środa, 20 lipca 2016

Rozdział 5 – Samotna kobieta z trójką dzieci (1)



Nie wiedziałem co mam z sobą zrobić do następnego poniedziałku. Starałem się żyć normalnie, zajmować tym co dotychczas, zanim zacząłem się zagłębiać w sprawę osadzonego i skazanego za zabójstwo własnej żony, ale nic mi nie wychodziło, wszystko upadało mi z rąk i nawet podczas jedzenia kanapki z ulubionymi dodatkami było zupełnie tak, jakbym nie czuł jej smaku. Żułem ją niczym kawałek starej, gumowej podeszwy, a wszystko zalatywało piaskiem, ziemią. Ściany w mojej kuchni miały ciepłą, słoneczną barwę, ale mnie kojarzyły się tylko z jednym – ubraniem więziennym. Wariowałem i coś nieustannie mi mówiło, że Diego jest niewinny, czułem się tak jakbym to wiedział, a przez to nie mogłem spokojnie egzystować, bo czułem się winny temu, że nie mogę go uniewinnić. Co prawda nie popierałem wszystkich jego zachowań, a już zwłaszcza tego, że był w stanie zbić swoją żonę, ale przecież zbicie nie jest równe zabójstwu i nie zasługuje aż na taką karę, poza tym ciągle nie wiedziałem co spowodowało u niego aż taki gniew i... i nagle pojąłem, że w moich myślach usprawiedliwiam faceta, którego prawie nie znam. Nagle do mnie dotarło, że moje myśli idą nie mym własnym, a cudzym, obcym, tym ich torem. Ich... ich na razie było tylko trzech, a przy rozmowie Aleksa z żoną o tym gwałcie pojawił się jeszcze Borys. Tak naprawdę to Aleks i jego żona byli znowu moim jedynym punktem zaczepienia, przynajmniej do kolejnego poniedziałku, bo nie mogłem przecież ponownie nawiedzić prawnika. Olka się bałem, wzbudzał respekt samym ubiorem i postawą, a do Cyryla żywiłem dziwnego rodzaju dystans, choć wydał mi się przyjemnym facetem i być może dlatego nie chciałem go niepokoić moim nachodzeniem.
Izabella – zadźwięczało w moich myślach i nagle zaczęło mnie interesować co się z nią teraz dzieje. Czułem się po trochu winny jej awantury z mężem, tych ich niesnasek, nawet policzków, a z drugiej strony nie byłem na tyle bohaterem, by wstawić się w jakiś sposób w jej obronie lub chociażby anonimowo wezwać na niego policję. Jeszcze kilka tygodni temu, byłoby dla mnie jasne, że jak kobieta cierpi z ręki faceta, to trzeba zareagować, że jest to obywatelskim obowiązkiem, ale świat do którego wszedłem funkcjonował na zupełnie innych prawach, a ludzie, którzy się po tym świecie poruszali dziwnie nawykli do takiego stanu rzeczy. Iza też sama w swojej obronie nie stawała.
Zacząłem zastanawiać się jak bardzo Wasielewska różna jest od pani Alarcon. Ta druga miała siłę walczyć o swoje, przeciwstawić się mężowi, burami stawiać go do pionu, a nawet podać do sądu i żądać rozwodu, gdy dopuścił się wobec niej przemocy. Nie wiedziałem, którą bardziej mam podziwiać – czy Karinę za walkę o siebie, czy Izabellę za to, że potrafiła zagryźć zęby i zapewne dla dobra dzieci nadal trwać przy mężu?
Kariny nie miałem okazji już poznać. Mogłem ją tylko odczytywać z opowieści innych, ale Iza była na miejscu, czekała w swoim mieszkaniu, sama, bo małżonek wyszedł do pracy. Skąd to wszystko wiedziałem? Nogi mnie tam poniosły. Ukryłem się na jednej z klatek schodowych i obserwowałem przez zamknięte okno jak Aleksander wychodzi. Ubrany był niemal tak jak zawsze, z tą różnicą, że tym razem miał na sobie ciemnogranatową koszulę, której rękawy podwinięte były niemal do samych łokci. Te rękawy nie opadały, bo taki był już trik uszycia – pasek materiału, który wystawał spod każdego rękawa dopinany był do guzika wszytego na łokciach. Kamizelkę miał ciemnoszarą, niemal czarną, a spodnie dżinsowe, ni ciemne, ni jasne, takie standardowe.
