Pomyślałem,
że skoro amatorski podsłuch sprawdził się u Wasielewskich, to
idąc do Grzelaków, miałem już przyszykowany kolejny, ze starszych
modeli, telefon komórkowy. Podłożenie go nie było trudne, bo gdy
wpatrywałem się w alkohole, to Cyryl nie wpatrywał się we mnie.
Gablota stała na starej, zabytkowej komodzie, a między nimi
utworzona była szpara. Komórka akurat się tam wcisnęła i dzięki
temu mogłem teraz zadzwonić na nią, i przysłuchiwać się
nawoływaniu prawnika:
– Joana!
Te torby, to mają tak tu leżeć czy od razu je do kotłowni
sąsiadów wynieść!?
– Ani
się waż! – odkrzyknęła, a po chwili dało się słyszeć jej
krzątaninę i to jak marudziła, że musi wszystko zawsze sama.
– W
ciąży nie jesteś, przepukliny też nie masz, dźwigać możesz.
– Dżentelmen
– prychnęła.
Zaśmiał
się, bardzo głośno ją wyśmiał i chyba się przespacerował, być
może do niej podszedł, by móc objąć ją od tyłu, tak samo jak
to uczynił przy mnie.
– Dżentelmeństwo
zazwyczaj kończy się w kilka dni po ślubie – zażartował i
dalej się naśmiewał.
Nie
widziałem co robią, bo nie miałem tam zainstalowanej kamery i
bardzo tego żałowałem, bo dochodziły do mnie tylko jakieś
szmery, mlaśnięcia, dźwięk szeleszczących toreb, jakieś
puknięcie, głośniejszy trzask, jakby coś ciężkiego poleciało
na ziemie i nagłe:
– Ale
jak już skończymy się pieprzyć, to wyniesiesz te torby do
sypialni?
– Uhu
– wymruczał głośno i tak nad wyraz wesoło.
– Wyjmiesz
z nich wszystko i poukładasz w garderobie? – dopytywała.
– I
co jeszcze?
– Mógłbyś
zdjąć pranie ze sznurków, wyprasować i...
– Co
za dużo to niezdrowo – stwierdził, a potem nie wiem co zrobił,
ale kobieta pisnęła, więc być może chwycił ją za pośladki i
przyciągnął bliżej siebie.
Nie
wydała jednak z siebie żadnego większego protestu, więc uznałem,
że nie dzieje jej się żadna krzywda. Cyryl jak na razie wzbudził
moją największą sympatię, jeśli mowa o Diego i jego kumplach. Z
pewnością najmniej polubiłem Aleksandra.
Rozłączyłem
się, bo nie chciałem wyładować baterii, marnując ją na
podsłuchiwanie małżonków w tak intymnej sytuacji. Postanowiłem
zadzwonić do nich za jakieś pół godzinki, następnie za godzinkę,
ale niczego już się nie dowiedziałem. Panowała tam cisza jak
makiem zasiał, więc wychodziło na to, że rzadko bywali w
gabinecie.
W
końcu nastał poniedziałek. Tym razem do więzienia wszedłem
niezwykle dumny i nawet nie przeszkadzało mi to, że jestem
obmacywany przez obcych ludzi... strażników i obwąchiwany przez
psa. Liczyłem na to, że gdy Diego usłyszy ile się dowiedziałem,
to sam też mi coś opowie, w końcu tak wyglądała jedna z
niepisanych zasad gry, która się między nami wytworzyła. Jedynie
sprawę gwałtu postanowiłem zachować dla siebie. Bałem się o
niej wspomnieć. Sądziłem, że Diego albo któryś z jego byłych
kumpli mogą zechcieć mnie w jakiś sposób uciszyć, grozić mi lub
nawet zabić. Kto wie co mogłoby im strzelić do głowy, skoro byli
zdolni zgwałcić niewinną, przypadkowo spotkaną kobietę?
Zasiadłem
naprzeciw Alarcona, który odziany w pomarańczowe barwy lekko się w
moją stronę uśmiechał. Spełnił poprzednią obietnice i zapytał
czy coś dla niego mam. Odpowiedziałem:
– Tak.
Wiem, że biłeś żonę.
Jakub
zaśmiał się, ale nie w głos. Jedynie mimika twarzy sprawiała
wrażenie jakby to właśnie robił, bo usta miał szeroko
uśmiechnięte, oczy przymrużone, a w kącikach oczu pojawiły się
zmarszczki.
– Chciała
się z tobą rozwieść – dodałem. – Wykonała obdukcję.
