środa, 20 lipca 2016

Rozdział 4 – Wspomnienia


Pomyślałem, że skoro amatorski podsłuch sprawdził się u Wasielewskich, to idąc do Grzelaków, miałem już przyszykowany kolejny, ze starszych modeli, telefon komórkowy. Podłożenie go nie było trudne, bo gdy wpatrywałem się w alkohole, to Cyryl nie wpatrywał się we mnie. Gablota stała na starej, zabytkowej komodzie, a między nimi utworzona była szpara. Komórka akurat się tam wcisnęła i dzięki temu mogłem teraz zadzwonić na nią, i przysłuchiwać się nawoływaniu prawnika:
Joana! Te torby, to mają tak tu leżeć czy od razu je do kotłowni sąsiadów wynieść!?
Ani się waż! – odkrzyknęła, a po chwili dało się słyszeć jej krzątaninę i to jak marudziła, że musi wszystko zawsze sama.
W ciąży nie jesteś, przepukliny też nie masz, dźwigać możesz.
Dżentelmen – prychnęła.
Zaśmiał się, bardzo głośno ją wyśmiał i chyba się przespacerował, być może do niej podszedł, by móc objąć ją od tyłu, tak samo jak to uczynił przy mnie.
Dżentelmeństwo zazwyczaj kończy się w kilka dni po ślubie – zażartował i dalej się naśmiewał.
Nie widziałem co robią, bo nie miałem tam zainstalowanej kamery i bardzo tego żałowałem, bo dochodziły do mnie tylko jakieś szmery, mlaśnięcia, dźwięk szeleszczących toreb, jakieś puknięcie, głośniejszy trzask, jakby coś ciężkiego poleciało na ziemie i nagłe:
Ale jak już skończymy się pieprzyć, to wyniesiesz te torby do sypialni?
Uhu – wymruczał głośno i tak nad wyraz wesoło.
Wyjmiesz z nich wszystko i poukładasz w garderobie? – dopytywała.
I co jeszcze?
Mógłbyś zdjąć pranie ze sznurków, wyprasować i...
Co za dużo to niezdrowo – stwierdził, a potem nie wiem co zrobił, ale kobieta pisnęła, więc być może chwycił ją za pośladki i przyciągnął bliżej siebie.
Nie wydała jednak z siebie żadnego większego protestu, więc uznałem, że nie dzieje jej się żadna krzywda. Cyryl jak na razie wzbudził moją największą sympatię, jeśli mowa o Diego i jego kumplach. Z pewnością najmniej polubiłem Aleksandra.
Rozłączyłem się, bo nie chciałem wyładować baterii, marnując ją na podsłuchiwanie małżonków w tak intymnej sytuacji. Postanowiłem zadzwonić do nich za jakieś pół godzinki, następnie za godzinkę, ale niczego już się nie dowiedziałem. Panowała tam cisza jak makiem zasiał, więc wychodziło na to, że rzadko bywali w gabinecie.
W końcu nastał poniedziałek. Tym razem do więzienia wszedłem niezwykle dumny i nawet nie przeszkadzało mi to, że jestem obmacywany przez obcych ludzi... strażników i obwąchiwany przez psa. Liczyłem na to, że gdy Diego usłyszy ile się dowiedziałem, to sam też mi coś opowie, w końcu tak wyglądała jedna z niepisanych zasad gry, która się między nami wytworzyła. Jedynie sprawę gwałtu postanowiłem zachować dla siebie. Bałem się o niej wspomnieć. Sądziłem, że Diego albo któryś z jego byłych kumpli mogą zechcieć mnie w jakiś sposób uciszyć, grozić mi lub nawet zabić. Kto wie co mogłoby im strzelić do głowy, skoro byli zdolni zgwałcić niewinną, przypadkowo spotkaną kobietę?
Zasiadłem naprzeciw Alarcona, który odziany w pomarańczowe barwy lekko się w moją stronę uśmiechał. Spełnił poprzednią obietnice i zapytał czy coś dla niego mam. Odpowiedziałem:
Tak. Wiem, że biłeś żonę.
Jakub zaśmiał się, ale nie w głos. Jedynie mimika twarzy sprawiała wrażenie jakby to właśnie robił, bo usta miał szeroko uśmiechnięte, oczy przymrużone, a w kącikach oczu pojawiły się zmarszczki.
Chciała się z tobą rozwieść – dodałem. – Wykonała obdukcję.