Aleks minął podwórko i udał się na główny hall. Odczekałem chwilę, odliczając w myślach mniej więcej tyle ile zajęło mu wyjście na miejski chodnik, a potem ruszyłem w stronę jego mieszkania. Zadzwoniłem na domofon, ale do sąsiadów. Otworzono mi, gdy zamówiłem się roznoszeniem poczty. Od razu stanąłem przed dwuskrzydłowymi drzwiami i zapukałem do nich kołatką. Uśmiechnąłem się do tego staromodnego narzędzia, bo nie spodziewałem się, że ktoś jeszcze montuje je do drzwi zamiast standardowych dzwonków.
Czegoś zapomniałeś? – zapytał chłopięcy głos po drugiej stronie drzwi, ale nie otworzył ich.
Natan! Kto przyszedł!? – dopytywała Wasielewska. Poznawałem ją po głosie, lekko nerwowym, ale jednak ciepłym, takim... sympatycznym.
Natan coś bełkotał o tym, że nie wie, bo nikt się nie odzywa, a do lipka nie sięga, bo Aleks wyprał krzesła i nie każe na nich teraz stawać z butami, a on już zawiązał swoje, i nie chce mu się zdejmować.
Zaśmiałem się cicho, gdy zdałem sobie sprawę jak dzieci śmiesznie ubierają w słowa swoje myśli. Dla tego małego chłopca judasz był lipkiem, a buty się wiązało zamiast sznurować.
Nie miałem jednak czasu na długie cieszenie się z takich błahostek, bo Iza otworzyła drzwi, a gdy mnie zobaczyła, to oniemiała i chciała je pośpiesznie zamknąć, jednocześnie pytając podniesionym głosem:
Co pan tu znowu robi!?
Chcę tylko porozmawiać! – krzyknąłem, wsuwając nogę między drzwi i napierając na nie jedną dłonią. – Nic pani nie zrobię.
Mój mąż... Aleks!
Wiem, że wyszedł! – ryknąłem. – Proszę, zajmę chwilę – dodałem już grzeczniej, spokojniej.
Nie wiem czy przekonał ją ton mojej wypowiedzi, który nagle przestał być krzykliwy, czy mój wzrok, którym starałem się jej przekazać, że przecież nic jej nie zrobię, bo nie byłbym w stanie czegoś złego dokonać, ale przestała napierać na drzwi, nie chciała ich już zamykać, a zamiast tego odsunęła się na krok i pozwoliła mi wślizgnąć się do mieszkania.
Natan, mający jakieś dziewięć lat, stał i przypatrywał się rozgrywającej scenie. Był w piżamie, więc wywnioskowałem, że musiał być chory i dlatego nie poszedł do szkoły.
Ja naprawdę nie chciałem pani nachodzić, ale ta sprawa nie daje mi spokoju – wyjaśniłem i zamknąłem za sobą drzwi. Spojrzałem w twarz kobiety, którą szpecił sporych rozmiarów siniec. – Dlaczego pani z nim jest? – wyrwało się samoistnie z moich ust.
Nie rozumiem o co panu chodzi – odpowiedziała, a potem zwróciła się do Natana, by poszedł do kuchni i nakarmił kota.
Saszetką? – dopytywał wesoło. – Czy szynką? On woli szynkę.
Czym chcesz – odpowiedziała, siląc się na spokój, ale jednak lekko się uniosła.
A wujek nie będzie zły, jakbym mu dał tak tego paszteta co też go lubi?
Daj mu co chcesz! – powtórzyła już mocno się przy tym unosząc.
Aby potem nie było, że nie pytałem – wymądrzał się blondynek, ale jednocześnie podążał do kuchni, szurając wełnianymi papciami po podłodze. – Chodź, Czarek, murzynie na baterie ty. Będziesz żarł dziś po królewsku. Pokroję ci nawet obyś się za dużo nie namęczył.
