Nie
wiedziałem co mam z sobą zrobić do następnego poniedziałku.
Starałem się żyć normalnie, zajmować tym co dotychczas, zanim
zacząłem się zagłębiać w sprawę osadzonego i skazanego za
zabójstwo własnej żony, ale nic mi nie wychodziło, wszystko
upadało mi z rąk i nawet podczas jedzenia kanapki z ulubionymi
dodatkami było zupełnie tak, jakbym nie czuł jej smaku. Żułem ją
niczym kawałek starej, gumowej podeszwy, a wszystko zalatywało
piaskiem, ziemią. Ściany w mojej kuchni miały ciepłą, słoneczną
barwę, ale mnie kojarzyły się tylko z jednym – ubraniem
więziennym. Wariowałem i coś nieustannie mi mówiło, że Diego
jest niewinny, czułem się tak jakbym to wiedział, a przez to nie
mogłem spokojnie egzystować, bo czułem się winny temu, że nie
mogę go uniewinnić. Co prawda nie popierałem wszystkich jego
zachowań, a już zwłaszcza tego, że był w stanie zbić swoją
żonę, ale przecież zbicie nie jest równe zabójstwu i nie
zasługuje aż na taką karę, poza tym ciągle nie wiedziałem co
spowodowało u niego aż taki gniew i... i nagle pojąłem, że w
moich myślach usprawiedliwiam faceta, którego prawie nie znam.
Nagle do mnie dotarło, że moje myśli idą nie mym własnym, a
cudzym, obcym, tym ich torem. Ich... ich na razie było tylko trzech,
a przy rozmowie Aleksa z żoną o tym gwałcie pojawił się jeszcze
Borys. Tak naprawdę to Aleks i jego żona byli znowu moim jedynym
punktem zaczepienia, przynajmniej do kolejnego poniedziałku, bo nie
mogłem przecież ponownie nawiedzić prawnika. Olka się bałem,
wzbudzał respekt samym ubiorem i postawą, a do Cyryla żywiłem
dziwnego rodzaju dystans, choć wydał mi się przyjemnym facetem i
być może dlatego nie chciałem go niepokoić moim nachodzeniem.
Izabella
– zadźwięczało w moich myślach i nagle zaczęło mnie
interesować co się z nią teraz dzieje. Czułem się po trochu
winny jej awantury z mężem, tych ich niesnasek, nawet policzków, a
z drugiej strony nie byłem na tyle bohaterem, by wstawić się w
jakiś sposób w jej obronie lub chociażby anonimowo wezwać na
niego policję. Jeszcze kilka tygodni temu, byłoby dla mnie jasne,
że jak kobieta cierpi z ręki faceta, to trzeba zareagować, że
jest to obywatelskim obowiązkiem, ale świat do którego wszedłem
funkcjonował na zupełnie innych prawach, a ludzie, którzy się po
tym świecie poruszali dziwnie nawykli do takiego stanu rzeczy. Iza
też sama w swojej obronie nie stawała.
Zacząłem
zastanawiać się jak bardzo Wasielewska różna jest od pani
Alarcon. Ta druga miała siłę walczyć o swoje, przeciwstawić się
mężowi, burami stawiać go do pionu, a nawet podać do sądu i
żądać rozwodu, gdy dopuścił się wobec niej przemocy. Nie
wiedziałem, którą bardziej mam podziwiać – czy Karinę za walkę
o siebie, czy Izabellę za to, że potrafiła zagryźć zęby i
zapewne dla dobra dzieci nadal trwać przy mężu?
Kariny
nie miałem okazji już poznać. Mogłem ją tylko odczytywać z
opowieści innych, ale Iza była na miejscu, czekała w swoim
mieszkaniu, sama, bo małżonek wyszedł do pracy. Skąd to wszystko
wiedziałem? Nogi mnie tam poniosły. Ukryłem się na jednej z
klatek schodowych i obserwowałem przez zamknięte okno jak
Aleksander wychodzi. Ubrany był niemal tak jak zawsze, z tą
różnicą, że tym razem miał na sobie ciemnogranatową koszulę,
której rękawy podwinięte były niemal do samych łokci. Te rękawy
nie opadały, bo taki był już trik uszycia – pasek materiału,
który wystawał spod każdego rękawa dopinany był do guzika
wszytego na łokciach. Kamizelkę miał ciemnoszarą, niemal czarną,
a spodnie dżinsowe, ni ciemne, ni jasne, takie standardowe.