Diego spoważniał, przyjrzał mi się uważniej i z początku wyglądało to tak, jakby się chciał w moją stronę przybliżyć. Szybko jednak z tego zrezygnował i oddalił się, opierając wygodnie o oparcie standardowego krzesła, przypominającego nieco te szkolne lub mieszczące się w niektórych poczekalniach.
Strzeliłem żonie z liścia raz – wyznał i po tej wypowiedzi, nie było już cienia po tamtym człowieku, tym rozbawionym moim wcześniejszym stwierdzeniem. Teraz był zupełnie inny... taki... chyba nawet nie potrafię tego nazwać. – Było to chwilę przed jej śmiercią – dodał.
A rozwód? – dopytywałem.
Pokręcił lekko głową i głośno przełknął ślinę.
Spoliczkowałem żonę raz, tylko wtedy – powtórzył i zamyślił się. Spuścił wzrok na swoje rękawy, zaczął się bawić guzikiem przy mankiecie. – Ty jednak mówisz o innej sytuacji. – Nagle na mnie spojrzał, a w jego oczach było coś dziwnego. Nie były to łzy, ale dziwne oszklenie, jakby żałował albo jakby bolały go wspomnienia. – Raz jej wpierdoliłem. – Skrzywił się i w specyficzny sposób mlasnął. – Nigdy nie popierałem agresji, ale wydarzenia, których jesteśmy świadkami w naszym życiu, potrafią zmienić nawet łagodnego baranka w bestię.
Patrzyłem na Alarcona i wyczekiwałem kontynuowania tej opowieści, ale zamiast tego, najpierw przybliżył mi zupełnie inną. Opowiedział o tym, że przy Karinie poznał smaki życia i to nie tylko te słodkie.
Oczami wyobraźni widziałem ich kłótnie, których świadkiem był mały Franek. To jak podczas jednej z nich rzucała w Diego ubraniami i mówiła, by wypierdalał, i że bez niego było jej prościej.
Prościej, nie znaczy lepiej – odpowiedział i jak gdyby nigdy nic położył się na kanapie. Odpalił papierosa, a chwilę potem, gdy podeszła i trąciła go w rękę, to się nim sparzył, gdyż żar upadł akurat na odkryty tors. – Nienormalna jesteś!? – wrzasnął.
Widocznie jestem, skoro pozwoliłam ci tutaj zamieszkać! – wydarła się na tyle głośno, że mały Franek stojący w kącie niewielkiego pokoju, zakrył dłońmi uszy, wcześniej upuszczając kredki na podłogę. – Będziesz to, kurwa, sprzątał! Nic innego nie potraficie tylko syf robić!
I mówi to ta co sama rzucała ubraniami. Ciekaw jestem, kto mi je teraz poskłada. – Diego usiadł na kanapie i palił dalej. Wychylił się po kubek po kawie, do dna którego przykleiły się fusy. Strzepnął popiół i spojrzał na szczupłą brunetkę o szarych oczach.
Mężczyzna nie był nerwowy i to chyba najbardziej przeszkadzało Karinie w chwilach, gdy go opieprzała. Oczekiwała awantury, krzyków w odpowiedzi na jej wrzaski, a zamiast tego doczekała się jedynie widoku jak stuka się palcem w czoło.
Nie pokazuj mi, że jestem głupia!
W Hiszpanii, to pozytywny gest. – Wrzucił niedopałek do kubka, wprost na fusy. – Oznacza ty to masz łeb. – Zaśmiał się i wstał, by zmniejszyć dystans jaki powstał między nim a kobietą, u której pomieszkiwał, z którą sypiał, której dziecka pilnował.
Ja nie żartuję – oznajmiła ze łzami w oczach. – Masz się wynieść. Miałeś tu być kilka dni. Mija miesiąc, a ja mam dość.
Nocami stękasz co innego. – Uśmiechnął się i zawadiacko puścił do niej oczko. – Kalina...
Karina! Ty nawet mojego imienia nie umiesz wypowiedzieć!
Umiem, tylko że mi się nie chce. – Wzruszył niedbale ramionami, wyminął ją i podszedł do małego chłopca. – Pospadały? – zapytał i zaczął zbierać kredki z podłogi. – Narysujemy wkurwioną matkę? – dopytywał.
