poniedziałek, 16 maja 2016

Rozdział 2 – Każda gra ma swoje zasady



Na wstępnie chciałbym napisać, że rozdział dedykuję pewnej osobie, której komentarz, jaki pozostawiła na moim blogu autorskim pod informacją o Maju 2016, zmusił mnie do tego bym w końcu dokończył ten rozdział, bym w końcu w pełni go przepisał i poprawił, choć wcześniej się przed tym strasznie wzbraniałem. Niby wszystko było gotowe, a chęci nie było, no ale komentarz dał mi po prostu kopa i przypomniał o tym, że warto, i że nie piszę tylko i wyłącznie dla samego siebie i ktoś jednak czeka na kontynuację. Aby dłużej nie przedłużać, rozdział dedykuję: Boiled Sweet z bloga Kłódka serc.


Diego Alarcon był dziwnym człowiekiem. Poniekąd celebrytą, co powinno ułatwić mi zadanie i pomóc się czegoś więcej o nim dowiedzieć. Niestety koneser win i właściciel sieci restauracyjnej, to nie to samo co aktor czy piosenkarz. Oczywiście było z nim kilka wywiadów, odnośnie promocji książek kucharskich oraz wystąpień na różnych imprezach, gdzie bywał z żoną, ale nic poza tym. Szum wokół niego się tak naprawdę zrobił dopiero po śmierci jego małżonki. Postanowiłem przyjrzeć się bliżej Karinie Alarcon. Była zwyczajna. Naprawdę zwyczajna, to było pierwsze słowo, jakie mi się nasunęło na myśl, podczas przeglądania fotografii google. Ani wysoka, ani niska, z budowy ciała raczej wychudzona, może nie na tyle jakby miała zaawansowaną anoreksję, ale... ale pod koniec życia strasznie pobladła, jej piersi stały się mniej pełne, a kości policzkowe i te w okolicy dekoltu tak mocno się uwidoczniły, jakby miały w planach za niedługi czas przebić skórę. Wcześniej była... żywsza? Wcześniej jej cera nie przybierała barwy pergaminu ani porcelany, a miodu... brzoskwini. Włosy jej bardziej lśniły i to niezależnie od koloru jaki na nie nałożyła. Według zdjęć, kochała zmiany. Świadczyła o tym częsta zmiana stylu, różnorodność makijażu. Na niektórych fotografiach nawet nie wyglądała jak matka. Skórzane spodnie i bejsbolowa kurtka, do tego czapka z daszkiem, ani trochę nie kojarzyły mi się z macierzyństwem, bardziej z oszukiwaniem czasu, gonieniem wciąż i nieustannie przemijających lat. Kawałek dalej była już w wieczorowej kreacji, a kok na jej głowie skutecznie ją postarzał.
Kobieta kameleon – szepnąłem, gdy zdałem sobie sprawę, że czasami tak mocno różniła się od samej siebie, że nawet gdybym miał z nią codzienną styczność, to mógłbym jej po prostu nie rozpoznać.
Czemu więc określiłem ją jako zwyczajną? Na najstarszych fotografiach była taka... taka... po prostu w swetrze i dżinsach lub koszuli i lnianych spodniach. Zupełnie jak nie ta kobieta, którą stała się później.
Kliknąłem na nagranie, które zostało opublikowane już po jej śmierci. Był to jakiś krótki reportaż. Zapewne, w tamtym okresie, puszczano takich wiele w programach informacyjnych. Gdy dzieje się taka tragedia, to media nie milczą. Są niczym hieny cmentarne. Wiem o tym, bo sam byłem jedną z nich. Pokazywali szpital miejski, choć Karina nie zmarła w łóżku szpitalnym, a we własnym domu. Okazało się, że niegdyś było to miejsce jej pracy. Postanowiłem się tam udać, zaraz po odwiedzeniu Alarcona.
Ponownie przeszedłem przez te wszystkie procedury, zdejmowania butów, macania mojej głowy, by mieli pewność czy czasami nie ukryłem czegoś we włosach. Otwierałem usta i podnosiłem język, uwidaczniając przed obcą strażniczką moje brzydkie, ciemne plomby. Nawet lekko żałowałem, że nie umyłem zębów. Kiedyś ledwie wstałem, a już to czyniłem, podobnie przed położeniem się spać, a teraz nie miałem na to czasu, wypadało mi z głowy, bo zaangażowany w sprawę tego morderstwa byłem tak mocno, że poświęcałem mu każdą wolną chwilę, kosztem własnego zdrowia, własnego snu, lepszego posiłku niż sucha bułka, którą zagryzałem truskawkowy kefir.
Chcesz jakieś papierosy, może? – zapytałem Diega, zajmując miejsce naprzeciw niego.
Nie odpowiedział. Jedynie pokręcił głową.
Nie palisz? – dopytywałem.
Palę.
Jego zdawkowość mnie porażała i zniechęcała. Ledwie powiedział tych kilka słów, a już wstawał od stołu i krzyczał do strażnika, że koniec widzeń. Załamywałem się brakiem drogi, którą ktoś by mi wskazał i po której mógłbym iść. Sprawa nie posuwała się do przodu, nawet w tył nie zmierzała. Stała w miejscu, a ja wspierałem głowę dłońmi i kładłem łokcie na stolik więzienny, mając zwyczajnie dość, i niejednokrotnie mając ochotę rzucić to wszystko w pieruny, po prostu zapomnieć.
Diego jednak nie dawał mi spokoju. Jego oczy, ten wyraz, niczym u zbitego kundla i świadomość, że przecież nie zawsze był taki milczący, bo raz już mi coś powiedział... opowiedział historie jak Wasielewscy się poznali. Zastanawiałem się czy uczynił to w przypływie jakieś słabości, czy być może w tej opowieści zawieszony był, na któreś ze ścian klucz... klucz, którego poszukiwałem, który wskazałby mi drogę, uchylił rąbka tajemnicy.
Udałem się więc do Barcelony, mając nadzieję, że ta restauracja nadal stoi. Wszedłem i na własne oczy zobaczyłem tą nudę cegieł i papierowe serwety, choć tym razem w różowej barwie, to ciągle nijak pasujące do wystroju wnętrz. Ich kolor gryzł się z tą brudną bielą ścian i tej ceglastej czerwieni.
Przysiadłem przy stoliku, który znajdował się tuż przy oknie. Naprzeciwko miałem kilka pustych i na samym końcu, przy jednej ze ścian stał stary, zakurzony fortepian, na którym było widać, że nikt dawno nie wygrywał ni jednej nuty.
Podeszła do mnie ruda kobieta, by mnie obsłużyć. Faktycznie nie była farbowana, a jej niespotykana, taka mocna, intensywna, ognista barwa była całkiem naturalna. Zastanawiałem się czy to ta sama, która obsługiwała przed laty Aleksandra. Postanowiłem to sprawdzić i złożyć dokładnie takie samo zamówienie jak on.