Aleks
minął podwórko i udał się na główny hall. Odczekałem chwilę,
odliczając w myślach mniej więcej tyle ile zajęło mu wyjście na
miejski chodnik, a potem ruszyłem w stronę jego mieszkania.
Zadzwoniłem na domofon, ale do sąsiadów. Otworzono mi, gdy
zamówiłem się roznoszeniem poczty. Od razu stanąłem przed
dwuskrzydłowymi drzwiami i zapukałem do nich kołatką.
Uśmiechnąłem się do tego staromodnego narzędzia, bo nie
spodziewałem się, że ktoś jeszcze montuje je do drzwi zamiast
standardowych dzwonków.
– Czegoś
zapomniałeś? – zapytał chłopięcy głos po drugiej stronie
drzwi, ale nie otworzył ich.
– Natan!
Kto przyszedł!? – dopytywała Wasielewska. Poznawałem ją po
głosie, lekko nerwowym, ale jednak ciepłym, takim... sympatycznym.
Natan
coś bełkotał o tym, że nie wie, bo nikt się nie odzywa, a do
lipka nie sięga, bo Aleks wyprał krzesła i nie każe na nich teraz
stawać z butami, a on już zawiązał swoje, i nie chce mu się
zdejmować.
Zaśmiałem
się cicho, gdy zdałem sobie sprawę jak dzieci śmiesznie ubierają
w słowa swoje myśli. Dla tego małego chłopca judasz był lipkiem,
a buty się wiązało zamiast sznurować.
Nie
miałem jednak czasu na długie cieszenie się z takich błahostek,
bo Iza otworzyła drzwi, a gdy mnie zobaczyła, to oniemiała i
chciała je pośpiesznie zamknąć, jednocześnie pytając
podniesionym głosem:
– Co
pan tu znowu robi!?
– Chcę
tylko porozmawiać! – krzyknąłem, wsuwając nogę między drzwi i
napierając na nie jedną dłonią. – Nic pani nie zrobię.
– Mój
mąż... Aleks!
– Wiem,
że wyszedł! – ryknąłem. – Proszę, zajmę chwilę – dodałem
już grzeczniej, spokojniej.
Nie
wiem czy przekonał ją ton mojej wypowiedzi, który nagle przestał
być krzykliwy, czy mój wzrok, którym starałem się jej przekazać,
że przecież nic jej nie zrobię, bo nie byłbym w stanie czegoś
złego dokonać, ale przestała napierać na drzwi, nie chciała ich
już zamykać, a zamiast tego odsunęła się na krok i pozwoliła mi
wślizgnąć się do mieszkania.
Natan,
mający jakieś dziewięć lat, stał i przypatrywał się
rozgrywającej scenie. Był w piżamie, więc wywnioskowałem, że
musiał być chory i dlatego nie poszedł do szkoły.
– Ja
naprawdę nie chciałem pani nachodzić, ale ta sprawa nie daje mi
spokoju – wyjaśniłem i zamknąłem za sobą drzwi. Spojrzałem w
twarz kobiety, którą szpecił sporych rozmiarów siniec. –
Dlaczego pani z nim jest? – wyrwało się samoistnie z moich ust.
– Nie
rozumiem o co panu chodzi – odpowiedziała, a potem zwróciła się
do Natana, by poszedł do kuchni i nakarmił kota.
– Saszetką?
– dopytywał wesoło. – Czy szynką? On woli szynkę.
– Czym
chcesz – odpowiedziała, siląc się na spokój, ale jednak lekko
się uniosła.
– A
wujek nie będzie zły, jakbym mu dał tak tego paszteta co też go
lubi?
– Daj
mu co chcesz! – powtórzyła już mocno się przy tym unosząc.
– Aby
potem nie było, że nie pytałem – wymądrzał się blondynek, ale
jednocześnie podążał do kuchni, szurając wełnianymi papciami po
podłodze. – Chodź, Czarek, murzynie na baterie ty. Będziesz żarł
dziś po królewsku. Pokroję ci nawet obyś się za dużo nie
namęczył.