Franek wcisnął rączki, którymi wcześniej zakrywał uszy, do łączonej kieszeni żółto-granatowej bluzy i po raz kolejny pociągnął nosem. Diego dłonią usiłował zetrzeć łzy z policzków chłopca, ale ten nie przestawał płakać.
Kobieta natomiast nie robiła sobie nic z płaczu syna, a jedynie dalej się bulwersowała.
Człowieku, ty jesteś nienormalny czy tylko tak świetnie udajesz? Którego ze słów w zdaniu masz się wyprowadzić, nie jesteś wstanie zrozumieć? – pytania rzucała do męskich, nieszerokich pleców.
Ależ ja cię rozumiem – odparł rozbawiony, spoglądając przez ramię. – Tylko, że się z tobą akurat w tym temacie nie zgadzam.
Ja cię nie pytam o zgodę! Ja mam, kurwa, dość.
Przecież ci pomagam – wypomniał i na moment zostawił Franka samego sobie. Wstał na równe nogi i stanął dokładnie przed Kariną.
Ciekawa jestem, kurwa, w czym!? Miałeś wystarczająco dużo czasu na znalezienie pracy, ale ci nie chce. Miałeś posprzątać, ale też ci się nie chciało. Nie robisz nic, oprócz leżenia na kanapie i palenia moich papierosów!
Zajmuję się twoim dzieckiem – przypomniał. – Właściwie to świetnie się dogadujemy. – Wyciągnął rękę po Franka i chwytając chłopca za fragment bluzy, siłą przyciągnął do siebie.
Diego, nie możesz tutaj mieszkać!
Ale ja chcę! – teatralnie tupnął nogą. – Pomogę ci przy dziecku.
Bo ty sam jesteś jak dziecko!
No to Franek będzie miał brata! – Uśmiechnął się od ucha do ucha. – Franek mnie lubi. Naprawdę mogę się nim zajmować, nawet codziennie. Nie musiałby chodzić do przedszkola. Wysypiałby się wtedy. Dla dziecka takiego małego, to sen, to bardzo ważny jest.
Pewnie, razem byście gnili do południa, a ja bym na was zapierdalała!
Daj mi ostatnią szansę – nalegał. – Zrobię co tylko zechcesz. Naprawdę mi na was zależy. Kocham was.
Po miesiącu? – zdziwiła się i nawet drwiąco zaśmiała.
Ja bardzo szybko się przyzwyczajam.
Jak wszystkie kundle z ulicy! – wrzasnęła i wyminęła zarówno swojego syna, jak i Diego, który ciągle stał za chłopcem i trzymał go za kaptur od bluzy.
To mogę zostać? – szepnął w dosyć żałosny, skomlący sposób.
Posprzątaj tu – warknęła. – A ty chodź już do mycia i do spania! – zawołała do syna. – Franek, kurwa, bo ja nie mam czasu na to byś się godzinami zastanawiał!
Miałem lysować – przypomniał i spojrzał z nadzieją w oczach na faceta, który od miesiąca mieszkał z jego matką, i sypiał z nią w jednym łóżku, wyrzucając go tym samym na jakiś rozkładany, stary fotel, przywleczony od sąsiadki.
Innym razem, stary, porysujemy. – Uśmiechnął się. – Po ścianach porysujemy, ale jutro.
Nie obiecuj mu takich głupot!
Chciałem dziś! – krzyknął brunecik i teatralnie, zapożyczając ten gest od samego Diego, tupnął nogą.
Karina w tamtym momencie ponownie zaczęła tracić cierpliwość. Szybkim krokiem podeszła do dziecka, chwyciła je za rękę i szarpnęła do góry na tyle mocno, że stopy trzylatka ledwie dotykały ziemi i wywlokła na korytarz.
Wylwies mi renkę! – darł się, jednocześnie płacząc, a kiedy matka go puściła, to usiadł na podłodze, objął rączkami nogi i schował twarz, przyciskając czoło do kolan. – Wylwałaś mi renkę – beczał dalej.
Nic ci nie wyrwałam, nie histeryzuj! I rozbierz się, bo do mycia idziesz.
Nie. Ty mnie – szepnął niewyraźnie.
Jesteś na tyle duży, że umiesz sam się rozebrać – powiedziała nieco spokojniej i przykucnęła przy jedynaku. Zerknęła przez ramię na Diego, który stał za jej plecami. – A ty co, pewnie znowu masz coś niemądrego do powiedzenia?