Dwie małe czarne, prosto z ekspresu. Do tego szklaneczka wody mineralnej. Kawa ma być wrząca, a woda lekko schłodzona, zakrapiana kilkoma kroplami cytryny.
Obserwowałem reakcje tej zgrabnej rudej na moje zamówienie. Zerknęła na mnie znad niewielkiego kajeciku i zrobiła naprawdę duże oczy. Nie zdradziłem się z niczym, poczekałem aż odejdzie, ale zanim to uczyniła zapytała o ciastko. Rzekłem, że ze słodyczy kosztuję tylko białej czekolady, najlepiej alpejskiej. Wtedy do mnie dotarło, że biała czekolada to produkt otrzymywany zupełnie sztucznie, słodzony w sposób strasznie niezdrowy, gdyż nie jest to czynione za sprawą kakaa. Ciekawe czy Aleksander Wasielewski to wiedział? Czy naprawdę lubił tylko białą czekoladę, czy może rzucił takim zdaniem ot tak, bez powodu. A być może Aleks w ogóle tak nie powiedział, może był to wymysł Diego, a owa czekolada była jakimś symbolem i znaczyła coś zupełnie innego? Czułem jakbym wariował, bo wszędzie dopatrywałem się drugiego dna. Zastanawiałem się dlaczego Diego wtedy o Olku i Izie powiedział, a o czymś innym... właściwie, to już zupełnie potem prawie nic nie mówił.
Siedząc i popijając okropną, gorzką kawę, zachodziłem w myśl, jakie tak naprawdę mam punkty zaczepienia. Były mizerne i byli to albo Wasielewscy, albo ta cała Barcelona. Zaryzykowałem i postanowiłem najpierw spróbował tutaj, skoro już i tak byłem na miejscu.
Zdziwiła się pani, gdy podyktowałem zamówienie – rzuciłem zaraz po podejściu do baru w celu uiszczenia opłaty. Drogo sobie liczyli. Około ośmiu złotych za kawę i z jakieś dwa za wodę mineralną. Ciekaw byłem czy te kropelki cytryny też mają w cenniku, ale o to już nie pytałem.
Nie, dlaczego? – zagarnęła pieniądze, wrzuciła je do kasy i powróciła do przecierania kieliszków, które wisiały nad naszymi głowami i były mocno zakurzone.
Był tu kiedyś mężczyzna, co zamawiał dokładnie to samo, prawda? – dopytywałem, bo chciałem, nie tylko się czegoś dowiedzieć, ale także sprawdzić na ile Diego był ze mną szczery. – Aleksander Wasielewski – podpowiedziałem.
Mąż Izki. – Uśmiechnęła się. – Nie wiedziałam, że pan go zna.
Znam też Diego Alarcona, a pani?
Ruda przyjrzała mi się uważniej, tak jakoś dziwnie i jakby chcąc zakończyć dyskusję, odparła:
Coś tam o nim kiedyś słyszałam.
To był świetny degustator win. – Oparłem łokcie o blat i sięgnąłem po jeden z kieliszków, zacząłem się nim bawić. – Jego żonę też pani miała przyjemność poznać?
Nie, nieszczególnie – odpowiedziała i wyglądała tak, jakby zaczynała się mnie bać.
Ja tam nadal nie wierzę, że on ją zabił. A Olek i Iza jeszcze tu bywają? Przychodzą?
Nie, ona czasami wejdzie, pogadać. Chce pan czegoś jeszcze, bo mam dużo pracy?
Nie, nie chcę.
Przełknąłem gorycz porażki, gdy dotarło do mnie, że niczego nie udało mi się z niej wyciągnąć i ruszyłem w stronę szpitala, w miejsce, gdzie Karina pracowała. To było chore co robiłem, bo zaczepiałem wszystkie mijane pielęgniarki oraz lekarki i dopytywałem o nieżyjącą od trzech lat kobietę. Oczywiście nie mówiłem, że ona nie żyję. Zachowywałem się tak, jakby jej szukał i w końcu trafiłem na starszą, grubszą oddziałową, która zagarnęła mnie do niewielkiego pokoiku i zapytała:
A kim pan był dla Karinki? – Poprawiła swoje niechlujnie związane w kucyk włosy i oczekiwała odpowiedzi.
Kiedyś się znaliśmy – skłamałem. – Ale kontakt nam się urwał. Musiałem wyjechać. Niedawno dowiedziałem się, że tutaj pracowała – kłamałem jak z nut.
Pan nie wie, że ona nie żyje? – zaakcentowała z wyraźnym szokiem i troską w głosie.
Rozdziawiłem usta i zrobiłem szerokie oczy.
Nie miałem pojęcia – odparłem z załamaniem. – Ostatni raz coś o niej słyszałem, gdy wychodziła za mąż – dodałem w taki sposób, jakbym ledwie powstrzymywał łzy.
Tak, za Kubusia – wspomniała pani Stefania, jeśliby zawierzać identyfikatorowi, który miała przypięty do lewej kieszonki niebieskiego uniformu.
Kubusia? A gdzie mogę go znaleźć? Chciałbym chociaż z nim pomówić. Wie, pani, ja i Karinka kiedyś się przyjaźniliśmy.
Jakub jest we więzieniu. – Przybrała iście grobowy ton. – Uznali, że to on... on Karinę...
Ale pani w to nie wierzy? – wychwyciłem.
On był taki... tu na oddziale wszyscy go lubiliśmy. Choć na początku dał nam w kość.
Poznali się tutaj? – wywnioskowałem.
Tak.
Leczyła go?
Nie do końca. Nie spełniła marzeń. Nie poszła na medycynę, mimo świetnych wyników i zapewnionego miejsca na uczelni. Była w ciąży i wiedziała, że nie podoła. Nie miał kto jej pomóc, więc zdecydowała się na pielęgniarstwo.
Ale Diego był tutaj pacjentem, tak?
Diego? – podchwyciła. – Skąd pan wie, że jej mąż miał nie tylko polskie korzenie?
Mówiłem już, że ktoś mi doniósł, że wyszła za mąż – wspomniałem. – Pokłóciliśmy się kiedyś i... potem długi czas bałem się do niej odezwać – kłamałem dalej. – A teraz, kiedyś już się w końcu odważyłem... – Schowałem twarz w dłonie i zacząłem szlochać.
Cóż, czasami jest za późno – szepnęła. Dodała też, że jej przykro, ale że już musi wracać do pracy. Wskazała mi drzwi.
Wtedy zacząłem zastanawiać się jak Diego trafił do polskiego szpitala. Co też mu się tutaj stało, że był zmuszony położyć się do szpitalnego łóżka. Jak zaczęła się jego znajomość z Kariną i jakim cudem ten lubiany przez cały oddział mężczyzna, po latach został skazany za zamordowanie własnej żony.
Nie miałem innego wyjścia jak tylko czekać na kolejną wizytę w zakładzie karnym. W końcu wybił poniedziałek, a ja powiedziałem Diegowi ile się dowiedziałem. Zagadnąłem.
Wiesz coś jeszcze? – dopytywał z lekkim uśmieszkiem. Takim trochę złowrogim.