Blondasek zniknął w kuchni. Czarny kocur o sporawych rozmiarach podążył za nim i wesoło pomiaukiwał, jakby już się dopominał tej napomnianej uczty. Izabella natomiast zamknęła za synem drzwi kuchenne i ruchem głowy wskazała mi wejście do innego pokoju.
Zapraszam – powiedziała.
Poszedłem za nią, a moim oczom ukazał się pokój urządzony w iście PRL-owskim, albo jeszcze starszym stylu. Wszystkie meble były ciężkie i stare, ale zadbane na tyle, że niemal zupełnie niezniszczone i wyglądające na nowe. Stół był okrągły, nie na cztery, a osiem miejsc, ale wydawało mi się, że nawet i z dwanaście osób, na ścisk, dałby radę pomieścić. Krzesła miały bardzo puszyste oparcia i siedzenia, które były w kremowo-pomarańczowe pasy. Właściwie to ten stół stał na samym środku i zajmował najwięcej miejsca w tym dużym, przestronnym pokoju. Oprócz niego była duża szafa, komoda, barek i kanapa, stojąca we wnęce, przykryta wełnianym kocem w brązowo-białą kratę. Było czysto, schludnie, specyficznie, ale ciepło. Na komodzie stały jakieś bibeloty, za szybą barku nie znajdowały się alkohole, a zastawa z białej porcelany. Dostrzegłem nawet to, że niektóre filiżanki i talerze mają wyszczerbione brzegi, a waza wyraźnie miała klejone jedno ucho. Poczułem się jak u jakiś sympatycznych dziadków, którzy zaprosili mnie na wiśnióweczkę i partyjkę brydża. Głos Izy jednak skutecznie odsunął mnie od mojego poczucia i przywołał do rzeczywistości.
Niech pan siądzie – powiedziała.
Dziękuję – odpowiedziałem nieco zmieszany i zająłem miejsce. Wtedy poczułem się dziwnie, a ciężkość mebli i ponurość pokoju nagle przestały wydawać mi się ciepłe, a stały się przerażające, sztywne, surowe. Doszło do tego, że nawet jasna tapeta w duże, różowe róże z zielonymi liśćmi i brązowymi cierniami przestała dodawać uroku, choć barwy na niej były pastelowe i przyjemne dla oka. – Nie jestem z policji – zacząłem.
Izabella zasiadła na jednym z siedmiu wolnych krzeseł, pozostawiając między nami dystans dwóch z nich. Ponownie przyjrzałem się jej sińcowi. Fiolet najbardziej wyraźny był w okolicy bliżej ucha, na policzku bladł, a przy nosie nie było go wcale. Zerknąłem na jej dłonie, bo jedną rękę położyła na stolę, a następnie objęła jej nadgarstek drugą dłonią. Miała krótkie paznokcie, ale błyszczały, a ich krańce były niemal białe, takie mleczne. Skromna, najzwyklejsza obrączka wciśnięta była na serdeczny palec i dociśnięta do pierścionka, zapewne zaręczynowego. Zegarek był na białym pasku, lekko nabłyszczanym, jakby posypanym w niewielu miejscach brokatem. Jego tarcza była z masy perłowej, ale obwódka i wskazówki szczerozłote. Wyglądał na drogi.
Długo nas pan będzie niepokoił? – zapytała wprost. – Z jakiego powodu? Czego pan chce od Kuby? Czego od mojego męża? Czemu pan tu przychodzi?
Przepraszam jeśli sprawiłem pani kłopot... nie chciałem – odpowiedziałem i poczułem się naprawdę głupio. – Więcej nie przyjdę, ale... wydaję mi się, że Diego nie zabił swojej żony. Panią spotkałem w więzieniu. To musiało być szczęście, bo wiem, że pani tam nie zagląda. Chcę albo udowodnić jego niewinność, albo znaleźć motyw jego działania. A właściwie chciałem. Taki miałem plan, gdy zaczynałem śledztwo...
Śledztwo? – podłapała. – Mówił pan, że nie jest policjantem.
Dziennikarskie śledztwo.