Blondasek
zniknął w kuchni. Czarny kocur o sporawych rozmiarach podążył za
nim i wesoło pomiaukiwał, jakby już się dopominał tej
napomnianej uczty. Izabella natomiast zamknęła za synem drzwi
kuchenne i ruchem głowy wskazała mi wejście do innego pokoju.
– Zapraszam
– powiedziała.
Poszedłem
za nią, a moim oczom ukazał się pokój urządzony w iście
PRL-owskim, albo jeszcze starszym stylu. Wszystkie meble były
ciężkie i stare, ale zadbane na tyle, że niemal zupełnie
niezniszczone i wyglądające na nowe. Stół był okrągły, nie na
cztery, a osiem miejsc, ale wydawało mi się, że nawet i z
dwanaście osób, na ścisk, dałby radę pomieścić. Krzesła miały
bardzo puszyste oparcia i siedzenia, które były w
kremowo-pomarańczowe pasy. Właściwie to ten stół stał na samym
środku i zajmował najwięcej miejsca w tym dużym, przestronnym
pokoju. Oprócz niego była duża szafa, komoda, barek i kanapa,
stojąca we wnęce, przykryta wełnianym kocem w brązowo-białą
kratę. Było czysto, schludnie, specyficznie, ale ciepło. Na
komodzie stały jakieś bibeloty, za szybą barku nie znajdowały się
alkohole, a zastawa z białej porcelany. Dostrzegłem nawet to, że
niektóre filiżanki i talerze mają wyszczerbione brzegi, a waza
wyraźnie miała klejone jedno ucho. Poczułem się jak u jakiś
sympatycznych dziadków, którzy zaprosili mnie na wiśnióweczkę i
partyjkę brydża. Głos Izy jednak skutecznie odsunął mnie od
mojego poczucia i przywołał do rzeczywistości.
– Niech
pan siądzie – powiedziała.
– Dziękuję
– odpowiedziałem nieco zmieszany i zająłem miejsce. Wtedy
poczułem się dziwnie, a ciężkość mebli i ponurość pokoju
nagle przestały wydawać mi się ciepłe, a stały się
przerażające, sztywne, surowe. Doszło do tego, że nawet jasna
tapeta w duże, różowe róże z zielonymi liśćmi i brązowymi
cierniami przestała dodawać uroku, choć barwy na niej były
pastelowe i przyjemne dla oka. – Nie jestem z policji – zacząłem.
Izabella
zasiadła na jednym z siedmiu wolnych krzeseł, pozostawiając między
nami dystans dwóch z nich. Ponownie przyjrzałem się jej sińcowi.
Fiolet najbardziej wyraźny był w okolicy bliżej ucha, na policzku
bladł, a przy nosie nie było go wcale. Zerknąłem na jej dłonie,
bo jedną rękę położyła na stolę, a następnie objęła jej
nadgarstek drugą dłonią. Miała krótkie paznokcie, ale
błyszczały, a ich krańce były niemal białe, takie mleczne.
Skromna, najzwyklejsza obrączka wciśnięta była na serdeczny palec
i dociśnięta do pierścionka, zapewne zaręczynowego. Zegarek był
na białym pasku, lekko nabłyszczanym, jakby posypanym w niewielu
miejscach brokatem. Jego tarcza była z masy perłowej, ale obwódka
i wskazówki szczerozłote. Wyglądał na drogi.
– Długo
nas pan będzie niepokoił? – zapytała wprost. – Z jakiego
powodu? Czego pan chce od Kuby? Czego od mojego męża? Czemu pan tu
przychodzi?
– Przepraszam
jeśli sprawiłem pani kłopot... nie chciałem – odpowiedziałem i
poczułem się naprawdę głupio. – Więcej nie przyjdę, ale...
wydaję mi się, że Diego nie zabił swojej żony. Panią spotkałem
w więzieniu. To musiało być szczęście, bo wiem, że pani tam nie
zagląda. Chcę albo udowodnić jego niewinność, albo znaleźć
motyw jego działania. A właściwie chciałem. Taki miałem plan,
gdy zaczynałem śledztwo...
– Śledztwo?
– podłapała. – Mówił pan, że nie jest policjantem.
– Dziennikarskie
śledztwo.