Tak szczerze – zaczął nieśmiało, nieco lękliwie – to z początku chciałem tylko zapytać, gdzie masz jakąś zmiotkę, bo jakbyś tak zapomniała, to przypominam, że kazałaś mi posprzątać. Ale tak teraz, skoro już pytasz, to mogę jeszcze dodać, że ja też jestem dużym chłopcem i umiem się sam rozebrać, ale i tak wolę jak ty to robisz. – Uśmiechnął się łobuzersko, a potem przecisnął się między kobietą, a ścianą, bo korytarz był niezwykle ciasny i czmychnął do kuchni, zamykając za sobą drzwi, zanim dosięgnął go klapek, którym Karina odważyła się w niego rzucić. – Nie martw się, Franek! – krzyknął, będąc jeszcze w sąsiednim pomieszczeniu, a potem wyszedł ze szczotką i szufelką w dłoni. – Ciotka niedługo odjedzie i matce humor wróci. – Puścił oczko do trzylatka, a potem zerknął na twarz jego rodzicielki. – No, a jakbyś chciała, to tak mimo odwiedzin cioci, choć nie lubię, to się mogę...
Miałeś sprzątać, a nie namawiać mnie do seksu! – przypomniała wrzaskiem.
Przewrócił oczami, schylając się, by zebrać z podłogi swoje porozrzucane ubrania. Włosy naszły mu na policzki, a tym samym też na oczy, ale nie miał pojęcia, gdzie może znajdować się jakaś gumka idealna do związania, więc sobie darował poszukiwania i postanowił postarać się nie zwracać uwagi na tę niedogodność. Doskonale wiedząc, że Karina i Franek znajdują się jeszcze w przedpokoju, a więc też mając pewność, że kobieta go słyszy, zdecydował się na zamarudzenie:
Wolałbym już się pobawić w pirata co zdecydował się przepłynąć Morze Czerwone, niż sprzątać, by cię zadowolić.
Diego, ja ci naprawdę zaraz przypierdolę!
Przewrócił oczami i zdecydował się zamilknąć, choć na usta cisnęło mu się jeszcze wiele, jego zdaniem, zabawnych powiedzonek.
Diego zakończył opowieść, a ja ciągle nie rozumiałem dlaczego zdecydował się na to, by przybliżyć mi akurat taki z fragmentów swojego życia. Zapytałem go o to.
Pozwoliłem jej na siebie krzyczeć, pozwoliłem się bić i rzucać we mnie przedmiotami. Oparzyłem się przez jej wybuch, a nie oddałem jej. Wiesz dlaczego?
Bo byłeś młody i bez dachu nad głową – odpowiedziałem.
Gówno prawda – warknął. – Miała rację, miała słuszność, więc jak mógłbym jej oddać? – Wzruszył ramionami. – Nigdy nie podniósłbym ręki na nikogo w takim momencie. Takie mam zasady i choć wpierdoliła mi więcej razy niż moja własna matka, to dzięki niej dorosłem. Pokazała mi życie, jego brutalne uroki. Poza tym nie umiałbym znęcać się nad kobietą, która w życiu tyle przeżyła. Nie trzeba jej było kolejnego kata, zapewniam cię.
Na chwilę zapanowała między nami cisza, którą ja przerwałem pytaniem:
Co takiego przeszła?
Jej ojciec był alkoholikiem, który po każdym wypiciu wszczynał awantury. Matka zmarła, więc systematycznie przerzucił się ze znęcania się nad żoną, na znęcanie się nad córką. Później był dom dziecka, wczesne macierzyństwo, partnerzy, którzy byli albo alkoholikami, albo mieli tendencje do podnoszenia rąk. Nigdy sobie na to nie pozwoliła. Każdego po takim incydencie wypierdalała za drzwi. Może i była nerwowa, typ krzykaczki. – Uśmiechnął się radośnie, ale ze smutkiem w oczach. – Nie dała jednak skrzywdzić tych, na których jej zależało. Miała swoją godność, siłę, imponowała mi tym. Dziecku też nigdy nie dałaby zrobić krzywdy.
Awanturami i szarpnięciami go nie krzywdziła?
Oddałaby za niego życie – odpowiedział. – Nie myśl o niej jak o złej matce i rozhisteryzowanej babie, która nic więcej nie robiła, tylko darła ryja.
A jak mam o niej myśleć po tej scenie...