Diego
spoważniał, przyjrzał mi się uważniej i z początku wyglądało
to tak, jakby się chciał w moją stronę przybliżyć. Szybko
jednak z tego zrezygnował i oddalił się, opierając wygodnie o
oparcie standardowego krzesła, przypominającego nieco te szkolne
lub mieszczące się w niektórych poczekalniach.
– Strzeliłem
żonie z liścia raz – wyznał i po tej wypowiedzi, nie było już
cienia po tamtym człowieku, tym rozbawionym moim wcześniejszym
stwierdzeniem. Teraz był zupełnie inny... taki... chyba nawet nie
potrafię tego nazwać. – Było to chwilę przed jej śmiercią –
dodał.
– A
rozwód? – dopytywałem.
Pokręcił
lekko głową i głośno przełknął ślinę.
– Spoliczkowałem
żonę raz, tylko wtedy – powtórzył i zamyślił się. Spuścił
wzrok na swoje rękawy, zaczął się bawić guzikiem przy mankiecie.
– Ty jednak mówisz o innej sytuacji. – Nagle na mnie spojrzał,
a w jego oczach było coś dziwnego. Nie były to łzy, ale dziwne
oszklenie, jakby żałował albo jakby bolały go wspomnienia. –
Raz jej wpierdoliłem. – Skrzywił się i w specyficzny sposób
mlasnął. – Nigdy nie popierałem agresji, ale wydarzenia, których
jesteśmy świadkami w naszym życiu, potrafią zmienić nawet
łagodnego baranka w bestię.
Patrzyłem
na Alarcona i wyczekiwałem kontynuowania tej opowieści, ale zamiast
tego, najpierw przybliżył mi zupełnie inną. Opowiedział o tym,
że przy Karinie poznał smaki życia i to nie tylko te
słodkie.
Oczami
wyobraźni widziałem ich kłótnie, których świadkiem był mały
Franek. To jak podczas jednej z nich rzucała w Diego ubraniami i
mówiła, by wypierdalał, i że bez niego było jej prościej.
– Prościej,
nie znaczy lepiej – odpowiedział i jak gdyby nigdy nic położył
się na kanapie. Odpalił papierosa, a chwilę potem, gdy podeszła i
trąciła go w rękę, to się nim sparzył, gdyż żar upadł akurat
na odkryty tors. – Nienormalna jesteś!? – wrzasnął.
– Widocznie
jestem, skoro pozwoliłam ci tutaj zamieszkać! – wydarła się na
tyle głośno, że mały Franek stojący w kącie niewielkiego
pokoju, zakrył dłońmi uszy, wcześniej upuszczając kredki na
podłogę. – Będziesz to, kurwa, sprzątał! Nic innego nie
potraficie tylko syf robić!
– I
mówi to ta co sama rzucała ubraniami. Ciekaw jestem, kto mi je
teraz poskłada. – Diego usiadł na kanapie i palił dalej.
Wychylił się po kubek po kawie, do dna którego przykleiły się
fusy. Strzepnął popiół i spojrzał na szczupłą brunetkę o
szarych oczach.
Mężczyzna
nie był nerwowy i to chyba najbardziej przeszkadzało Karinie w
chwilach, gdy go opieprzała. Oczekiwała awantury, krzyków w
odpowiedzi na jej wrzaski, a zamiast tego doczekała się jedynie
widoku jak stuka się palcem w czoło.
– Nie
pokazuj mi, że jestem głupia!
– W
Hiszpanii, to pozytywny gest. – Wrzucił niedopałek do kubka,
wprost na fusy. – Oznacza ty to masz łeb. – Zaśmiał się
i wstał, by zmniejszyć dystans jaki powstał między nim a kobietą,
u której pomieszkiwał, z którą sypiał, której dziecka pilnował.
– Ja
nie żartuję – oznajmiła ze łzami w oczach. – Masz się
wynieść. Miałeś tu być kilka dni. Mija miesiąc, a ja mam dość.
– Nocami
stękasz co innego. – Uśmiechnął się i zawadiacko puścił do
niej oczko. – Kalina...
– Karina!
Ty nawet mojego imienia nie umiesz wypowiedzieć!
– Umiem,
tylko że mi się nie chce. – Wzruszył niedbale ramionami, wyminął
ją i podszedł do małego chłopca. – Pospadały? – zapytał i
zaczął zbierać kredki z podłogi. – Narysujemy wkurwioną matkę?
– dopytywał.
