Jesienią
liście spadają z drzew, kasztany i żołędzie obijają się o
bruk, a deszcz leje się z nieba strumieniami. Tego dnia pogoda była
wyjątkowo okropna, nawet jak na jesień. Wiało we wszystkich
kierunkach, a krople spadające z ociężałych chmur, zawieszonych
na ciemnym, ni to granatowym, ni czarnym niebie, zdawały się być
wielkości, co najmniej, potężnej, męskiej dłoni.
To
była jedna z biedniejszych dzielnic tego miasta. Tu dzieciom nie
przeszkadzał ani wiatr, ani deszcz. Na większej kałuży, która
wydawała się być małym jeziorem, zajmującym całe podwórko,
poustawiane były czerwone, zniszczone, z wyżłobionymi krawędziami
i narożnikami cegły oraz inne, większe kamienie. Gromadka dzieci,
w różnym wieku, ubrana w większości nieadekwatnie do pogody,
skakała, stawiając podeszwy halówek i tenisówek na tych właśnie
kamieniach. Krzyczeli odpadasz!, kiedy ktoś zmoczył buty w
wodzie, gdy nie udało mu się doskoczyć do kolejnej bazy.
On
słyszał radosny śmiech, tych przesiąkniętych nie tylko deszczem,
ale też dorosłymi problemami dzieci. Znajdował się nieopodal, tuż
przy bramie, prowadzącej na zmoczone podwórko. Uśmiechnął się
półgębkiem na dźwięki tych harców i zabaw. Było późno, więc
podniósł głowę do góry. Oczekiwał zaświecenia się pierwszych
latarni. Zaiskrzyły światłem wprost w jego oczy, tak mocno, że te
aż zabolały. Spuścił głowę i przeszedł na drugą stronę.
Zmierzał w kierunku szyldu, zniszczonego, okropnie wyblakłego, na
dodatek ze zwarciem elektrycznym, dzięki czemu nieestetycznie mrugał
i skwierczał.
Kiedy
otworzył drzwi, usłyszał dzień dobry, zupełnie bez
wyrazu. Zerknął na kobietę, która bardziej niż nim – klientem,
była zainteresowana żuciem gumy i przewracaniem stron gazety, którą
trzymała na ladzie, tuż przed swymi oczyma. Podszedł bliżej, tak
blisko, iż bez problemu mógłby ją dotknąć. Mrocznymi oczyma
łypnął na regały i głośno przełknął ślinę, co było jawną
oznaką zdenerwowania, tak samo jak fakt, iż drżał na całym
ciele. Sprzedawczyni, jednak nawet na to nie zwróciła uwagi.
–
W
czym pomóc? – zapytała, odwracając kolejną stronę.
–
Wódki
bym się napił – stwierdził, ale nie brzmiał jak ktoś pewny
swojej decyzji.
–
Jakiej?
– odwróciła się w stronę regału, ponownie nawet na niego nie
patrząc. Rzuciła za to okiem na zegarek, zawieszony na ścianie i
naprędce policzyła, że jeszcze tylko trzydzieści pięć minut i
jej zmiana dobiegnie końca. Marzyła o szybkim i ciepłym prysznicu,
dzięki któremu poczułaby ulgę, a potem o łóżku i pościeli,
które zaprowadziłyby ją w krainę Morfeusza.
Wzruszył
ramionami, ale po chwili dotarło do niego, że ona tego gestu i tak
nie widzi, więc zdecydował się na:
–
Nie
wiem.
–
Wszystko
panu jedno?
–
Może
– odpowiedział tajemniczo i wtedy do niej dotarło, że jej klient
ma nawet seksowny, choć nieco mroczny głos.
Żałowała,
że jej Przemek nie mówił takim akcentem, gdy szeptał jej różnego
rodzaju świństwa do ucha, w momencie, gdy wpychał w nią kutasa po
same jaja. Uśmiechnęła się na myśl o weekendzie, gdy Przemysław
znowu zjedzie z trasy i zawita do domu, na dokładnie dwie noce i
jeden dzień.
–
Wszystko
jedno jaka? – powtórzyła pytanie, bo nie chciała na próżno
sięgać czegoś z wyższej półki. Wiedziała, że w tych
okolicach, ludzie zazwyczaj kupowali tanie piwa, zatytułowane bączki
albo wódki w postaci szczeniaczków.
–
Divy
to tu raczej pani nie ma – oznajmił nieco sarkastycznie. – Pół
litra proszę.
Położyła
Absolventa na popękaną w kilku miejscach ladę, a on sięgnął
do kieszeni granatowego, przeciwdeszczowego płaszcza. Dopiero wtedy
dostrzegła, że ubranie mężczyzny ocieka wodą i zalewa podłogę,
którą zapewne jeszcze przed wyjściem będzie musiała zmyć.