– Aha.
Znalazł pan sobie temat doskonały. Osoba, poniekąd publiczna,
dopuszcza się zabójstwa i nikt nie wie co było powodem. Dowie się
pan tego, a tym samym ta sprawa wróci na czołówki gazet i
telewizji, okrzyknięta hasłami, że wszystko już wiadomo, że już
nie ma tajemnicy, zagadka rozwikłana.
– Taki
miałem cel – przyznałem szczerze. – Teraz jednak podchodzę do
tego trochę inaczej. Sądzę, że Diego siedzi za niewinność i nie
umiem przejść obok tego obojętnie, pogodzić się z tym. Wiem też,
że pewnego razu czworo przyjaciół, czy też przypadkowych kumpli
zgwałciło kobietę i tu znowu nie mogę się pogodzić z tym, że
tylko Diego z całej tej paczki jest za kratkami. Wiem też, że mąż
panią bije i nie umiem zrozumieć, dlaczego pani nic z tym nie robi.
Wiem, że Cyryl miał bronić Diego na jego rozwodzie, ale ten nie
doszedł do skutku, a sam prawnik teraz udaje, że Jakuba zupełnie
nie znał, a przecież byli kumplami, tak?
– Tak
– szepnęła. – Byli kumplami.
– I?
– I
nie umiem panu pomóc. Nie chcę – ostatnie dwa słowa
wypowiedziała bardzo pewnie, niezwykle głośno, ale jeszcze nie
zakrawało to o krzyk.
– Nie
użyję waszych danych i nie chcę zaszkodzić Aleksowi...
– Gwałt
jest przedawniony – przerwała mi. – Nic nie zmieni pan
rozdmuchaniem tej sprawy, nie dowiedzie sprawiedliwości ani niczego
takiego. – Zaczęła nerwowo gestykulować.
– Pani
się z tym pogodziła? – nie dowierzałem.
– A
co mam zrobić? – zapytała ze łzami w oczach. – Donieś na
własnego męża i to nie na policję, a do prasy? Wziąć dzieci i
się wyprowadzić? Powiedz mi człowieku, co mam twoim zdaniem
zrobić?
– Na
początek, to może powinna pani zrobić obdukcję i założyć
mężowi niebieską kartę.
Uśmiechnęła
się, ale w niezwykle bolesny sposób.
– Nie
wie pan o czym mówi.
– Zapewniam,
że wiem. Prawo ma za zadanie chronić kobiety, dzieci i słabszych
przed...
– Jakie
prawo? Gdzie ty widzisz prawo, człowieku? Biedni biednieją, bogaci
ich kosztem się bogacą. Sprawiedliwi cierpią, a ci co umieją
kręcić na lewo, to ludzie z wymalowanym szczęściem na twarzy.
Kiedy rozwiodłam się z pierwszym mężem, to zostałam bez dachu
nad głową i środków do życia. Nie musiał mnie spłacać, bo
mieszkanie, które zajmowaliśmy należało do jego rodziców. Miał
cztery tysiące dochodów miesięcznie, ale płacił po trzysta
alimentów na każdego z synów, bo choć na konto wpływały takie
kwoty i mogłam to udowodnić, to wykazywane miał inaczej i sądu
nie obchodził żaden kwitek. A wie pan dlaczego tak było? Bo jego
tatuś i reszta rodzinki wiedzieli gdzie posmarować.
– Rozumiem,
że dużo pani przeszła, ale...
– Zrozum
pan też przy okazji jedno. Nie ma na świecie sprawiedliwości i im
szybciej to do pana dotrze, tym szybciej się pan z tym pogodzi i
nauczy się z tym żyć albo skoczy z mostu. Mówi pan o niebieskiej
karcie. Kiedyś, gdy policja dobijała się do naszych drzwi, to mój
mąż skutecznie ich odesłał, tłumacząc, że gdy nie mają
nakazu, to nie musi im otwierać, a jeśli wyważą jego drzwi, to
będą je wstawiać, a ich koszt przekracza trzy i pół tysiąca
złotych. Zrezygnowali. Zupełnie im się nie dziwię, bo pewnie tyle
to oni mają miesięcznej pensji i to we dwójkę. Sama będąc na
ich miejscu i mając rodzinę na utrzymaniu, nie postąpiłabym
inaczej – powiedziała w dużym rozemocjonowaniu, jakby te
wszystkie wspomniane wydarzenia były w niej jeszcze całkiem świeże
i bolały niczym otwarte, nigdy niezabliźnione rany. – Coś
jeszcze chce pan napomknąć o sprawiedliwości?