Franek
wcisnął rączki, którymi wcześniej zakrywał uszy, do łączonej
kieszeni żółto-granatowej bluzy i po raz kolejny pociągnął
nosem. Diego dłonią usiłował zetrzeć łzy z policzków chłopca,
ale ten nie przestawał płakać.
Kobieta
natomiast nie robiła sobie nic z płaczu syna, a jedynie dalej się
bulwersowała.
– Człowieku,
ty jesteś nienormalny czy tylko tak świetnie udajesz? Którego ze
słów w zdaniu masz się wyprowadzić, nie jesteś wstanie
zrozumieć? – pytania rzucała do męskich, nieszerokich pleców.
– Ależ
ja cię rozumiem – odparł rozbawiony, spoglądając przez ramię.
– Tylko, że się z tobą akurat w tym temacie nie zgadzam.
– Ja
cię nie pytam o zgodę! Ja mam, kurwa, dość.
– Przecież
ci pomagam – wypomniał i na moment zostawił Franka samego sobie.
Wstał na równe nogi i stanął dokładnie przed Kariną.
– Ciekawa
jestem, kurwa, w czym!? Miałeś wystarczająco dużo czasu na
znalezienie pracy, ale ci nie chce. Miałeś posprzątać, ale też
ci się nie chciało. Nie robisz nic, oprócz leżenia na kanapie i
palenia moich papierosów!
– Zajmuję
się twoim dzieckiem – przypomniał. – Właściwie to świetnie
się dogadujemy. – Wyciągnął rękę po Franka i chwytając
chłopca za fragment bluzy, siłą przyciągnął do siebie.
– Diego,
nie możesz tutaj mieszkać!
– Ale
ja chcę! – teatralnie tupnął nogą. – Pomogę ci przy dziecku.
– Bo
ty sam jesteś jak dziecko!
– No
to Franek będzie miał brata! – Uśmiechnął się od ucha do
ucha. – Franek mnie lubi. Naprawdę mogę się nim zajmować, nawet
codziennie. Nie musiałby chodzić do przedszkola. Wysypiałby się
wtedy. Dla dziecka takiego małego, to sen, to bardzo ważny jest.
– Pewnie,
razem byście gnili do południa, a ja bym na was zapierdalała!
– Daj
mi ostatnią szansę – nalegał. – Zrobię co tylko zechcesz.
Naprawdę mi na was zależy. Kocham was.
– Po
miesiącu? – zdziwiła się i nawet drwiąco zaśmiała.
– Ja
bardzo szybko się przyzwyczajam.
– Jak
wszystkie kundle z ulicy! – wrzasnęła i wyminęła zarówno
swojego syna, jak i Diego, który ciągle stał za chłopcem i
trzymał go za kaptur od bluzy.
– To
mogę zostać? – szepnął w dosyć żałosny, skomlący sposób.
– Posprzątaj
tu – warknęła. – A ty chodź już do mycia i do spania! –
zawołała do syna. – Franek, kurwa, bo ja nie mam czasu na to byś
się godzinami zastanawiał!
– Miałem
lysować – przypomniał i spojrzał z nadzieją w oczach na faceta,
który od miesiąca mieszkał z jego matką, i sypiał z nią w
jednym łóżku, wyrzucając go tym samym na jakiś rozkładany,
stary fotel, przywleczony od sąsiadki.
– Innym
razem, stary, porysujemy. – Uśmiechnął się. – Po ścianach
porysujemy, ale jutro.
– Nie
obiecuj mu takich głupot!
– Chciałem
dziś! – krzyknął brunecik i teatralnie, zapożyczając ten gest
od samego Diego, tupnął nogą.
Karina
w tamtym momencie ponownie zaczęła tracić cierpliwość. Szybkim
krokiem podeszła do dziecka, chwyciła je za rękę i szarpnęła do
góry na tyle mocno, że stopy trzylatka ledwie dotykały ziemi i
wywlokła na korytarz.
– Wylwies
mi renkę! – darł się, jednocześnie płacząc, a kiedy matka go
puściła, to usiadł na podłodze, objął rączkami nogi i schował
twarz, przyciskając czoło do kolan. – Wylwałaś mi renkę –
beczał dalej.
– Nic
ci nie wyrwałam, nie histeryzuj! I rozbierz się, bo do mycia
idziesz.
– Nie.
Ty mnie – szepnął niewyraźnie.
– Jesteś
na tyle duży, że umiesz sam się rozebrać – powiedziała nieco
spokojniej i przykucnęła przy jedynaku. Zerknęła przez ramię na
Diego, który stał za jej plecami. – A ty co, pewnie znowu masz
coś niemądrego do powiedzenia?