Aha. Znalazł pan sobie temat doskonały. Osoba, poniekąd publiczna, dopuszcza się zabójstwa i nikt nie wie co było powodem. Dowie się pan tego, a tym samym ta sprawa wróci na czołówki gazet i telewizji, okrzyknięta hasłami, że wszystko już wiadomo, że już nie ma tajemnicy, zagadka rozwikłana.
Taki miałem cel – przyznałem szczerze. – Teraz jednak podchodzę do tego trochę inaczej. Sądzę, że Diego siedzi za niewinność i nie umiem przejść obok tego obojętnie, pogodzić się z tym. Wiem też, że pewnego razu czworo przyjaciół, czy też przypadkowych kumpli zgwałciło kobietę i tu znowu nie mogę się pogodzić z tym, że tylko Diego z całej tej paczki jest za kratkami. Wiem też, że mąż panią bije i nie umiem zrozumieć, dlaczego pani nic z tym nie robi. Wiem, że Cyryl miał bronić Diego na jego rozwodzie, ale ten nie doszedł do skutku, a sam prawnik teraz udaje, że Jakuba zupełnie nie znał, a przecież byli kumplami, tak?
Tak – szepnęła. – Byli kumplami.
I?
I nie umiem panu pomóc. Nie chcę – ostatnie dwa słowa wypowiedziała bardzo pewnie, niezwykle głośno, ale jeszcze nie zakrawało to o krzyk.
Nie użyję waszych danych i nie chcę zaszkodzić Aleksowi...
Gwałt jest przedawniony – przerwała mi. – Nic nie zmieni pan rozdmuchaniem tej sprawy, nie dowiedzie sprawiedliwości ani niczego takiego. – Zaczęła nerwowo gestykulować.
Pani się z tym pogodziła? – nie dowierzałem.
A co mam zrobić? – zapytała ze łzami w oczach. – Donieś na własnego męża i to nie na policję, a do prasy? Wziąć dzieci i się wyprowadzić? Powiedz mi człowieku, co mam twoim zdaniem zrobić?
Na początek, to może powinna pani zrobić obdukcję i założyć mężowi niebieską kartę.
Uśmiechnęła się, ale w niezwykle bolesny sposób.
Nie wie pan o czym mówi.
Zapewniam, że wiem. Prawo ma za zadanie chronić kobiety, dzieci i słabszych przed...
Jakie prawo? Gdzie ty widzisz prawo, człowieku? Biedni biednieją, bogaci ich kosztem się bogacą. Sprawiedliwi cierpią, a ci co umieją kręcić na lewo, to ludzie z wymalowanym szczęściem na twarzy. Kiedy rozwiodłam się z pierwszym mężem, to zostałam bez dachu nad głową i środków do życia. Nie musiał mnie spłacać, bo mieszkanie, które zajmowaliśmy należało do jego rodziców. Miał cztery tysiące dochodów miesięcznie, ale płacił po trzysta alimentów na każdego z synów, bo choć na konto wpływały takie kwoty i mogłam to udowodnić, to wykazywane miał inaczej i sądu nie obchodził żaden kwitek. A wie pan dlaczego tak było? Bo jego tatuś i reszta rodzinki wiedzieli gdzie posmarować.
Rozumiem, że dużo pani przeszła, ale...
Zrozum pan też przy okazji jedno. Nie ma na świecie sprawiedliwości i im szybciej to do pana dotrze, tym szybciej się pan z tym pogodzi i nauczy się z tym żyć albo skoczy z mostu. Mówi pan o niebieskiej karcie. Kiedyś, gdy policja dobijała się do naszych drzwi, to mój mąż skutecznie ich odesłał, tłumacząc, że gdy nie mają nakazu, to nie musi im otwierać, a jeśli wyważą jego drzwi, to będą je wstawiać, a ich koszt przekracza trzy i pół tysiąca złotych. Zrezygnowali. Zupełnie im się nie dziwię, bo pewnie tyle to oni mają miesięcznej pensji i to we dwójkę. Sama będąc na ich miejscu i mając rodzinę na utrzymaniu, nie postąpiłabym inaczej – powiedziała w dużym rozemocjonowaniu, jakby te wszystkie wspomniane wydarzenia były w niej jeszcze całkiem świeże i bolały niczym otwarte, nigdy niezabliźnione rany. – Coś jeszcze chce pan napomknąć o sprawiedliwości?