Nie wiem nawet na co chorowałeś – odparłem z banalną szczerością, a potem opowiedziałem mu, jakbyśmy byli kumplami, jaką scenkę odegrałem przed panią oddziałową.
Po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że mogło go to zaboleć, bo w końcu mówiłem o jego żonie, ale on się śmiał, choć głowę miał spuszczoną. W końcu podniósł na mnie załzawiony wzrok i przemówił:
To były lata dziewięćdziesiąte. Czasy balang. Wtedy nie mówiło się imprezy, a zamiast klubów były dyskoteki... prywatki były, a nie domówki. Żyłem normalnie, a przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie spotkałem normalnej osoby na mojej drodze i to takiej, na którą zechciałem zwrócić uwagę – wspomniał. – Trafienie do szpitala... wiedza na co jestem chory, to całkiem załamało mój świat. Może teraz podszedłbym do tego inaczej, ale wtedy, dla niespełna dwudziestoletniego chłopaka, to było... to było tak jakby mi się piekło zwaliło na głowę.
Słuchałem go i milczałem, jednocześnie obawiając się, że facet znowu zamknie się w sobie, zakończy widzenia, i będzie po ptakach. Oczami wyobraźni widziałem opowieść o Strugach deszczu:
To była wiosna, bardzo mroźna, jakby zima nie chciała odpuścić i pragnęła zadomowić się na dłużej. Karina miała nocny dyżur, bo nie była w stanie dłużej ich unikać. Normalnie pozostawiłaby syna pod opieką wielodzietnej sąsiadki, ale wtedy tamta miała swoje problemy z pijanym konkubentem, a mały Franciszek był chory, a tym samym też kłopotliwy. Diego tamtego czasu był już pacjentem i leżał w sali, gdzie towarzyszyło mu kilku mężczyzn. Oni spali, a on czytał książkę w języku niemieckim. Rozumiał co piąte słowo, więc nie było tak najgorzej, ale luksusowo też nie było. Nudził się. Wolał być teraz gdzie indziej, pić na jednym z dachów, biegać po zamkniętych rynkach, krzycząc przy tym ile sił w płucach i strzelać z pistoletu na farbę. Tak się wtedy bawiło, tak się żyło, a on musiał przystopować.
Tabletka na ból głowy – powiedziała uprzejmie i położyła plastikowy kubeczek na blat szafeczki, znajdującej się tuż przy łóżku. – Nie możesz spać? – zagadnęła, kiedy popijał gorycz leku całkiem przesłodzoną herbatą.
Uniósł się na poduszkach, bez żadnego trudu. Przeczesał włosy długimi palcami i niedbale wzruszył ramionami. Wzrokiem podążał po blacie szafeczki, gdzie szukał gumki, by związać swoje, sięgające niemal do ramion włosy.
Jutro przyjedzie profesor. Znajdzie jakieś rozwiązanie – pocieszała.
Gorzej raczej nie będzie – rzucił dość ostro, nieszczególnie miło.
Nie możesz być zły na cały świat.
Łatwo ci mówić, bo to nie ciebie spotkało. – Zdjął jakiś paproch z bluzy, którą miał na sobie. Była bramkarska, wciągana przez głowę, a na lewej piersi znajdował się znaczek i napis Adidas.
Z tym da się żyć – kontynuowała.
Jasne – syknął z niedowierzaniem, a ona wtedy poczuła, że ma dość.
Uświadomiła sobie, że jest pielęgniarką, a nie psychologiem, więc by zakończyć dyskusję powiedziała:
Jeśli temat cię krępuje, to po prostu to powiedz, możemy go zmienić. Jednak dziś już nie mam czasu, muszę wracać do syna, to i tak cud, że pozwolili mi go tutaj przyprowadzić.
Karina odwróciła się na pięcie i odeszła, a Diego niecałą minutę potem podążył za nią. Nie wszedł przez drzwi, za którymi zniknęła. Jedynie lekko je uchylił i przyglądał się jak siada bokiem na kanapie, obok małego, trzyletniego chłopca, gładzi go po czole i tym sposobem odgarnia z niego włosy.
Dlaczego płakałeś? – dopytywała cichutko, bardzo ciepło.
Maluch potarł zmęczone oczy i starł łzy z policzków, przytulił mocniej pluszowego Simbę i odwrócił się tyłem do drzwi.
Coś mi się śniło – odpowiedział niewyraźnie, ledwie otwierając przy tym usta.
To wtedy poznałeś Franka? – przerwałem, a na twarzy mężczyzny pojawił się delikatny uśmiech.
Wtedy go zobaczyłem, ale zaznajomiliśmy się dopiero tydzień po dniu, w którym opuściłem szpital – odpowiedział i kontynuował opowieść, jednocześnie przeskakując z zimnej wiosny, do ciepłego lata.
Diego wyszedł ze szpitala rano, a już tydzień później podjechał dużym Fiatem pod ten sam budynek, który niegdyś pragnął tak mocno opuścić. Podszedł do kobiety, wtedy młodej brunetki, bez słowa złapał ją za dłoń i pociągnął za sobą w stronę pojazdu. Protestowała, ale jej opór był raczej na pokaz, byleby mocniej go zachęcić do działań.
Nie marudzimy, dziewczynko, siadamy, pasów nie zapinamy, bo co ma się stać to i tak się stanie – opowiadał, w chwili, gdy ona zauważyła, że w tym jego zakurzonym, brudnym gracie nawet nie ma czegoś takiego jak pasy bezpieczeństwa. – Pozwól, że porobię ci za szofera. – Założył specjalną czapeczkę i siląc się na powagę, zapytał dokąd ma ją dostarczyć.
Muszę odebrać Frania od przyjaciela.
Od jego ojca?
Nie, Borys nie jest jego ojcem – zaprzeczyła szybko, jakby nie chciała, by ktokolwiek kiedykolwiek tak pomyślał.
A więc dokąd?
Do domu dziecka.
Ta odpowiedź zaskoczyła Diega na tyle, że aż zaniemówił na dłuższą chwilę i nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Zgasił silnik i spojrzał na Karinę pytająco, jakby doszukiwał się blefu lub niesmacznego żartu.
Wychowałam się tam – wyznała i wyczekiwała czegoś... jakiś słów. W końcu spojrzała w boczną szybę i zamyśliła się.
Jaki to adres? – zapytał tylko, niezwykle rzeczowo, a potem zapalił papierosa i zaciągnął się gryzącym posmakiem nikotyny.
Gdy prowadził obserwowała jego profil. Delikatny zarost zaczął okalać jego policzki, ale nie był planowaną zmianą stylu, a jedynie oznaką lenistwa lub braku pieniędzy na maszynki do golenia. Podobnie włosy miał podcięte, ale tak krzywo, iż była przekonana, że fryzjer do tego ręki nie przyłożył. Bluza od dresu pomimo że markowa, to była sprana i zniszczona, w jednym miejscu cerowana, a ciemne spodenki wyglądały, jakby od wielu tygodni wnętrza pralki na oczy nie widziały.