– Tak
szczerze – zaczął nieśmiało, nieco lękliwie – to z początku
chciałem tylko zapytać, gdzie masz jakąś zmiotkę, bo jakbyś tak
zapomniała, to przypominam, że kazałaś mi posprzątać. Ale tak
teraz, skoro już pytasz, to mogę jeszcze dodać, że ja też jestem
dużym chłopcem i umiem się sam rozebrać, ale i tak wolę jak ty
to robisz. – Uśmiechnął się łobuzersko, a potem przecisnął
się między kobietą, a ścianą, bo korytarz był niezwykle ciasny
i czmychnął do kuchni, zamykając za sobą drzwi, zanim dosięgnął
go klapek, którym Karina odważyła się w niego rzucić. – Nie
martw się, Franek! – krzyknął, będąc jeszcze w sąsiednim
pomieszczeniu, a potem wyszedł ze szczotką i szufelką w dłoni. –
Ciotka niedługo odjedzie i matce humor wróci. – Puścił oczko do
trzylatka, a potem zerknął na twarz jego rodzicielki. – No, a
jakbyś chciała, to tak mimo odwiedzin cioci, choć nie lubię, to
się mogę...
– Miałeś
sprzątać, a nie namawiać mnie do seksu! – przypomniała
wrzaskiem.
Przewrócił
oczami, schylając się, by zebrać z podłogi swoje porozrzucane
ubrania. Włosy naszły mu na policzki, a tym samym też na oczy, ale
nie miał pojęcia, gdzie może znajdować się jakaś gumka idealna
do związania, więc sobie darował poszukiwania i postanowił
postarać się nie zwracać uwagi na tę niedogodność. Doskonale
wiedząc, że Karina i Franek znajdują się jeszcze w przedpokoju, a
więc też mając pewność, że kobieta go słyszy, zdecydował się
na zamarudzenie:
– Wolałbym
już się pobawić w pirata co zdecydował się przepłynąć Morze
Czerwone, niż sprzątać, by cię zadowolić.
– Diego,
ja ci naprawdę zaraz przypierdolę!
Przewrócił
oczami i zdecydował się zamilknąć, choć na usta cisnęło mu się
jeszcze wiele, jego zdaniem, zabawnych powiedzonek.
Diego
zakończył opowieść, a ja ciągle nie rozumiałem dlaczego
zdecydował się na to, by przybliżyć mi akurat taki z fragmentów
swojego życia. Zapytałem go o to.
– Pozwoliłem
jej na siebie krzyczeć, pozwoliłem się bić i rzucać we mnie
przedmiotami. Oparzyłem się przez jej wybuch, a nie oddałem jej.
Wiesz dlaczego?
– Bo
byłeś młody i bez dachu nad głową – odpowiedziałem.
– Gówno
prawda – warknął. – Miała rację, miała słuszność, więc
jak mógłbym jej oddać? – Wzruszył ramionami. – Nigdy nie
podniósłbym ręki na nikogo w takim momencie. Takie mam zasady i
choć wpierdoliła mi więcej razy niż moja własna matka, to dzięki
niej dorosłem. Pokazała mi życie, jego brutalne uroki. Poza tym
nie umiałbym znęcać się nad kobietą, która w życiu tyle
przeżyła. Nie trzeba jej było kolejnego kata, zapewniam cię.
Na
chwilę zapanowała między nami cisza, którą ja przerwałem
pytaniem:
– Co
takiego przeszła?
– Jej
ojciec był alkoholikiem, który po każdym wypiciu wszczynał
awantury. Matka zmarła, więc systematycznie przerzucił się ze
znęcania się nad żoną, na znęcanie się nad córką. Później
był dom dziecka, wczesne macierzyństwo, partnerzy, którzy byli
albo alkoholikami, albo mieli tendencje do podnoszenia rąk. Nigdy
sobie na to nie pozwoliła. Każdego po takim incydencie wypierdalała
za drzwi. Może i była nerwowa, typ krzykaczki. – Uśmiechnął
się radośnie, ale ze smutkiem w oczach. – Nie dała jednak
skrzywdzić tych, na których jej zależało. Miała swoją godność,
siłę, imponowała mi tym. Dziecku też nigdy nie dałaby zrobić
krzywdy.
– Awanturami
i szarpnięciami go nie krzywdziła?
– Oddałaby
za niego życie – odpowiedział. – Nie myśl o niej jak o złej
matce i rozhisteryzowanej babie, która nic więcej nie robiła,
tylko darła ryja.
– A
jak mam o niej myśleć po tej scenie...