Ja i Franc skutecznie doprowadzaliśmy ją do szału – powiedział, wchodząc mi w zdanie. – Wracała styrana z roboty, a w domu panował taki burdel, że chyba już na wysypisku mają większy porządek. Do tego dochodziła marna pensja, mnożące się wydatki, zaległości w czynszu i lewitowanie między pracą, domem, a przedszkolem. Dbanie o to, by mały chodził najedzony i oprany, by opieka społeczna się nie doczepiła. Nic dziwnego, że zdarzało jej się tracić cierpliwość, ale nie demonizuj jej. To, że wymierzyła mi kilka plaskaczy czy dzieciakowi dała w dupę, albo od czasu do czasu się spiła, nie robi z niej jeszcze złej matki i chujowej żony. Ciekawe jak sam byś zareagował jakby gówniarz w ciebie rzucał kredkami, albo mąż, który rano wyszedł, wrócił rano, ale na drugi dzień.
Gówniarz? – podłapałem. – Usynowiłeś go.
Tak, ale...
Nie lubiłeś – dokończyłem za niego.
Uwielbiałem. – Uśmiechnął się wesoło, bardzo radośnie. – To było żywe srebro. Złoty maluch. Bystry, rozgarnięty, pyskaty i wszędzie było go pełno. Zawsze miał coś do powiedzenia. Pokochałem go, ale nie umiałem wychować. Byłem za liberalny, bardziej jak kumpel niż ojciec. Brakowało mi stanowczości, nigdy nie miałem ciężkiej ręki Pamiętam, gdy uczył się prowadzić.
Franc już jako nastolatek nosił się na typowego rapera. W dzień, w którym po raz kolejny rozbił samochód, przekroczył próg domu w markowych, czerwonych adidasach, spodniami, które krok miały w kolanach i popielatą bluzą, spod której wystawała fioletowa koszulka.
Może ty po prostu nie możesz mieć prawa jazdy! – krzyczała, idąca za nim, szczupła brunetka w ciemnych okularach przeciwsłonecznych. Zdjęła je z oczu i głośno westchnęła. – Nie każdy przecież musi prowadzić! – dodała, odrzucając markowe okulary na stół kuchenny. Odsunęła sobie krzesło, usiadła, a była tak mocno zdenerwowana, że iskry zdawały się wyciekać nie tylko z jej uszu, ale także oczu. Na dodatek niemiłosiernie trzęsły jej się dłonie.
Co!? – wrzasnął Diego, stojący na schodach i trzymający się złoconych barierek. Tym razem nie miał włosów na tyle długich, by móc zaplatać je w kucyk. Były poczochrane i postawione mocno do góry. Jego policzki też nie były już gładkie, zdobił je męski zarost, siwiejący w kilku miejscach. – Tylko mi nie mów, że znowu komuś machałeś i pierdolnąłeś w kolejny słup!
Nie w kolejny, tylko w ten sam – sprostowała Karina i chwyciła za dzbanek z sokiem. – Szklankę mi któryś podaj, bo po prostu za moment wyjdę z siebie!
No, ale to nie jest moja wina! – odkrzyknął Franek i sięgnął dla matki szklankę, wyjmując ją z dużej, dwudrzwiowej, czarnej, nowoczesnej lodówki.
Co ona robiła w lodówce?
Ojciec włożył, bo mu się nie chciało zmywać, a ty jesteś na diecie i tam nie zaglądasz, to pomyślał, że nie zauważysz – odpowiedział jednym tchem, a potem spojrzał na Jakuba. – To naprawdę nie moja wina, że rozbiłem tę lampę! No nie patrz się tak na mnie, jakbym ci kogoś z rodziny chusteczką higieniczną udusił.
Jak nie twoja, melepeto jeden ty? Jak się prowadzi, to ci mówiłem tysiące razy, że się patrzy w szybę, przednią, a nie się kumpli wypatruje...
Ale to nie moja wina, tylko tej golizny, otwartości i całego liberalizmu.
Czego!? – wrzasnął Diego i sprawiał wrażenie, jakby zupełnie nie wiedział o czym jego pasierb mówi.
Ty coś piłeś!? Ty pijany za kółko wsiadłeś!? – dopytywała Karina, przelewając sok z dzbanka do brudnej szklanki, bo aż zaschło jej w gardle od pokrzykiwania.
No tylko nie mów, że tej kobiety nie widziałaś?