– Ja
naprawdę rozumiem, że dużo pani przeszła, ale...
– Nie
rozumiesz tego i nie zrozumiesz, bo tego nie przeżyłeś. Nigdy nie
byłeś mną, nie żebrałeś po sąsiadach o pożyczenie pięciu
złotych, by móc nakarmić własne dzieci. Nie wiesz... nie masz
pojęcia, człowieku, ile przeszłam, więc się nie wymądrzaj!
– Nie
chciałem...
– Dobrze
mi tak jak jest, zapewniam cię o tym i nie dzieje mi się krzywda.
Możesz być uspokojony, choć wiadomo, że nie o spokój sumienia ci
chodziło, a o świetny, gorący temacik, za który niejeden wydawca
pewnie by grubo posmarował. A teraz wynoś się z mojego domu i nie
pojawiaj się tutaj nigdy więcej.
Wstałem
z miejsca, bo gdy była w takim stanie, to nie było sensu jej
męczyć, poza tym poczułem się gorzej niż czułem od rana, gdy mi
tak wszystko wygarnęła prosto w oczy, zwłaszcza, że z tych jej,
ni to piwnych, ni oliwkowych skraplały się słone krople.
Zrozumiałem, że niepotrzebnie tak narzekałem na swoje życie, bo
wielu ludzi miało gorzej. Na dodatek, kiedy zdecydowałem się
wyjść, to nawet nie chwyciłem za klamkę, a klucz w zamku się
przekręcił. Drzwi się otworzyły, a w progu stanął Aleksander
Wasielewski. Łypnął na mnie zdziwionym, ale całkiem
nieprzychylnym spojrzeniem, a potem spojrzał ponad moją głowę, na
żonę, która stała za moimi plecami.
– Kot
zjadł twój pasztet – odezwał się blondynek, który nagle
zmaterializował się między mną, a Olkiem.
– Co
kot zjadł? – zapytał zdziwiony i spojrzał na chłopca, krzywiąc
przy tym twarz.
– No
pasztet! – wykrzyknął kilkulatek. – Mama kazała mu dać, to
dałem.
Aleks
podrapał się po torsie. Kamizelkę miał rozpiętą i dwa górne
guziki koszuli także rozpiął, tylko że na moich oczach. Nie miał
na sobie krawata. Pogładził się tym razem po rzadkich, ciemnych
włosach, które zdobiły jego klatkę piersiową.
– To
idź mu jeszcze pożycz smacznego – zagadnął do dziecka i wysilił
się na lekki, przyjemny uśmiech, ale nadal był mocno zmieszany i
nie potrafił tego w pełni zamaskować. – Albo wiesz co? –
zaczął szukać po kieszeniach, aż w końcu wydobył z nich kilka
monet. – Idź do sklepu i kup sobie na co tylko masz ochotę.
– W
piżamie? – zdziwił się Natan.
– Załóż
bluzę. Spodnie możesz mieć w kratkę. Przecież to blisko. –
Podał dziecku rozpinaną, śliską, zieloną bluzę, zapewne od
jakiegoś dresu i otworzył przed nim drzwi, wcześniej przesypując
na jego prawą dłoń te złotówki.
Nataniel
założył bluzę, monety wrzucił do jej kieszeni, zapiął ją, by
czasami żadnej nie zgubić i wcisnął stopy w klapki, takie
zwyczajne, jakby basenowe.
– Kupię
chrupki! – krzyknął i wyszedł.
Aleks
zamknął drzwi i to na klucz. Spojrzał na mnie ponownie i zapytał:
– Co
pan tu znowu robi?
– Przyszedł
– odpowiedziała za mnie Izabella.
– Mogłaś
nie wpuszczać obcych ludzi do domu – stwierdził.
– To
moja wina – przerwałem im tę wymianę zdań. – Sam wszedłem...
– Drzwi
się zamyka – syknął, chyba ponownie w kierunku żony, bo ciągle
patrzył ponad moją głowę.