– Ja
i Franc skutecznie doprowadzaliśmy ją do szału – powiedział,
wchodząc mi w zdanie. – Wracała styrana z roboty, a w domu
panował taki burdel, że chyba już na wysypisku mają większy
porządek. Do tego dochodziła marna pensja, mnożące się wydatki,
zaległości w czynszu i lewitowanie między pracą, domem, a
przedszkolem. Dbanie o to, by mały chodził najedzony i oprany, by
opieka społeczna się nie doczepiła. Nic dziwnego, że zdarzało
jej się tracić cierpliwość, ale nie demonizuj jej. To, że
wymierzyła mi kilka plaskaczy czy dzieciakowi dała w dupę, albo od
czasu do czasu się spiła, nie robi z niej jeszcze złej matki i
chujowej żony. Ciekawe jak sam byś zareagował jakby gówniarz w
ciebie rzucał kredkami, albo mąż, który rano wyszedł, wrócił
rano, ale na drugi dzień.
– Gówniarz?
– podłapałem. – Usynowiłeś go.
– Tak,
ale...
– Nie
lubiłeś – dokończyłem za niego.
– Uwielbiałem.
– Uśmiechnął się wesoło, bardzo radośnie. – To było żywe
srebro. Złoty maluch. Bystry, rozgarnięty, pyskaty i wszędzie było
go pełno. Zawsze miał coś do powiedzenia. Pokochałem go, ale nie
umiałem wychować. Byłem za liberalny, bardziej jak kumpel niż
ojciec. Brakowało mi stanowczości, nigdy nie miałem ciężkiej
ręki Pamiętam, gdy uczył się prowadzić.
Franc
już jako nastolatek nosił się na typowego rapera. W dzień, w
którym po raz kolejny rozbił samochód, przekroczył próg domu w
markowych, czerwonych adidasach, spodniami, które krok miały w
kolanach i popielatą bluzą, spod której wystawała fioletowa
koszulka.
– Może
ty po prostu nie możesz mieć prawa jazdy! – krzyczała, idąca za
nim, szczupła brunetka w ciemnych okularach przeciwsłonecznych.
Zdjęła je z oczu i głośno westchnęła. – Nie każdy przecież
musi prowadzić! – dodała, odrzucając markowe okulary na stół
kuchenny. Odsunęła sobie krzesło, usiadła, a była tak mocno
zdenerwowana, że iskry zdawały się wyciekać nie tylko z jej uszu,
ale także oczu. Na dodatek niemiłosiernie trzęsły jej się
dłonie.
– Co!?
– wrzasnął Diego, stojący na schodach i trzymający się
złoconych barierek. Tym razem nie miał włosów na tyle długich,
by móc zaplatać je w kucyk. Były poczochrane i postawione mocno do
góry. Jego policzki też nie były już gładkie, zdobił je męski
zarost, siwiejący w kilku miejscach. – Tylko mi nie mów, że
znowu komuś machałeś i pierdolnąłeś w kolejny słup!
– Nie
w kolejny, tylko w ten sam – sprostowała Karina i chwyciła za
dzbanek z sokiem. – Szklankę mi któryś podaj, bo po prostu za
moment wyjdę z siebie!
– No,
ale to nie jest moja wina! – odkrzyknął Franek i sięgnął dla
matki szklankę, wyjmując ją z dużej, dwudrzwiowej, czarnej,
nowoczesnej lodówki.
– Co
ona robiła w lodówce?
– Ojciec
włożył, bo mu się nie chciało zmywać, a ty jesteś na diecie i
tam nie zaglądasz, to pomyślał, że nie zauważysz –
odpowiedział jednym tchem, a potem spojrzał na Jakuba. – To
naprawdę nie moja wina, że rozbiłem tę lampę! No nie patrz się
tak na mnie, jakbym ci kogoś z rodziny chusteczką higieniczną
udusił.
– Jak
nie twoja, melepeto jeden ty? Jak się prowadzi, to ci mówiłem
tysiące razy, że się patrzy w szybę, przednią, a nie się kumpli
wypatruje...
– Ale
to nie moja wina, tylko tej golizny, otwartości i całego
liberalizmu.
– Czego!?
– wrzasnął Diego i sprawiał wrażenie, jakby zupełnie nie
wiedział o czym jego pasierb mówi.
– Ty
coś piłeś!? Ty pijany za kółko wsiadłeś!? – dopytywała
Karina, przelewając sok z dzbanka do brudnej szklanki, bo aż
zaschło jej w gardle od pokrzykiwania.
– No
tylko nie mów, że tej kobiety nie widziałaś?
