzed lat, tym razem widzianą oczami Aleksandra
Wasielewskiego, bo opowiedzianą przez niego samego, a potem udałem
się do Diego, by i od niego wyciągnąć jakieś informacje.
Ten
rozdział był stanowczo za długi, dlatego podzieliłem na mniej
więcej pół.
Oczywiście śmiało można krytykować Aleksandra, choć na taką ilość wad, ma jedną zaletę - nie kłamie żony!
Oczywiście można też głośno się zastanawiać albo zgadywać, co taka kobieta jak Izabella w nim zobaczyła lub co nadal w nim widzi, że z jakiegoś powodu nie odejdzie, tylko nadal przy nim trwa.
No i pojawiła się też Diva - wódka z prologu! (przypominam, jakby ktoś zapomniał, bo taki szczegół łatwo przeoczyć).