Ja naprawdę rozumiem, że dużo pani przeszła, ale...
Nie rozumiesz tego i nie zrozumiesz, bo tego nie przeżyłeś. Nigdy nie byłeś mną, nie żebrałeś po sąsiadach o pożyczenie pięciu złotych, by móc nakarmić własne dzieci. Nie wiesz... nie masz pojęcia, człowieku, ile przeszłam, więc się nie wymądrzaj!
Nie chciałem...
Dobrze mi tak jak jest, zapewniam cię o tym i nie dzieje mi się krzywda. Możesz być uspokojony, choć wiadomo, że nie o spokój sumienia ci chodziło, a o świetny, gorący temacik, za który niejeden wydawca pewnie by grubo posmarował. A teraz wynoś się z mojego domu i nie pojawiaj się tutaj nigdy więcej.
Wstałem z miejsca, bo gdy była w takim stanie, to nie było sensu jej męczyć, poza tym poczułem się gorzej niż czułem od rana, gdy mi tak wszystko wygarnęła prosto w oczy, zwłaszcza, że z tych jej, ni to piwnych, ni oliwkowych skraplały się słone krople. Zrozumiałem, że niepotrzebnie tak narzekałem na swoje życie, bo wielu ludzi miało gorzej. Na dodatek, kiedy zdecydowałem się wyjść, to nawet nie chwyciłem za klamkę, a klucz w zamku się przekręcił. Drzwi się otworzyły, a w progu stanął Aleksander Wasielewski. Łypnął na mnie zdziwionym, ale całkiem nieprzychylnym spojrzeniem, a potem spojrzał ponad moją głowę, na żonę, która stała za moimi plecami.
Kot zjadł twój pasztet – odezwał się blondynek, który nagle zmaterializował się między mną, a Olkiem.
Co kot zjadł? – zapytał zdziwiony i spojrzał na chłopca, krzywiąc przy tym twarz.
No pasztet! – wykrzyknął kilkulatek. – Mama kazała mu dać, to dałem.
Aleks podrapał się po torsie. Kamizelkę miał rozpiętą i dwa górne guziki koszuli także rozpiął, tylko że na moich oczach. Nie miał na sobie krawata. Pogładził się tym razem po rzadkich, ciemnych włosach, które zdobiły jego klatkę piersiową.
To idź mu jeszcze pożycz smacznego – zagadnął do dziecka i wysilił się na lekki, przyjemny uśmiech, ale nadal był mocno zmieszany i nie potrafił tego w pełni zamaskować. – Albo wiesz co? – zaczął szukać po kieszeniach, aż w końcu wydobył z nich kilka monet. – Idź do sklepu i kup sobie na co tylko masz ochotę.
W piżamie? – zdziwił się Natan.
Załóż bluzę. Spodnie możesz mieć w kratkę. Przecież to blisko. – Podał dziecku rozpinaną, śliską, zieloną bluzę, zapewne od jakiegoś dresu i otworzył przed nim drzwi, wcześniej przesypując na jego prawą dłoń te złotówki.
Nataniel założył bluzę, monety wrzucił do jej kieszeni, zapiął ją, by czasami żadnej nie zgubić i wcisnął stopy w klapki, takie zwyczajne, jakby basenowe.
Kupię chrupki! – krzyknął i wyszedł.
Aleks zamknął drzwi i to na klucz. Spojrzał na mnie ponownie i zapytał:
Co pan tu znowu robi?
Przyszedł – odpowiedziała za mnie Izabella.
Mogłaś nie wpuszczać obcych ludzi do domu – stwierdził.
To moja wina – przerwałem im tę wymianę zdań. – Sam wszedłem...
Drzwi się zamyka – syknął, chyba ponownie w kierunku żony, bo ciągle patrzył ponad moją głowę.
Sądzisz, że zostawiłam je otwarte na oścież?