– Jakiej
znowuż kobiety, Franek? Ja cię proszę, dziecko, ty mów do mnie po
polsku, wystarczy już, że twoja ciotka napierdala po ukraińsku,
wujek po francusku, a ojciec to mówi tak, że nawet ze zwierzętami,
by się nie dogadał.
– Ale
ty nie rób ze mnie Tarzana, dobra?
– No
to zrób coś! Robił drugi samochód i jeszcze się szczeniak
wykłóca, że nie jego wina! – wrzasnęła na męża. – To co,
kurwa, moja!? Dekoncentrowałam cię jakoś, czy jak?
– No,
ale to naprawdę nie moja wina, że na każdej ulicy, na słupie gołą
babę wklejają! – wykrzyczał w końcu. – Na pokuszenie tylko
zwodzą – dodał już nieco spokojniej, a potem spojrzał na Diego,
który zszedł na sam dół, i na matkę, która wydawała się być
załamana.
– Ty
chcesz mi powiedzieć, że rozbiłeś nowy samochód ojca, bo się
wgapiłeś w jakiś bezsensowny plakat?
– Ale
w ten plakat co na naszej ulicy też wisi? – dopytywał Jakub. –
Ten tej co tak na tym krześle okrakiem i...
– Z
bananem w buzi – dopowiedział Franciszek i ochoczo przytaknął
ruchem głowy, mając przy tym rozdziawione usta.
– No
to, to to fajne jest – stwierdził, wzruszając ramionami. –
Takie na wesoło zrobione. A ty wiesz co ja jeszcze widziałem w
internecie?
– Nie
– odpowiedział szczerze czternastolatek.
– To
chodź no na górę, pokażę ci, bo akurat stronki jeszcze nie
zamknąłem. Tam to jest dopiero żyleta – odparł i spojrzał na
żonę, która z załamaniem podparła czoło na obydwóch dłoniach
i pokręciła głową. – Dokładnie jak twoja matka te kilka lat
temu – dorzucił dla samej zaczepki i osiągnął efekt, bo
szklanka, której trajektoria lotu była nakierowana wprost na niego,
rozbiła się z hukiem zaraz po uderzeniu o złoconą poręcz i
upadku na ziemię.
– Obaj
jesteście popierdoleni – stwierdziła. – Czemu ja nie mogłam
urodzić córki? – zapytała samą siebie, ale wpatrzona była w
uśmiechniętego od ucha do ucha syna, a następnie swój wzrok
przerzuciła na małżonka, który puścił do niej oczko i
seksownym, ale jednocześnie tak udawanym, że aż żartobliwym
tonem, odpowiedział:
– Dziś
w nocy, jeśli tylko znów się zamienisz w taką żyletę, że tylko
się rżnąć i rżnąć będzie chciało, to obiecuję, że
wystrugamy z tego drewna córeczkę jak malowaną.
Diego
zakończył opowieść, a ja musiałem przyznać, że w takiej
scenerii te ich pokrzykiwania nie były już takie groźne, a mogłyby
nawet nosić miano uroczych. Po prostu taki mieli styl i sposób
bycia. Dużo przekleństw, wielka otwartość, mówienie tego co się
myśli nawet w obecności dziecka. Doszedłem nawet do wniosku, że i
Franek musiał się do nich w pewien sposób przyzwyczaić, bo już
nie płakał, jak wtedy gdy miał trzy latka, a jedynie uśmiechał
się od ucha do ucha i przysłuchiwał tej całej dyskusji, a nawet
brał w niej czynny udział.
Dziwnym
jednak dla mnie było, że jako młodzi ludzie mieszkali w
zapuszczonej kawalerce i klepali biedę, a nieco ponad dekadę
później mieli już własny dom, nowoczesne umeblowanie i dwa drogie
samochody. Zaczęło mnie zastanawiać jak to osiągnęli. W jaki
sposób Diego osiągnął sukces, jak stał się tym znanym na całym
świecie degustatorem win i właścicielem tak licznej liczby
restauracji. Z początku sądziłem, że zrobił coś nielegalnego.
– Zrobiłem
i to nie raz – przyznał szeptem, gdy tylko wypowiedziałem moje
wątpliwości na głos, a potem wesoło puścił do mnie oczko –
tyle, że akurat nie wtedy – dodał. – Kilka pierwszych
restauracji i zamiłowanie do win odziedziczyłem po ojcu.