– Sądzisz,
że zostawiłam je otwarte na oścież?
– Nie
wiem – odpowiedział. – Skąd mam wiedzieć co robisz? Przychodzę
do domu, bo zapomniałem kluczy, a nie mam pewności czy nie
wyjdziesz na zakupy lub dokądś. Wchodzę i widzę po raz kolejny
ciebie w towarzystwie obcego faceta. I może jeszcze każ mi się
teraz uspokoić – dodał i zagryzł dolną wargę, ale trwało to
chwilę. Potem ponownie przybrał nieprzyjemny, taki lekko wściekły
wyraz twarzy.
– Wpuściłam
go, by raz na zawsze go wyprosić! – uniosła się.
– To
brzmi niemal jak zasady wzorowej bulimii, czyli zjeść obiad, by go
wyrzygać – zobrazował oczywiście po swojemu, ale jak na niego,
to chyba aż nadto wulgarnie.
– A
co miałam zrobić, jak przy...
– Nie
krzycz! – wrzasnął i sprawił tym, że zapadła cisza jak makiem
zasiał. Szczerze mnie to nie dziwiło, bo głos miał zdarty na
męską chrypę, ale nie za sprawą choroby, a naturalnie, więc
brzmiał szczególnie groźnie. – Stoję niecałe dwa metry od
ciebie, słyszę co do mnie mówisz – dodał, ale bez tej
wcześniejszej ostrości, niemal zwyczajnie.
– To
przez ciebie przychodzi, wie o gwałcie, uważa że Diego jest
niewinny, więc nie do mnie miej pretensje – wyjaśniła, zalała
się łzami i uciekła do pokoju, w którym jeszcze nie tak dawno ze
mną siedziała przy jednym stole.
– Ja
nie chcę panu za... – zamilkłem, gdy Olek wyjął z górnej
szuflady niewysokiej komody broń.
Mogłem
wrzasnąć i wzywać pomocy, bo przecież nie zakneblował mi ust,
ale byłem tak sparaliżowany strachem, że jedynie niemo
obserwowałem jak z drugiej szuflady wyciąga naboje i napełnia
dwoma z nich magazynek. Przeładował. Czekałem, a on ponownie
zapuścił dłoń do otwartej szuflady, tym razem wyjął z niej
tłumik i zaczął go dokręcać.
– Co
chcesz zrobić? – zapytał kobiecy głos, niewyraźni i zapłakany.
Docierał zza moich pleców.
– Wyjdź
– rozkazał, ale jakby od niechcenia, wpatrując się jednocześnie
w podłogę. – Wróć do pokoju – dodał, sunąć wzrokiem aż do
moich butów, zahaczając chyba też o nogawki niemodnych spodni. –
Nie będę się, Izo, powtarzał – zaznaczył, a potem wycelował i
to wprost we mnie.
Wlasciwie co się dziwić, dziennikarz zadarł z mało miłymi ludźmi. Choc watpię, zeby Aleksander naprawdę zamierzał wystrzelić. Mam jednak wrażenie, zd tk wydarzenie jeszcze bardziej zachęci detektywa amatora do dalszych poszukiwań. Diego nie moze byc do konca normalny, opowiada bardzo intymne rzeczy, ale zgrabnie omija odpowiedzi na właściwe pytania, np.sprawę niedoszłego rozwodu.
OdpowiedzUsuńSugerujesz, że facetowi brakuje wrażeń i to co powinno go spłoszyć jeszcze bardziej go przyciągnie?
UsuńMalinowski tak już się wkręcił w tą całą sprawę, tak tym wszystkim przesiąkł, że nie jest już w stanie myśleć o czymś innym. Jeszcze trochę i przerodzi się to w obsesję, o ile już do tego nie doszło.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że dla Wojciecha do tej pory to otaczający świat był czarno-biały, dobry, albo zły, a teraz za sprawą Izabelli Wasielewskiej zobaczył, że może mieć też wiele odcieni szarości. Iza wybrała mniejsze zło, tak jakby zrobiła kalkulację, bilans zysków i strat i pomimo, że jej życie z Aleksandrem nie jest usłane różami to uznała, ze będzie dużo lepsze z nim, niż bez niego. Wychodzi na to, że ten incydent, kiedy Olek dał jej w twarz, to nie było po raz pierwszy, że musiały się takie sytuacje zdarzać już wcześniej, jeżeli policja próbowała interweniować.