Wyglądasz jak dzieciak na gigancie – stwierdziła, nie mogąc się powstrzymać i nawet odważyła się nieco zaśmiać.
Zatrzymał się, bo akurat stali na światłach i wyciągnął palec wskazujący w jej kierunku. Pogroził nim, żartobliwie mówiąc:
To, że jestem od ciebie młodszy, nie znaczy, że mi możesz od gówniarzy pojeżdżać, bo gdybym tylko chciał, to bym cię moja mała, przełożył przez kolano i...
I? – dopytywała z drwiną.
Ugryzł w dupę – dokończył. – W oby dwa półdupki.
Pół dupka to ty jesteś.
To zawsze lepiej, niż być gigantycznym. – Ruszył, skręcił, zatrzymał wóz pod zielonym, metalowym płotem i obszedł maskę, by mocnym szarpnięciem otworzyć jej drzwi. Oczywiście nie był dżentelmenem i w życiu, by się nie pofatygował, by wyjść, zwłaszcza, że zaczynało kropić, ale po wewnętrznej stronie nie było zwolnienia blokady, bo ktoś kiedyś ją zerwał.
Wrócę autobusem – powiedziała, jakby nie chciała go dłużej wykorzystywać.
McDonald otworzyli! – krzyknął wesoło, siadając na masce. – Poczekam, pojedziemy.
Ku zdziwieniu Kariny, Diego nie czekał w samochodzie, bo gdy wyszła z budynku, z małym chłopcem, trzymanym za rękę, to mężczyzna ciągle siedział na masce i pozwalał deszczowi się zmoczyć.
Jesteś idiotą? – zapytała, bo nie mogła się powstrzymać. Właściwie to nie mogła pozbyć się wrażenia, że z Alarconem jest coś nie tak, a konkretnie to z jego głową.
Nie, zatrzasnęło się – odpowiedział, wyszczerzając górne kły, a potem zeskoczył na chodnik i bez pytania, jedną dłonią sięgnął do jej włosów. Wyjętą wsuwką zaczął operować przy zamku, a ona ubolewała nad tym, że wraz z wyjęciem czarnej wsuwki, wyrwał jej część włosów.
Franek tulił Simbę, osłaniając pluszaka przed deszczem, swoją własną bluzką z czerwonymi rękawkami i motywem Flinstonów na białym tle. Nieustannie dopytywał:
Co wujek robi?
Wujek się włamuje – odparł Diego z bezczelną szczerością i poczuł dumę oraz niezwykłą ulgę kiedy już udało mu się dostać do auta. Podniósł fotel od strony pasażera i sprzątnął nieco tył ze szklanych butelek oraz pustych opakowań po ruskich papierosach. Wyrzucił to wszystko na chodnik, część zagarniając pod samochód butem i wskazał dłonią na wejście. – Zapraszam panicza Franciszka.
Franek się zaśmiał wesoło i puścił dłoń matki. Wszedł do samochodu i zajął miejsce na samym środku.
Pani wybaczy, ale ja przodem – przemówił Diego do Kariny, a potem przeszedł z miejsca pasażera na fotel kierowcy i poklepał ten, który jeszcze niedawno zajmował. – No klepnij sobie – zachęcał.
Dopiero kiedy Karina zajęła miejsce i zamknęła drzwi, to przyuważyła, że Diego nie ma kluczyka od stacyjki, a cały panel pod kierownicą jest zerwany. Zamilkła nagle, choć wcześniej się śmiała, bo cała radość gdzieś niespodziewanie uleciała. Dotarło do niej, że samochód musi być kradziony, a ona i jej dziecko, całkiem przypadkiem znaleźli się w posiadaniu szaleńca.
Mężczyzna zaczął stykać z sobą odpowiednie kabelki i dzięki temu silnik w końcu się załączył, i zaczął pracować. Tak jak wcześniej zapowiedział, udał się pod McDonald i skorzystał z punktu Drive, zamawiając osiem Happy Milly, tylko dlatego, że Franek nie mógł się zdecydować na to, którą chce zabawkę, a że wszystkie były z jego ulubionej bajki, to otwierając kolejne kartonowe pudełka, głośno wymawiał imiona:
Zira, Kiara, Simba.
Kowu – poprawiła go matka. – Simba to już ten duży, to jest z tej drugiej części, wiesz? – dopytywała, a Franek już nic nie mówił, a jedynie naciskał zwierzątka, które wydawały dzięki temu dźwięki.
Najbardziej podobał mu się odgłos pawiana Rafiki.
Możemy tu wysiąść, mieszkam niedaleko...
Frytkę? – przerwał jej, wystawiając dłoń z całym opakowaniem przed siebie.
Odmówiła, więc wpakował większość do swoich ust, a resztę oddał chłopcu.
Pojedziemy nad wodę – zadecydował.
Diego! – uniosła się. – To nie jest zabawne. Jeździsz kradzionym samochodem...
Nie jest kradziony! – zaprotestował z pełną buzią. – Znaczy jest, ale tylko trochę, bo naprawdę należy do mojej rodziny. – Wzruszył niedbale ramionami i ponownie się rozpogodził.
Karina zawarczała pod wpływem irytacji, potem głębiej odetchnęła i wypuściła kilkakrotnie powietrze.
Czego ty tak właściwie ode mnie chcesz? – zapytała wprost. – Zjawiasz się, wcześniej, przy wypisywaniu nawet się nie pożegnałeś. Nagle udajesz wujka z Ameryki i...
Skoro już pytasz, to postanowiłem sobie, że sobie tak trochę z tobą zamieszkam.
Nie – zaprotestowała, mówiąc to powoli i bardzo wyraźnie.
Ale dlaczego nie? Fajnie będzie. Zajmę się twoim dzieckiem. Będziesz mogła wtedy spokojnie pracować...
Diego, jak ja go z tobą zostawię, to wcale nie będę spokojna.
Czemu? On mnie lubi, ja go też.
Właśnie – wtrącił się Franek, który już na dobre rozgościł się na tyłach samochodu i nawet stawał nogami na siedzeniach, zaglądając przez oparcie do bagażnika.
Prawie się nie znamy.
To się poznamy. Proszę – zaskomlał i złożył ręce niczym do modlitwy. Okręcił się tak, by móc położyć głowę na kolanach Kariny i ani trochę nie zważał na to, że ta zabiera ręce, jakby obawiała się go dotknąć. – Tylko kilka nocy. Wyślesz mnie pod most? – dopytywał robiąc takie oczy, że nie potrafiła mu tak wprost powiedzieć, iż wcale nie ma ochoty na jego towarzystwo.
Mam dziecko, nie mogę sprowadzać pod swój dach innych dzieci, co pouciekały z domu – wyjaśniła rzeczowo, ale wtedy Diego się rozpromienił, usiadł wygodnie i położył dłonie na kierownicy.
No to nie mamy żadnego problemu. Pełnoletni już jestem – odparł i zaśmiał się niczym jakiś wiedźmin, w taki sposób, że wszystkie struny głosowe mu zadrżały.