– Cieszę
się, że ze mną rozmawiasz, ale jednocześnie unikasz pewnego
tematu – szepnąłem i spojrzałem na obdrapany stół, który
odgradzał mnie od więźnia. Obawiałem się, że Diego zaraz się
podniesie i ponownie mi umknie, a chciałem kuć żelazo póki
gorące. – Cały czas przekonujesz mnie, że byliście szczęśliwą,
choć nieco nietypową i chyba nawet bardzo szaloną rodzinką.
Mówisz o Karinie i Franku tak, jakbyś chciał mi udowodnić jak
mocno ich kochałeś.
– Kocham
ich nadal – wtrącił ze łzami w oczach.
– Chciała
rozwodu – przypomniałem.
– To
miało miejsce na długo przed tym rozbitym przez Franka samochodem
– Rozumiem,
że do ciebie wróciła, i że być może wszystko wróciło potem do
normy. Wiem, że pogodziliście się zanim weszliście do sądu. –
Zacząłem nadmierną gestykulację dłońmi i nie wiedziałem co
mógłbym jeszcze powiedzieć, by pociągnąć go za język.
– Nie
powinieneś się w to tak zagłębiać – syknął, marszcząc nos.
– To nie było nic wielkiego. Jedno porządne manto po ojcowsku, bo
mnie nie usłuchała, polazła za mną, na dodatek urządziła
przedstawienie, ku uciesze całej gawiedzi.
Wpatrywałem
się w Diego, który teraz był zupełnie inny niż przed paroma
sekundami. Nagle z przyjemnego, nieco błaznującego faceta, zaczął
mi się jawić jako pewny siebie i swoich racji, surowy mężczyzna,
który ani trochę nie czuje się winny, że podniósł rękę na
kobietę. Nie omieszkałem mu o tym wspomnieć, bo poczułem, że
tylko jawną szczerością nawiążemy jakąś relację i być może
dzięki temu się dogadamy, zbliżymy do siebie, zaczniemy sobie
nawzajem zwierzać, a jego zwierzeń pragnąłem, były mi potrzebne
do dokończenia artykułu.
– Nie
podniosłem na nią ręki, podniosłem pasek i okładałem nim gdzie
popadło, dbając tylko o to, bym jej klamrą w twarz nie
przypieprzył, i przy okazji zębów nie powybijał – odpowiedział
w bardzo zimny, bezuczuciowy sposób. – Zacząłem na zapleczu
klubu, a skończyłem dopiero w domu, oczywiście z przerwą
przeznaczoną na dojazd do niego.
– Na
zapleczu klubu? – podłapałem.
– Klub
należał... nadal należy do Aleksandra Wasielewskiego. Zdążyłeś
go już poznać. – Uśmiechnął się znacząco, a potem wstał i
oznajmił, że koniec na dziś. – Do następnego poniedziałku –
rzucił z radosnym uśmiechem i oddalił się wraz z jednym
strażnikiem w kierunku okratowanych drzwi, które prowadziły na
korytarz, a te zapewne do poszczególnych cel, w tym jednej należącej
do Diego Alarcona.
Kurcze, Malinowski tak się rozochocił, że u Grzelaka też zostawił komórkę, żeby ich podsłuchiwać, z początku miał jeszcze skrupuły, a teraz już tak bardzo się wkręcił, że nic nie jest w stanie go powstrzymać, jeszcze skubany żałuje, że nie ma tak jak u Wasielewskich kamery, chociaż wyłączył się, jak usłyszał, że seks uprawiają, jaki taktowny nie ma co.
OdpowiedzUsuńRozbawiła mnie rozmowa Cyryla z żoną, "dżentelmeństwo zazwyczaj kończy się w kilka dni po ślubie" haha, niezły tekst. Może odnoszę złe wrażenie, ale czy ta Joana to seksem uzyskuje od męża to co chce?
Te wszystkie wspomnienia Diego z jego życia rodzinnego z Kariną i Frankiem wskazywałyby na to, że oni byli całkiem szczęśliwą rodziną, w pewien sposób pewnie dziwną, ale przede wszystkim szczęśliwą, chyba, że Diego wkręca Wojciecha. Ale nie wydaje mi się, żeby Alarcon w tej sprawie kłamał, oni byli głośni, krzykliwi, to ich wspólne życie było dość burzliwe, ale myślę, że udane. A chwilami to nawet mi się wydawały te ich kłótnie, przepychanki wręcz komiczne. Z jednej strony Karina miała pewnie dość szczeniackich zagrywek Kwiecińskiego, była zmęczona pracą i codziennością, a z drugiej strony to coś musiało ich do siebie ciągnąć, bo nie wierzę, że gdyby się nie uparła to by go nie wyrzuciła na zbity pysk.