Nie dziwię się Izie i jej reakcji na to co do niej mówił Wojciech, że chciała go wyrzucić, żeby wreszcie dał jej spokój, przecież nie doniesie na własnego męża i nie pozbawi siebie i dzieci dachu nad głową.
Tylko niestety Malinowski miał pecha, nie spodziewał się, że Wasielewski wróci się do domu i przeszkodzi w rozmowie z Izą, a sama Iza pewnie by go nie wpuściła, gdyby przypuszczała, że mąż może wrócić, nie chciała by się narażać na jego gniew.
Zrobiło się nieciekawie, zastanawiam się, czy Aleksander na prawdę zamierza użyć tej broni, czy tylko chce postraszyć Malinowskiego. Trzeba Olkowi przyznać, że jest nieźle wyposażony, nawet tłumik ma. Swoją drogą to nie rozumiem, jak on może trzymać broń w domu w którym są dzieci, przecież on to wyjął z niezamkniętej szuflady, każdy mógłby sobie po tą broń sięgnąć, dziwne, że mu jeszcze chłopcy nie podprowadzili.
Zastanawia mnie też, czego Olek się tak bardzo obawia, co on jeszcze ukrywa, ze tak nerwowo zareagował i wyciągnął broń.
Powiedzmy, że Malinowski jest z tych co jak już się w coś angażują to na 200%. Jego coś nieustannie do tego świata ciągnie i ani się facet nie spostrzeże, a z podglądacza gangsterskiego półświatka stanie się jego uczestnikiem, kolejnym lokatorem w tym świecie, może nie takim jak Aleks, ale np takim jak Iza czy Ana, bo przecież one też w tym świecie żyją, obcują z tymi mafiozami na co dzień i zdają sobie doskonale sprawę z tego z jakimi mężczyznami sypiają.
UsuńMalinowskiemu to naprawdę brakuje wrażeń w życiu, że się w takie coś wpierdolił xD Poważnie, mam wrażenie, że on ma mało ekscytujące życie, a przynajmniej opisujesz je tak, że nie ma w nim żadnych przyjaciół, żadnej kobiety, żadnej rodziny, żadnego kumpla nawet takiego dalszego, więc zamiast poświęcać czas czemuś co lubi, to on poświęca go podglądaniu życia innych, bo ich życie, co tu dużo kryć, jest dużo bardziej ciekawe niż to jego.
OdpowiedzUsuńWbrew temu w jakim świetle przedstawiła związek Aleksa i swój Izabella, to sądzę, że ona nie jest z Olkiem dla kasy i tylko i wyłącznie dla bezpieczeństwa finansowego. Ja jednak wyczuwam w ich relacjach takie uczucie, taką wzajemną akceptacje. Myślę, że to, że mąż potrafi ją spoliczkować odebrała jako jego wadę i przyjęła ją, świadomie zgodziła się z nią żyć, tak samo jak mój mąż żyje z tym, że ja się spóźniam i nie zawsze gotuje (głupie porównanie, ale chodzi mi o to, że ona wiedziała na co się godzi).
Zastanawiam się czy wzmianka o interwencji policji tyczy się tego męża Izy, czy tego byłego. Stawiałabym na tego byłego.
I pojawił się Olek, w najmniej oczekiwanym momencie, na dodatek okazało się, że ma broń pod ręką, a i dziecko wyprosił, by nie było naocznym świadkiem. To nie wróży dobrze, ale zobaczymy jak to będzie. Nie sądzę, by wystrzelił.
Tak, bo Malinowski ma mało ekscytujące życie. Jego egzystencja dzieli się na prace i samotność. Tak to opisałem i takich ludzi jest bardzo wielu. Oni najszybciej ulegają wpływom, gdy już się wkręcą do jakiegoś środowiska, bo samotność nie była ich wyborem, oni po prostu zostali jakoś do niej zepchnięci przez grupę rówieśniczą i zwykle miało to miejsce już za czasów szkolnych, a w dorosłym życiu po prostu już tak pozostało.
Usuń