Jakiej znowuż kobiety, Franek? Ja cię proszę, dziecko, ty mów do mnie po polsku, wystarczy już, że twoja ciotka napierdala po ukraińsku, wujek po francusku, a ojciec to mówi tak, że nawet ze zwierzętami, by się nie dogadał.
Ale ty nie rób ze mnie Tarzana, dobra?
No to zrób coś! Robił drugi samochód i jeszcze się szczeniak wykłóca, że nie jego wina! – wrzasnęła na męża. – To co, kurwa, moja!? Dekoncentrowałam cię jakoś, czy jak?
No, ale to naprawdę nie moja wina, że na każdej ulicy, na słupie gołą babę wklejają! – wykrzyczał w końcu. – Na pokuszenie tylko zwodzą – dodał już nieco spokojniej, a potem spojrzał na Diego, który zszedł na sam dół, i na matkę, która wydawała się być załamana.
Ty chcesz mi powiedzieć, że rozbiłeś nowy samochód ojca, bo się wgapiłeś w jakiś bezsensowny plakat?
Ale w ten plakat co na naszej ulicy też wisi? – dopytywał Jakub. – Ten tej co tak na tym krześle okrakiem i...
Z bananem w buzi – dopowiedział Franciszek i ochoczo przytaknął ruchem głowy, mając przy tym rozdziawione usta.
No to, to to fajne jest – stwierdził, wzruszając ramionami. – Takie na wesoło zrobione. A ty wiesz co ja jeszcze widziałem w internecie?
Nie – odpowiedział szczerze czternastolatek.
To chodź no na górę, pokażę ci, bo akurat stronki jeszcze nie zamknąłem. Tam to jest dopiero żyleta – odparł i spojrzał na żonę, która z załamaniem podparła czoło na obydwóch dłoniach i pokręciła głową. – Dokładnie jak twoja matka te kilka lat temu – dorzucił dla samej zaczepki i osiągnął efekt, bo szklanka, której trajektoria lotu była nakierowana wprost na niego, rozbiła się z hukiem zaraz po uderzeniu o złoconą poręcz i upadku na ziemię.
Obaj jesteście popierdoleni – stwierdziła. – Czemu ja nie mogłam urodzić córki? – zapytała samą siebie, ale wpatrzona była w uśmiechniętego od ucha do ucha syna, a następnie swój wzrok przerzuciła na małżonka, który puścił do niej oczko i seksownym, ale jednocześnie tak udawanym, że aż żartobliwym tonem, odpowiedział:
Dziś w nocy, jeśli tylko znów się zamienisz w taką żyletę, że tylko się rżnąć i rżnąć będzie chciało, to obiecuję, że wystrugamy z tego drewna córeczkę jak malowaną.
Diego zakończył opowieść, a ja musiałem przyznać, że w takiej scenerii te ich pokrzykiwania nie były już takie groźne, a mogłyby nawet nosić miano uroczych. Po prostu taki mieli styl i sposób bycia. Dużo przekleństw, wielka otwartość, mówienie tego co się myśli nawet w obecności dziecka. Doszedłem nawet do wniosku, że i Franek musiał się do nich w pewien sposób przyzwyczaić, bo już nie płakał, jak wtedy gdy miał trzy latka, a jedynie uśmiechał się od ucha do ucha i przysłuchiwał tej całej dyskusji, a nawet brał w niej czynny udział.
Dziwnym jednak dla mnie było, że jako młodzi ludzie mieszkali w zapuszczonej kawalerce i klepali biedę, a nieco ponad dekadę później mieli już własny dom, nowoczesne umeblowanie i dwa drogie samochody. Zaczęło mnie zastanawiać jak to osiągnęli. W jaki sposób Diego osiągnął sukces, jak stał się tym znanym na całym świecie degustatorem win i właścicielem tak licznej liczby restauracji. Z początku sądziłem, że zrobił coś nielegalnego.
Zrobiłem i to nie raz – przyznał szeptem, gdy tylko wypowiedziałem moje wątpliwości na głos, a potem wesoło puścił do mnie oczko – tyle, że akurat nie wtedy – dodał. – Kilka pierwszych restauracji i zamiłowanie do win odziedziczyłem po ojcu.
Cieszę się, że ze mną rozmawiasz, ale jednocześnie unikasz pewnego tematu – szepnąłem i spojrzałem na obdrapany stół, który odgradzał mnie od więźnia. Obawiałem się, że Diego zaraz się podniesie i ponownie mi umknie, a chciałem kuć żelazo póki gorące. – Cały czas przekonujesz mnie, że byliście szczęśliwą, choć nieco nietypową i chyba nawet bardzo szaloną rodzinką. Mówisz o Karinie i Franku tak, jakbyś chciał mi udowodnić jak mocno ich kochałeś.