Zastanawiam się, czy Diego w momencie kiedy wprowadzał się do Kariny, to na prawdę nie miał gdzie mieszkać? Bo przecież odziedziczył jak sam mówi kilka restauracji po ojcu, więc chyba taki biedny to on nie był, za jakiego uchodził. Czy po prostu spodobała mu się Karina i postanowił w ten sposób wkręcić się do jej życia?
Franek to niezłe ziółko, rozwalił dwa samochody Diega, bo się biedaczek zapatrzył, a Diego to jakiś mało nerwowy, dowiaduje się, że gówniarz auto skasował i nawet słowem go nie skarcił, bardzo wyrozumiały z niego ojciec.
Nie mogłam się przestać śmiać, jak przeczytałam, że Franek podał matce brudną szklankę wyjętą z lodówki, bo Diegowi nie chciało się zmywać to schował, haha.
A więc to dlatego Karina chciała się rozwieść, bo Diego sprał ją jak dziecko, na dodatek przy audytorium, bo nie wierzę, że nie było słychać z zaplecza, jak on ją okładał. Tylko tak na prawdę to co było takiego strasznego w tym, że poszła za mężem do klubu, jakieś straszne przestępstwo popełniła, co on tam takiego robił, że nie chciał żeby żona przy tym była i jeszcze ją tak zbił.
A tak w ogóle to było w klubie Olka, czyżby oni robili jakieś nielegalne interesy? I czyżby Wasielewski nadal się tym zajmował?
Bo z podsłuchiwaniem, ze ściąganiem, oszustwem. Ze wszystkim co mniej lub bardziej nielegalne, to jest tak - udało się raz, to czemu nie spróbować drugi, zwłaszcza gdy widzi się w tym jakąś korzyść lub jakąś możliwość ruszenia dalej. Tak naprawdę Malinowski jest bardzo ludzki, podatny na wpływy i na to co wokoło niego się dzieje. Jakby wsiąkał w pewien rodzaj świata i się do niego dostosowywał, ten świat jest przestępczy i nikt w nim nie gra czysto, on zdaje sobie z tego sprawę, więc sam też nie zamierza grać fair-play.
UsuńAna i Cyryl to dla mnie jeszcze większa zagadka niż Izabella i Aleksander, bo o ile tych drugich cechuje jakaś dojrzałość i wspólne życie rodzinne, jakaś taka miłość (nie wiem czy to dobre określenie, okaże się to później), o tyle przy Anie i Cysiu czuję coś zupełnie innego, gdy o nich czytam, ale nadal nie umiem go nie lubić, jest taki... fajny ci się udał i zupełnie inny od Diego i Aleksa.
OdpowiedzUsuńDiego w przeszłości był strasznie małoletni, nie chodzi mi o to, że był nieletni wiekiem, ale nieletni zachowaniem. Znowu widzę w nim dzieciucha, ale przynajmniej miał więcej cierpliwości niż Karina, przynajmniej do jej dziecka. Nie umiem jednak nazwać go ojcem, bo zupełnie nie jest podobny do rodzica, a bardziej do kolegi. Karina natomiast... ja nie skreślam matek o to, że raz dzieckiem poszarpały, może dlatego, że nieraz potrząsnęłam swoimi w nerwach, czy mocniej szarpnęłam za rękę, więc jak dla mnie to taka realna norma, gdy się jest zmęczoną, ma gorszy dzień i niby na dziecku nie powinniśmy się wyżywać, ale czy ukrywanie swoich emocji jest dobre? W różny sposób się je okazuje, a ty pokazałeś Kariny dwie strony, w pierwszej była ciepła i spokojna, a w drugiej nerwowa i nieco agresywna.
Scena o rozbitym samochodzie mnie rozbawiła xD
Diego zgrabnie unika odpowiedzi na niektóre pytania i nie mogę się doczekać, by się dowiedzieć dlaczego tak robi.
A więc sprawdziła się moja teoria i kto z kim przystaje takim się staje, tak? Choć nie do końca, Aleks chyba zdolny jest jedynie do policzka, on nie było by żonę okładał pasem gdzie popadnie i mam nadzieję, że tego nie będzie. Zrób z niego surowego, nieco zdystansowanego, ale jednak miłego gościa, co? Proszę
Małżeństwa w tym opowiadaniu są tak różne, że... ale wszystkie mają sens, nie ma tu miłości całkiem bezsensu, choć niektóre takie związki zapewne ciężko będzie czytelnikom określić mianem miłość.
Usuń