Deszcz dudnił o szybę, a on zmierzał w stronę plaży. Ona natomiast wzdrygała się przy każdym błysku, który przechodził niebo, tworząc na nim na moment jasne, bladożółte pręgi.
Zaparkował na środku, choć miał trudności, by się tam dostać, bo na wpół sflaczałe koła samochodu, nie miały już takiej mocy i siły. Wysiadł i odsunął siedzenie, by wyjąć Franka i postawić na ziemi. Wydobył też swoją kurtkę przeciwdeszczową, która na chłopca była o wiele za duża, a zarzucony na głowę kaptur zasłaniał mu nawet zadarty do góry nosek. Usadził chłopczyka na mokrej masce czerwonego samochodu i dał latarkę zmieniającą kolory.
Zrobisz nam balangę – powiedział z wesołym uśmiechem i podał Karinie dłoń, by móc ją wyszarpnąć z samochodu. Uczynił to na tyle mocno, że kobieta wywaliła się i upadła kolanami na mokry piach.
Kurwa! Pojebało cię! – wrzasnęła, gdy on operował przy starym radiu.
Z głośników popłynęła Kołysanka dla nieznajomej Perfectu, a Diego jak gdyby nigdy nic podał Karinie dłoń ponownie. Tym razem jej nie szarpał, a gdy poczuł jej uścisk, to padł na kolana i pocałował wierzch jej prawicy.
Zatańczysz? – zapytał.
Leje, grzmi, a ty...
Choć raz się zapomnij! – krzyknął. – Jutro znów będziesz przykładną matką i seksowną pielęgniareczką w białej mini. – Złapał ją za ramiona i sam wstając, sprawił, że ona podążyła za nim.
Rozchorujemy się – szepnęła mu do ucha, gdy objął ją w pasie i ustami dotykał jej szyi.
To co? W razie czego dasz mi zastrzyk. Mogę się wypiąć choćby teraz.
Zaśmiała się, gdy okręcał ją wokół jej własnej osi.
Swoje miejsce znajdź i nie pytaj czy taki układ ma jakiś sens? Słuchaj co twe ciało mówi... – zaśpiewał i przyciągnął ją mocno do siebie. – Nie myśl, za dużo myślisz – zauważył szeptem. – A może być tak przyjemnie – dopowiedział i dał jej zdjąć buty, dał jej się oddać w pełni zabawie... pozwolił... nakłonił ją do tego, by się zapomniała. Zarówno wtedy, gdy tańczyli na tej plaży z winem w dłoni, jak i godzinę później, gdy Franek spał na tylnych siedzeniach, między frytkami i kawałkami kurczaka, które walały się naokoło niego.
Diego wtedy zakrywał przednią szybę jakimś starym kocem i zaraz po zdjęciu spodenek, pod którymi nie miał majtek, sadzał Karinę na masce samochodu i błądził dłonią po jej nagich udach, wnikając pod spódniczkę, drażniąc jej szparkę swoim palcem wskazującym.
Myślisz, że mogę? – zapytał. – Mimo choroby... mogę?
Współżyć? – dopytywała, między mocnymi, szarpanymi wdechami i wydechami, gdy on dołożył kolejny palec i tak z pomocą dwóch posuwał ją coraz ostrzej.
Tu Diego zakończył opowieść i wstał, by przerwać widzenia, a ja pośpiesznie podążyłem za nim i zapytałem:
Na co byłeś chory?
Chwyciłem go za materiał pomarańczowej koszulki na ramieniu i szarpnąłem, by na mnie spojrzał.
A jak sądzisz? – odpowiedział mi pytaniem na pytanie. – Na co musi być chore dziecko, by woleć mieszkać na ulicy niż we własnym domu?
Masz HIV – wywnioskowałem.
Alarcon się zaśmiał i rzucił na odchodne:
Do następnego razu. Zapytam cię wtedy co masz dla mnie?.
Wtedy zrozumiałem, że Diego i ja rozpoczęliśmy osobliwą grę. Kiedy ja mu przynosiłem jakieś informacje, on przedstawiał mi je w sposób bardziej obrazowy, tak bym mógł je sobie dokładnie wyobrazić. Kiedy przy następnym widzeniu mu to oznajmiłem, to on jedynie stwierdził, że nienawidzi gier, bo choć wszystkie mają jakieś zasady, to żadna nie daje nam gwarancji na to, że uczestnicy gry, będą je przestrzegali. Wtedy nie miałem dla niego żadnych informacji, więc i on niczego nie opowiadał. Posiedział ze mną chwilę i odszedł, zapewne do swojej celi. Wtedy na paczkę mu nadałem MP3, oczywiście wgrałem tylko jeden utwór – Kołysankę dla nieznajomej.
Podziękował mi za to przy kolejnej wizycie, ale nadal nic więcej o sobie nie mówił, choć pytałem. Wnikałem nawet w to jak mu tutaj jest i czy koledzy z celi są w porządku.
Mogą być – odparł, a następnie warknął – koniec widzeń – tworząc przy tym na ustach taki złośliwy, pewny siebie uśmieszek.
Odwiedziłem ponownie Wasielewskich, tym razem jednak nie zadawałem sobie trudu, by się dobrze zamaskować. Nie miałem takiego zamiaru. Chciałem stanąć z nimi twarzą w twarz, szczególnie z tą kobietą i zapytać się jej, jaką wiadomość przekazywała Alarconowi. Pragnąłem jej wyjaśnić, że mam dobre intencje, że nie dostrzegam motywu w działaniach Diega, a tym samym, nie widzę sensu, dla którego ten miałby zabijać swoją małżonkę, o ile czyjakolwiek śmierć ma w ogóle jakikolwiek sens.
Miałem to szczęście, że otworzyła mi właśnie Iza. Miała na sobie koszulową bluzkę w drobną, różowo-białą kratkę i spodnie o podobnym wzorze, ale brązowo-beżowej barwie. O dziwo całość nie gryzła się z sobą, a ładnie komponowała.
Pan od gazetek – zdziwiła się. – Ma pan dla nas jakiś list? Pewnie znowu ktoś namieszał i zostały na parapecie? – pytała, uśmiechając się przyjaźnie. Jej usta były zmatowione jakimś kosmetykiem, który nadawał im ładnej, lekko różowej barwy.
Chciałbym z panią porozmawiać o Diego Alarconie. Widziałem panią w więzieniu – powiedziałem szybko i oczekiwałem aż zamknie mi drzwi przed nosem.
Nic takiego jednak nie nastąpiło. Izabella zamiast mnie z miejsca pogonić, to sama wystąpiła na klatkę schodową, wcześniej rozglądając się w popłochu za siebie. Domknęła drzwi.
Po co pan tu przylazł? – warknęła. – Nie byłam u żadnego Diego, ani nigdzie. Proszę więcej mnie nie nachodzić – ledwie dokończyła to zdanie, a ktoś zaczął szarpać za klamkę.