Nie wiem – odpowiedział. – Skąd mam wiedzieć co robisz? Przychodzę do domu, bo zapomniałem kluczy, a nie mam pewności czy nie wyjdziesz na zakupy lub dokądś. Wchodzę i widzę po raz kolejny ciebie w towarzystwie obcego faceta. I może jeszcze każ mi się teraz uspokoić – dodał i zagryzł dolną wargę, ale trwało to chwilę. Potem ponownie przybrał nieprzyjemny, taki lekko wściekły wyraz twarzy.
Wpuściłam go, by raz na zawsze go wyprosić! – uniosła się.
To brzmi niemal jak zasady wzorowej bulimii, czyli zjeść obiad, by go wyrzygać – zobrazował oczywiście po swojemu, ale jak na niego, to chyba aż nadto wulgarnie.
A co miałam zrobić, jak przy...
Nie krzycz! – wrzasnął i sprawił tym, że zapadła cisza jak makiem zasiał. Szczerze mnie to nie dziwiło, bo głos miał zdarty na męską chrypę, ale nie za sprawą choroby, a naturalnie, więc brzmiał szczególnie groźnie. – Stoję niecałe dwa metry od ciebie, słyszę co do mnie mówisz – dodał, ale bez tej wcześniejszej ostrości, niemal zwyczajnie.
To przez ciebie przychodzi, wie o gwałcie, uważa że Diego jest niewinny, więc nie do mnie miej pretensje – wyjaśniła, zalała się łzami i uciekła do pokoju, w którym jeszcze nie tak dawno ze mną siedziała przy jednym stole.
Ja nie chcę panu za... – zamilkłem, gdy Olek wyjął z górnej szuflady niewysokiej komody broń.
Mogłem wrzasnąć i wzywać pomocy, bo przecież nie zakneblował mi ust, ale byłem tak sparaliżowany strachem, że jedynie niemo obserwowałem jak z drugiej szuflady wyciąga naboje i napełnia dwoma z nich magazynek. Przeładował. Czekałem, a on ponownie zapuścił dłoń do otwartej szuflady, tym razem wyjął z niej tłumik i zaczął go dokręcać.
Co chcesz zrobić? – zapytał kobiecy głos, niewyraźni i zapłakany. Docierał zza moich pleców.
Wyjdź – rozkazał, ale jakby od niechcenia, wpatrując się jednocześnie w podłogę. – Wróć do pokoju – dodał, sunąć wzrokiem aż do moich butów, zahaczając chyba też o nogawki niemodnych spodni. – Nie będę się, Izo, powtarzał – zaznaczył, a potem wycelował i to wprost we mnie.

6 komentarzy:

  1. Wlasciwie co się dziwić, dziennikarz zadarł z mało miłymi ludźmi. Choc watpię, zeby Aleksander naprawdę zamierzał wystrzelić. Mam jednak wrażenie, zd tk wydarzenie jeszcze bardziej zachęci detektywa amatora do dalszych poszukiwań. Diego nie moze byc do konca normalny, opowiada bardzo intymne rzeczy, ale zgrabnie omija odpowiedzi na właściwe pytania, np.sprawę niedoszłego rozwodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sugerujesz, że facetowi brakuje wrażeń i to co powinno go spłoszyć jeszcze bardziej go przyciągnie?

      Usuń
  2. Malinowski tak już się wkręcił w tą całą sprawę, tak tym wszystkim przesiąkł, że nie jest już w stanie myśleć o czymś innym. Jeszcze trochę i przerodzi się to w obsesję, o ile już do tego nie doszło.
    Wydaje mi się, że dla Wojciecha do tej pory to otaczający świat był czarno-biały, dobry, albo zły, a teraz za sprawą Izabelli Wasielewskiej zobaczył, że może mieć też wiele odcieni szarości. Iza wybrała mniejsze zło, tak jakby zrobiła kalkulację, bilans zysków i strat i pomimo, że jej życie z Aleksandrem nie jest usłane różami to uznała, ze będzie dużo lepsze z nim, niż bez niego. Wychodzi na to, że ten incydent, kiedy Olek dał jej w twarz, to nie było po raz pierwszy, że musiały się takie sytuacje zdarzać już wcześniej, jeżeli policja próbowała interweniować.