Kocham ich nadal – wtrącił ze łzami w oczach.
Chciała rozwodu – przypomniałem.
To miało miejsce na długo przed tym rozbitym przez Franka samochodem
Rozumiem, że do ciebie wróciła, i że być może wszystko wróciło potem do normy. Wiem, że pogodziliście się zanim weszliście do sądu. – Zacząłem nadmierną gestykulację dłońmi i nie wiedziałem co mógłbym jeszcze powiedzieć, by pociągnąć go za język.
Nie powinieneś się w to tak zagłębiać – syknął, marszcząc nos. – To nie było nic wielkiego. Jedno porządne manto po ojcowsku, bo mnie nie usłuchała, polazła za mną, na dodatek urządziła przedstawienie, ku uciesze całej gawiedzi.
Wpatrywałem się w Diego, który teraz był zupełnie inny niż przed paroma sekundami. Nagle z przyjemnego, nieco błaznującego faceta, zaczął mi się jawić jako pewny siebie i swoich racji, surowy mężczyzna, który ani trochę nie czuje się winny, że podniósł rękę na kobietę. Nie omieszkałem mu o tym wspomnieć, bo poczułem, że tylko jawną szczerością nawiążemy jakąś relację i być może dzięki temu się dogadamy, zbliżymy do siebie, zaczniemy sobie nawzajem zwierzać, a jego zwierzeń pragnąłem, były mi potrzebne do dokończenia artykułu.
Nie podniosłem na nią ręki, podniosłem pasek i okładałem nim gdzie popadło, dbając tylko o to, bym jej klamrą w twarz nie przypieprzył, i przy okazji zębów nie powybijał – odpowiedział w bardzo zimny, bezuczuciowy sposób. – Zacząłem na zapleczu klubu, a skończyłem dopiero w domu, oczywiście z przerwą przeznaczoną na dojazd do niego.
Na zapleczu klubu? – podłapałem.
Klub należał... nadal należy do Aleksandra Wasielewskiego. Zdążyłeś go już poznać. – Uśmiechnął się znacząco, a potem wstał i oznajmił, że koniec na dziś. – Do następnego poniedziałku – rzucił z radosnym uśmiechem i oddalił się wraz z jednym strażnikiem w kierunku okratowanych drzwi, które prowadziły na korytarz, a te zapewne do poszczególnych cel, w tym jednej należącej do Diego Alarcona.

4 komentarze:

  1. Kurcze, Malinowski tak się rozochocił, że u Grzelaka też zostawił komórkę, żeby ich podsłuchiwać, z początku miał jeszcze skrupuły, a teraz już tak bardzo się wkręcił, że nic nie jest w stanie go powstrzymać, jeszcze skubany żałuje, że nie ma tak jak u Wasielewskich kamery, chociaż wyłączył się, jak usłyszał, że seks uprawiają, jaki taktowny nie ma co.
    Rozbawiła mnie rozmowa Cyryla z żoną, "dżentelmeństwo zazwyczaj kończy się w kilka dni po ślubie" haha, niezły tekst. Może odnoszę złe wrażenie, ale czy ta Joana to seksem uzyskuje od męża to co chce?
    Te wszystkie wspomnienia Diego z jego życia rodzinnego z Kariną i Frankiem wskazywałyby na to, że oni byli całkiem szczęśliwą rodziną, w pewien sposób pewnie dziwną, ale przede wszystkim szczęśliwą, chyba, że Diego wkręca Wojciecha. Ale nie wydaje mi się, żeby Alarcon w tej sprawie kłamał, oni byli głośni, krzykliwi, to ich wspólne życie było dość burzliwe, ale myślę, że udane. A chwilami to nawet mi się wydawały te ich kłótnie, przepychanki wręcz komiczne. Z jednej strony Karina miała pewnie dość szczeniackich zagrywek Kwiecińskiego, była zmęczona pracą i codziennością, a z drugiej strony to coś musiało ich do siebie ciągnąć, bo nie wierzę, że gdyby się nie uparła to by go nie wyrzuciła na zbity pysk.