Była zmuszona ustąpić i już wkrótce jej mąż znalazł się za jej plecami. Mężczyzna miał ścierkę kuchenną przewieszoną przez prawe ramię. Zdziwiło mnie, że to kolejny, niedzielny ranek, a on znowu jest w koszuli, dopełnionej kamizelką, tym razem przynajmniej rozpiętą.
Coś się stało, kochana? – zapytał, oplatając ją w pasie obiema rękoma, choć, by to uczynić musiał się mocno pochylić.
Dopiero teraz, w takiej sytuacji, zauważyłem, że był od niej sporo wyższy.
Obserwowałem jak mężczyzna z potarganymi włosami, kładzie swoje dłonie na brzuchu kobiety, a następnie chwyta za jej nadgarstki, by dotrzeć do palców i nieco się nimi pobawić, splatając je ze swoimi. Wyglądali na takich... szczęśliwych i choć dla wielu osób, zapewne taki widok byłby normalny, to dla mnie był czymś niezwykłym. W końcu ilu ludzi, okazuje sobie czułość w progu, odgrywając coś, jakby teatrzyk przed nieznajomym?
Pan do nas? – zapytał, spoglądając na mnie w taki sposób, jakby chciał mnie na wylot prześwietlić.
Do pańskiej żony.
Rozumiem... – przeciągnął z dobrotliwym uśmieszkiem.
Pan już idzie, chciał nam tylko dać jakąś broszurę i...
Przyszedłem w sprawie Diego Alarcona – odparłem szybko, przerywając jej tą zagmatwaną i pełną zakłamania wypowiedź.
Aleksander jakby nagle sposępniał i cały zesztywniał. Wyprostował się, jednocześnie odstępując pół kroku w tył, by już nie dotykać, ani nawet przypadkiem nie ocierać się o swoją żonę.
Idź do domu – polecił dziwnie nieobecnym tonem, a i jego wzrok zdawał się błądzić ponad głową Izabelli.
Powstało dziwne poruszenie w atmosferze między małżonkami, pomimo że oboje trwali w bezruchu. Zapanowała krótka chwila milczenia, po czym Aleks powtórzył, tym razem znacznie ostrzej:
Powiedziałem, żebyś weszła do domu.
Skoro chcesz słuchać, jakiegoś kłamcy, to... – prychnęła, wykonała gest jakby ona umywała od tego i tej całej sprawy ręce, a potem zniknęła za zakrętem, który kończył długi i szeroki, bardzo staromodnie urządzony korytarz. Właściwie, koloru nadawały mu jedynie różowe i fioletowe świeczki, poustawiane na komodach.
Aleksander wykonał krok na przód i zamknął za sobą drzwi. Chwycił za ścierkę, którą miał przewieszoną przez ramie i zaczął się nią bawić, przy okazji ją zwijając i rolując.
A więc jest pan przyjacielem Jakuba?
Jakuba? – zapytałem, bo odczuwałem nagły strach, który odbierał mi zdolność logicznego myślenia.
Diego, to Kuba – sprostował i dalej się bawił tą szmatką, z morderczym zamiarem wymalowanym w swoich granatowych tęczówkach.
Nie jestem jego przyjacielem. Jestem dziennikarzem i byłem świadkiem jak pańska żona pokazywała coś Diegowi.
Pokazywała coś Diegowi – powtórzył, nie kryjąc rozbawienia. – Ciekawe.
Niech pan mnie nie zrozumie źle. Uważam, że Diego nie jest winny sprawie, za którą został osadzony, ale on się....
Zapraszam – rzekł, przerywając mi moją wypowiedź. Otworzył szerzej drzwi, ale tą szmatką ciągle się bawił, a właściwie teraz to już ją miał przygotowaną odpowiednio, by mnie w sekund pięć udusić albo powiesić.
Przestąpiłem próg w niemałej obawie. Dokładnie rozejrzałem się po ścianach, które zdobiły różnej wielkości i koloru, drewniane ramy, wypełnione zdjęciami i to zdjęciami całej rodziny.
Kochanie, pozwól do nas – zawołał, a ja nieco się uspokoiłem, w końcu w obecności żony, chyba nie odważyłby się uczynić mi krzywdy, prawda.
Tak? – zapytała zanim mnie ujrzała, a potem stanęła jak wryta w ziemie i tylko zerkała, to na mnie, to na męża, a następnie uciekała wzrokiem na ściany w kolorze brudnej bieli, zdobione bordowymi, pionowymi paskami, które rozstawione były w różnorakiej odległości od siebie.
Pan mówi, że byłaś osobą odwiedzającą jakiegoś więźnia.
Konkretnie Diego Alarcona – wtrąciłem się, a potem zamilkłem, gdy ten, większy ode mnie o półtora głowy i z pewnością silniejszy niż ja mężczyzna, obrzucił mnie morderczym uśmiechem.
Kłamie, podobnie jak wczoraj się kręcił i roznosił niby gazetki.
Nie kłamię! – uniosłem się. – Była pani w więzieniu z synkiem, ma na imię Dorian, jego misiek to Kubuś, a on ma zegarek z Myszką Miki. Potrącił wodę, by zająć strażników, to było naumyślne stworzenie zamieszania, by pani mogła rozszerzyć nogi, a Diego się przychylić i odczytać coś z pani majtek – wyjaśniłem, jednocześnie udowadniając, że mówię prawdę, że nic, a nic nie wymyślam.
Proszę zostawić mnie z żoną samego. – Olek uśmiechnął się przyjaźnie i wychylił nieco, by otworzyć przede mną drzwi.
W ostatniej chwili zdecydowałem się na podrzucenie im telefonu komórkowego, który sobie przygotowałem specjalnie na taką okoliczność, gdyby nie chcieli mi nic powiedzieć, bo przecież między sobą musieli to wyjaśnić i o tym pomówić, prawda? Telefon miał ustawioną automatyczną funkcje odbioru, był ściszony tak, że nie miał wibracji i automatycznie załączał się na tryb głośnomówiący. Z braku innego pomysłu i miejsca, położyłem go po prostu na komodzie, za kilkoma większymi świeczkami i porcelanowym, zdobionym konikiem na biegunach. Wyszedłem i jeszcze zanim opuściłem klatkę, wyjąłem swój telefon z kieszeni i zadzwoniłem pod tamten numer. Odczekałem trzy sygnały i usłyszałem kroki, były dosyć wyraźne, więc ucieszyłem się, że ta komórka akurat ma tak czuły głośnik.
Aleks – zaczęła Iza, a ja oczami wyobraźni zobaczyłem jak stoją w kuchni i jak mężczyzna wpatruje się w przestrzeń przed sobą, a ona sterczy za jego plecami i szuka w swojej głowie słów, które pomogłyby jej go udobruchać.
On nic nie mówił, więc pewnym było iż jest wściekły albo po prostu sam stara się w swojej głowie ułożyć prawdopodobny scenariusz.
Jesteś na mnie zły? – zapytała, jakby z niedowierzaniem.