    Nie dziwię się Izie i jej reakcji na to co do niej mówił Wojciech, że chciała go wyrzucić, żeby wreszcie dał jej spokój, przecież nie doniesie na własnego męża i nie pozbawi siebie i dzieci dachu nad głową.
    Tylko niestety Malinowski miał pecha, nie spodziewał się, że Wasielewski wróci się do domu i przeszkodzi w rozmowie z Izą, a sama Iza pewnie by go nie wpuściła, gdyby przypuszczała, że mąż może wrócić, nie chciała by się narażać na jego gniew.
    Zrobiło się nieciekawie, zastanawiam się, czy Aleksander na prawdę zamierza użyć tej broni, czy tylko chce postraszyć Malinowskiego. Trzeba Olkowi przyznać, że jest nieźle wyposażony, nawet tłumik ma. Swoją drogą to nie rozumiem, jak on może trzymać broń w domu w którym są dzieci, przecież on to wyjął z niezamkniętej szuflady, każdy mógłby sobie po tą broń sięgnąć, dziwne, że mu jeszcze chłopcy nie podprowadzili.
    Zastanawia mnie też, czego Olek się tak bardzo obawia, co on jeszcze ukrywa, ze tak nerwowo zareagował i wyciągnął broń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedzmy, że Malinowski jest z tych co jak już się w coś angażują to na 200%. Jego coś nieustannie do tego świata ciągnie i ani się facet nie spostrzeże, a z podglądacza gangsterskiego półświatka stanie się jego uczestnikiem, kolejnym lokatorem w tym świecie, może nie takim jak Aleks, ale np takim jak Iza czy Ana, bo przecież one też w tym świecie żyją, obcują z tymi mafiozami na co dzień i zdają sobie doskonale sprawę z tego z jakimi mężczyznami sypiają.

      Usuń
  3. Malinowskiemu to naprawdę brakuje wrażeń w życiu, że się w takie coś wpierdolił xD Poważnie, mam wrażenie, że on ma mało ekscytujące życie, a przynajmniej opisujesz je tak, że nie ma w nim żadnych przyjaciół, żadnej kobiety, żadnej rodziny, żadnego kumpla nawet takiego dalszego, więc zamiast poświęcać czas czemuś co lubi, to on poświęca go podglądaniu życia innych, bo ich życie, co tu dużo kryć, jest dużo bardziej ciekawe niż to jego.
    Wbrew temu w jakim świetle przedstawiła związek Aleksa i swój Izabella, to sądzę, że ona nie jest z Olkiem dla kasy i tylko i wyłącznie dla bezpieczeństwa finansowego. Ja jednak wyczuwam w ich relacjach takie uczucie, taką wzajemną akceptacje. Myślę, że to, że mąż potrafi ją spoliczkować odebrała jako jego wadę i przyjęła ją, świadomie zgodziła się z nią żyć, tak samo jak mój mąż żyje z tym, że ja się spóźniam i nie zawsze gotuje (głupie porównanie, ale chodzi mi o to, że ona wiedziała na co się godzi).
    Zastanawiam się czy wzmianka o interwencji policji tyczy się tego męża Izy, czy tego byłego. Stawiałabym na tego byłego.
    I pojawił się Olek, w najmniej oczekiwanym momencie, na dodatek okazało się, że ma broń pod ręką, a i dziecko wyprosił, by nie było naocznym świadkiem. To nie wróży dobrze, ale zobaczymy jak to będzie. Nie sądzę, by wystrzelił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, bo Malinowski ma mało ekscytujące życie. Jego egzystencja dzieli się na prace i samotność. Tak to opisałem i takich ludzi jest bardzo wielu. Oni najszybciej ulegają wpływom, gdy już się wkręcą do jakiegoś środowiska, bo samotność nie była ich wyborem, oni po prostu zostali jakoś do niej zepchnięci przez grupę rówieśniczą i zwykle miało to miejsce już za czasów szkolnych, a w dorosłym życiu po prostu już tak pozostało.

      Usuń