    Zastanawiam się, czy Diego w momencie kiedy wprowadzał się do Kariny, to na prawdę nie miał gdzie mieszkać? Bo przecież odziedziczył jak sam mówi kilka restauracji po ojcu, więc chyba taki biedny to on nie był, za jakiego uchodził. Czy po prostu spodobała mu się Karina i postanowił w ten sposób wkręcić się do jej życia?
    Franek to niezłe ziółko, rozwalił dwa samochody Diega, bo się biedaczek zapatrzył, a Diego to jakiś mało nerwowy, dowiaduje się, że gówniarz auto skasował i nawet słowem go nie skarcił, bardzo wyrozumiały z niego ojciec.
    Nie mogłam się przestać śmiać, jak przeczytałam, że Franek podał matce brudną szklankę wyjętą z lodówki, bo Diegowi nie chciało się zmywać to schował, haha.
    A więc to dlatego Karina chciała się rozwieść, bo Diego sprał ją jak dziecko, na dodatek przy audytorium, bo nie wierzę, że nie było słychać z zaplecza, jak on ją okładał. Tylko tak na prawdę to co było takiego strasznego w tym, że poszła za mężem do klubu, jakieś straszne przestępstwo popełniła, co on tam takiego robił, że nie chciał żeby żona przy tym była i jeszcze ją tak zbił.
    A tak w ogóle to było w klubie Olka, czyżby oni robili jakieś nielegalne interesy? I czyżby Wasielewski nadal się tym zajmował?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo z podsłuchiwaniem, ze ściąganiem, oszustwem. Ze wszystkim co mniej lub bardziej nielegalne, to jest tak - udało się raz, to czemu nie spróbować drugi, zwłaszcza gdy widzi się w tym jakąś korzyść lub jakąś możliwość ruszenia dalej. Tak naprawdę Malinowski jest bardzo ludzki, podatny na wpływy i na to co wokoło niego się dzieje. Jakby wsiąkał w pewien rodzaj świata i się do niego dostosowywał, ten świat jest przestępczy i nikt w nim nie gra czysto, on zdaje sobie z tego sprawę, więc sam też nie zamierza grać fair-play.

      Usuń
  2. Ana i Cyryl to dla mnie jeszcze większa zagadka niż Izabella i Aleksander, bo o ile tych drugich cechuje jakaś dojrzałość i wspólne życie rodzinne, jakaś taka miłość (nie wiem czy to dobre określenie, okaże się to później), o tyle przy Anie i Cysiu czuję coś zupełnie innego, gdy o nich czytam, ale nadal nie umiem go nie lubić, jest taki... fajny ci się udał i zupełnie inny od Diego i Aleksa.
    Diego w przeszłości był strasznie małoletni, nie chodzi mi o to, że był nieletni wiekiem, ale nieletni zachowaniem. Znowu widzę w nim dzieciucha, ale przynajmniej miał więcej cierpliwości niż Karina, przynajmniej do jej dziecka. Nie umiem jednak nazwać go ojcem, bo zupełnie nie jest podobny do rodzica, a bardziej do kolegi. Karina natomiast... ja nie skreślam matek o to, że raz dzieckiem poszarpały, może dlatego, że nieraz potrząsnęłam swoimi w nerwach, czy mocniej szarpnęłam za rękę, więc jak dla mnie to taka realna norma, gdy się jest zmęczoną, ma gorszy dzień i niby na dziecku nie powinniśmy się wyżywać, ale czy ukrywanie swoich emocji jest dobre? W różny sposób się je okazuje, a ty pokazałeś Kariny dwie strony, w pierwszej była ciepła i spokojna, a w drugiej nerwowa i nieco agresywna.
    Scena o rozbitym samochodzie mnie rozbawiła xD
    Diego zgrabnie unika odpowiedzi na niektóre pytania i nie mogę się doczekać, by się dowiedzieć dlaczego tak robi.
    A więc sprawdziła się moja teoria i kto z kim przystaje takim się staje, tak? Choć nie do końca, Aleks chyba zdolny jest jedynie do policzka, on nie było by żonę okładał pasem gdzie popadnie i mam nadzieję, że tego nie będzie. Zrób z niego surowego, nieco zdystansowanego, ale jednak miłego gościa, co? Proszę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małżeństwa w tym opowiadaniu są tak różne, że... ale wszystkie mają sens, nie ma tu miłości całkiem bezsensu, choć niektóre takie związki zapewne ciężko będzie czytelnikom określić mianem miłość.

      Usuń