Nadszedł nagły trzask, a wcześniej świst przecinający powietrze. O mało komórka mi przez to z dłoni nie wypadła. No ale jakoś udało mi się ją utrzymać i teraz mogłem się tylko domyślać, iż były to odgłosy uderzenia i to wcale nie takiego słabego. Niedziwne więc, że kobieta pewnie złapała się za policzek i przysiadła w pierwszym wolnym miejscu, na co wskazywało też szurnięcie, jakby nogami krzesła lub taboretu po drewnianej podłodze czy parkiecie.
Jeszcze pytasz? – przemówił, a potem był dziwny odgłos, jakby mieszania, po którym przyszedł dźwięk skwierczenia oleju na patelni. Wyglądało to tak, jakby powrócił do wcześniejszego zajęcia, którym prawdopodobnie było przygotowywanie późnego śniadania lub wczesnego obiadu. Na to, że to Olek gotował, wskazywała też ta ścierka przerzucona przez jego ramie, gdy po raz pierwszy otworzył drzwi i stanął przed moimi oczyma.
Dziwił mnie spokój jaki tam panował, pomimo tej całej nerwowej sytuacji. Nikt nie krzyczał, nikt nie wyklinał, niczym nie trzaskał. Może jakieś delikatne pochlipywanie było słyszalne w tle, takie pociąganie nosem, ale nic poza. Później nastało otwieranie drzwi, jakby kluczem, bez wcześniejszego pukania.
Witam – przywitał się mężczyzna, Aleks, bo jego głos już rozpoznawałem. Miał taką specyficzną barwę, z lekką chrypką.
Cześć, Olek. Przyprowadziłyśmy wam z Wanessą tych rozrabiaków – mówiła z pewnością starsza kobieta, bo nie miała młodego głosu.
I co rozrabiako, jak było u babci? – dopytywał mężczyzna, a przed moimi oczami, gdy tylko przymknąłem powieki, pojawił się obraz jak schyla się po to dziecko i bierze je na ręce, bo chwilę po nim, następowało wołanie:
Ja też chcę.
To też chodź.
A gdzie moja córka?
Właśnie, gdzie mama!?
W pokoju – udzielił odpowiedzi, zapewne teściowej i pasierbicy, bo skoro Aleks i Iza poznali się już po polskiej premierze powieści 50 twarzy Greya, to nie mogli wcześniej spłodzić tak dużej dziewczyny.
Są już tosty? – dopytywali chłopcy, chóralnie, jakby mieli to wcześniej przećwiczone.
Ale francuskie? – padło pytanie, tym razem z ust... chyba nastolatki, więc domyśliłem się, że mężczyzna musiał wcześniej skinąć głową.
Zjem z osiem! – wykrzyknęła radośnie. – Ja się muszę teraz dobrze odżywiać. – Odgłos kroków wskazywał na to, że poszła do kuchni, a te maluchy podreptały za nią.
Jak się czujesz? Przygotowany do roli dziadka? – dopytywała Aleksa teściowa.
Oczywiście, że tak. Ja zawsze jestem na wszystko przygotowany.
Zapobiegliwy, a prawie, by kuchnie spalił, gdybym nie przewróciła! – krzyczała Wanessa. – Tego spalonego sam będziesz jadł, mnie zrób innego, ładniejszego i najlepiej z tymi pomidoraskami, tymi na słodko i... nie przewracaj oczami!
Nie mogłaś tego widzieć, stoję do ciebie tyłem, dziewczyno!
Ja widzę wszystko. Strzeż się.
Miej na baczności, to było – przypomniał.
A nie było czasem, jak skrzywdzisz naszą mamę, to cię za jaja powieszę? – zapytał ten najstarszy z chłopców.
Ocenzurowaliśmy tę wersję, by Dorian z Oliwierem nie powtarzali – wyjaśnił Olek.
Ale co powtazali? – zapytał ten najmłodszy, który tego dnia był jakoś wyjątkowo spokojny, a przynajmniej znacznie mniej mówił, niż ostatnim razem.
Za jaja powiesi – objaśnił mu Oli.
Ale jakie? Jakie? Takie od kogutófff!? – dopytywał dalej, a mnie samemu chciało się śmiać, gdy tak podsłuchiwałem tę rodzinną wymianę zdań.
Zaraz potem jednak sobie przypomniałem, że kilka minut wcześniej padło uderzenie, a więc było tak jak domyślałem się na samym początku, że sielanka była tylko teatrzykiem na pokaz przed obcymi i tymi dalszymi bliskimi, a być może nawet swoją aktorską grę odgrywali też przed dziećmi. Za drzwiami, gdy byli sami, jednak dochodziło do przemocy i było to pewnego rodzaju tragedią. Pytałem samego siebie, czy to był jednorazowy epizod, czy Olek częściej tak postępuje. Coś mi mówiło, że to nie był pierwszy raz, bo reakcja kobiety nie była nagła i gwałtowna, a przecież powinna była mężowi jakoś na to odpowiedzieć, prawda? No chyba, że była już do tego, że od niego obrywa, najzwyczajniej w świecie przyzwyczajona.
Rozłączyłem się, by nie wyładować całkowicie baterii i móc jeszcze potem skorzystać z możliwości podsłuchania Wasielewskich. Zadzwoniłem do nich wieczorem, ale jedyne czego się dowiedziałem, to tego, że Aleksander musiał palić fajkę albo zamawiać komuś waniliowy tytoń tego rodzaju na na przykład jakiś prezent. Składał to zamówienie przez telefon, a ja oczyma wyobraźni widziałem, że aparat jest domowy, z pokrętłem, na dodatek na kablu. Nowoczesność, a więc też komórka z dotykowym wyświetlaczem, zupełnie mi do tego osobnika nie pasowały.

13 komentarzy:

  1. Dziękuję za dedykację i czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widzisz trochę zwolniłem z dodawaniem rozdziałów, ale wkrótce to ulegnie zmianie.

      Usuń
  2. Tu będę ja... jak się ogarnę. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobał mi się opis Kateriny, była barwna, niezwyczajna. Lubię o takich tajemniczych postać czytać.
      Ojej, zrobiło mi się jej żal, jak ją uderzył. Brrrr wstrętni faceci -,- Swoją drogą niezły sposób na podsłuch :D No, cóż. Takie aktorskie zagrywki przed znajomymi, bliskimi... hmmm... Podziwiam ją i w sumie jego też, że mają odwagę i siły w takie coś się bawić.
      Podobały mi się opisy postaci, ich odczucia, co jest najważniejsze. Nie lubię aż takich długich rozdziałów troszkę :D Tzn. gdybym czytała to w formie papierowej to okej, ale moje oczy i monitor na dłuższy czas to zło :D To nie znaczy, że to źle, że piszesz takie długie, nie o to chodzi ;)

      Weny :)

      Usuń
    2. Naprawdę mi nie zrobi różnicy, czy ktoś skomentuję jako pierwszy czy jako ostatni ;-)
      Jakiej Kateriny? Pewnie chodziło ci o Karinę.
      Póki co uważasz jak Wojtek Malinowski, że Iza i Aleks odgrywają role przed obcymi, znajomymi, dziećmi. Z czasem wyjdzie, że to nie jest gra aktorka, a po prostu ludzie o specyficznym usposobieniu.
      Jeśli wolisz czytać krótsze rozdziały, to możesz sobie sama rozdział dzielić na mniejsze i np czytać najpierw kilka akapitów, komentować, a za kilka dni wrócić i doczytać resztę. Ja też nie zawsze mam czas na czytanie długich rozdziałów i sobie tak dzielę u innych.

      Usuń
    3. Karina. Kurde co mi przyszło z tą Kateriną? O.o Wybacz.
      No, zobaczymy jak to będzie :)
      WENY

      Usuń
    4. Spokojnie, ja ostatnio u Małej Migotki z Artura zrobiłem Adriana, więc... nie tylko ty tak masz!
      Wena jest, tylko to z czasem gorzej... ;-(

      Usuń
  3. Diego bawi się Malinowskim, faktycznie jakby grał z nim w jakąś grę, informacja za informację. Jak Wojciech przyniesie jakieś informacje to wtedy może oczekiwać ze strony Alarcona czegoś w zamian, taki bonus, a jak nie to niech szuka dalej. Jakby Diego sprawdzał jak szybko i ile Malinowskiemu uda się odkryć.
    Historia poznania Kariny i Diego niby taka zwyczajna, pielęgniarka i pacjent, a zarazem i szalona, bo to jak Jakub się zachował po wyjściu ze szpitala i w jaki sposób wszedł na stałe do życia Kariny było nieco szalone, on się wdarł do jej życia taranem. Do jej życia i życia Franka.
    Zastanawiam się czy Franek uważa, że ojciec nie jest winny śmierci jego matki, no bo w żaden sposób nie dał tego odczuć w rozmowie z Wojciechem kiedy poprawiał mu tatuaż, a nawet odwiedza Jakuba w więzieniu.
    Małżeństwo z Diego bardzo zmieniło Karinę, najpierw była roześmianą kobietą kameleon, a później pod koniec małżeństwa coś się stało, jakby była chora, ale to tylko takie moje podejrzenie, może zaraziła się od męża wirusem? A może jest zupełnie inne wytłumaczenie.
    Czy ten Borys, przyjaciel od którego Karina odbierała Franka razem z Diego, to ten sam Borys z prologu, jeden z grupy przyjaciół? Czy może ktoś zupełnie inny? Nie mogę sobie jakoś tego poukładać.
    Widzę, że Malinowski się zaparł i chce za wszelką cenę coś wywęszyć, bo bez tego Diego mu nic nie zdradzi. Urządził swoją drogą dobre przedstawienie, w szpitalu odegrał zrozpaczonego przyjaciela, a później wprowadził niezłe zamieszanie w domu Wasielewskich.
    Ja nie wiem czego on się spodziewał idąc do Izki do domu, jak chciał się czegoś dowiedzieć to powinien się z nią spotkać poza jej domem, a przynajmniej w momencie kiedy zauważył, że pani Wasielewska wypiera się wszystkiego przy mężu, to powinien się wycofać, a tak to tylko narobił kobiecie kłopotów.
    Z początku wydawało mi się, że to Iza jest bardziej związana z Kwiecińskim, ale teraz to mi się wydaje, że to jednak jej mąż Aleksander. Nie wiem czy dobrze zrozumiałam i o ile sobie dobrze teraz przypominam, to Diego, Aleksander, Cyryl i Borys byli przyjaciółmi, więc dlaczego to nie Wasielewski tylko jego żona odwiedziła Alarcona? Po reakcji Aleksandra po tym co usłyszał od Wojciecha zastanawiam się o co Wasielewski jest bardziej wściekły na żonę, o to, że poszła do więzienia, czy że go okłamała i wypierała się. Swoją drogą po wcześniejszej części nie sądziłam, ze on może tak postąpić w stosunku do żony, podnieść na nią rękę, on jej porządnie strzelił w twarz. Najbardziej zmroziło mnie to, że bez żadnych pytań, wyjaśnień, tłumaczeń pociągnął Izie z liścia, a potem spokojnie jakby nic się nie stało powrócił do smażenia naleśniczków, zimny drań.
    Zaraz, zaraz to jeszcze jest jedna córka, Vanessa i o ile się nie mylę to dziewczyna jest w ciąży, bo padło pytanie ze strony teściowej, czy Aleksander jest przygotowany do roli dziadka. Jakoś nie mogę się doliczyć tych dzieci.
    Ciekawe czego jeszcze dowie się Malinowski za pomocą podrzuconego telefonu w mieszkaniu Izy i Olka, jakie tajemnice jeszcze ukrywają państwo Wasielewscy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Diego wie, że jeśli ktoś może go wybronić, to tylko ktoś dobry. Sprawdza więc na ile Malinowski jest dobry i na ile jest gotowy na to czego się podejmuje. Taka prywatna zabawa Kwiecińskiego.
      Wydaje mi się, że nie było mowy o Borysie w prologu, ale mogę się mylić, może gdzieś tam przewinęło się jego imię.
      Aleksander nie robił naleśniczków tylko francuskie tosty z pyz :)
      Spokojnie, wkrótce się tych dzieci doliczysz. Jest trzech chłopców i dorosła już dziewczyna.

      Usuń
  4. Jestem zaskoczona tym jak Diego i Karina się spotkali, pozytywnie zaskoczona i on był uroczy, aczkolwiek zupełnie nie w moim typie, bo raczej wyłaził z niego co chwile taki dzieciuch. Natomiast co do Kariny, to jest bardzo ciepła, taka dobra i to aż od niej bije. Uroczego miała synka, ale aż żal pomyśleć, że teraz wylazł z niego tamtejszy Franc, co to robił ten tatuaż. A pomyśleć, że był takim słodkim maluchem.
    Zastanawia mnie czemu Karina zdecydowała się z Diego być? Czym jej Kuba zaimponował? Seks, to seks, rozumiem, że w tym przypadku chwila słabości, a też pewnie samotności, bo samotna, pracująca matka, pewnie nie ma za dużo okazji do tego by się zapomnieć i skorzystała z tej jaka się nadarzyła, ale czemu od razu związek?
    Nie wydaję mi się, by Jakub miał HIV. Czuję, że to chodzi o jakąś inną chorobę, ale jeśli jednak HIV, to by tłumaczyło te zmiany Kariny, może pod koniec jej życia on ją zaraził i stąd ta chudość, bladość...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Diego był infantylny. Ja nie mogę się doczekać aż zacznę opisywać ich retrospekcje i jak pokaże jego z kilku różnych stron.
      Bo on chciał się z nią związać i nie dał jej wyboru. Sam wniósł się do jej życia i zadomowił. Przyzwyczaił ją do siebie.

      Usuń
  5. W przyszłym tygodniu się pojawię - mam urlop wtedy i nadrobię wszystko <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, nikt cię nie goni. Ja też zawsze i niemal wszędzie jestem spóźniony jeśli chodzi o blogowy świat.

      Usuń