Zaklęła na samą myśl i także w niej zbluzgała mężczyznę za
to, że nie zjawił się w sklepie, w tym mokrym ubraniu, chwilę po
jej zmianie, gdy już na jej miejsce wejdzie, znienawidzona przez
nią, Baśka.
–
Nie
ma pani lepszej? – zapytał nachalnym, złośliwym, niezwykle
aroganckim tonem.
–
Myślałam,
że panu wszystko jedno – warknęła równie nieprzychylnie.
–
Może
być Bols.
–
Mam
tylko zero siódemki – odparła po ponownym odwróceniu się do
niego plecami, by jeszcze raz zerknąć na półki z alkoholami.
Przeczesała długie, rude włosy palcami, zarzucając je tym gestem
do tyłu.
–
Wezmę
– zadecydował.
Zamieniła
butelki i podniosła przy tym wzrok na tyle, by spojrzeć w jego
oczy. Nigdy nie oceniała ludzi po wyglądzie i pozorach, ale ten
człowiek, którego miała przed sobą, sprawiał wrażenie seryjnego
mordercy, rodem z najstraszniejszych i najbardziej mrocznych
thrillerów. Z jego dużego, rybackiego kapelusza woda kapała wprost
na ramiona, a następnie spływała po rękach i opadała na stare,
przybródnawe, niegdyś białe płytki.
Sięgnął
do kieszeni i odnalazł to czego szukał. Wyciągnął w jej stronę
drżącą dłoń i położył banknot na stronie gazety, której
jeszcze nie zdążyła do końca doczytać. Pieniądze były mokre,
gdyż i jego dłonie ociekały wodą. Pewnie nawet nie przywiązałaby
do tego specjalnej uwagi, gdyby nie fakt, że pozostawiły one na jej
czasopiśmie w kilku miejscach czerwoną, a w kilku zaróżowioną
plamę.
Rzuciła
kątem oka na dłoń mężczyzny i jednocześnie chwyciła za zmięty
banknot, by wrzucić go do kasy i wydać z niego resztę. Dostrzegł
jej przestraszone, pełne niewiedzy i lęku spojrzenie. Pomimo że o
nic nie pytała, to on udzielił wyjaśnień.
–
Byłem
na rybach.
–
Zranił
się pan? – zagadnęła, gdyż nie chciała sprawiać wrażenia, że
traktuje go jakoś inaczej, a już zwłaszcza, że się go boi. Tego
właśnie nauczyła ją praca w tej dzielnicy, by nigdy nie okazywać
strachu.
–
To
nie moja krew. – Uśmiechnął się pod nosem. Objął szyjkę
butelki, podniósł ją z lady i odwrócił się plecami do kasjerki.
– Reszty nie trzeba – dodał i skierował swoje kroki w stronę
wyjścia.
Ledwie
drzwi się domknęły, czyniąc to, jak zawsze, z charakterystycznym
trzaskiem, a ona już przeszła pod ladą i rzuciła się w ich
kierunku, by móc zamknąć je na wszystkie spusty. Jej palce
zacisnęły się na klamce i przez moment odczuła ulgę, ale ta
trwała tylko chwilę, po której poczuła, jak ktoś z drugiej
strony szarpie za drzwi i tym sposobem wyszarpuje klamkę z jej
dłoni.
Pierwsze
co zobaczyła, to granat płaszcza i lśniące, zabrudzone krwią
ostrze. Podniosła głowę do góry, instynktownie, nieco wbrew
swojej woli. Deszcz spływał po jego twarzy, poprzez zarost, aż do
krańca brody, gdzie ściekał grubymi kroplami na jego rybackie
obuwie.
Jej
odebrało mowę, a on wykonał krok w przód, pozostawiając
błotnisty ślad na mokrych, zniszczonych kaflach podłogowych...
*
Mógłbym
zacząć od tego, że nie czułem się komfortowo poród białych
ścian. Nawykłem do kolorów. Albo mógłbym zacząć inaczej i
powiedzieć, że nie przywykłem do stalowych krat. Tak, myślę, że
należałoby zacząć od krat. Byłem wiekowy, a jednak za młody,
znacznie za młody, by zmierzyć się z taką opowieścią,
zwłaszcza, że nikt nie chciał nic mówić albo ubierał wyrazy w
bawełnę, ewidentnie pomijał znaczące fakty, ale z nieopisaną
nadzieją w oczach, że dam radę czytać między wierszami.
Nie
byłem skazańcem. Policjantem także nie. Coś jednak kazało mi
zagłębić się w historie bez przyszłości, bo ona w pewnym
momencie się urwała. Pierwszy stopień piekieł jednak nakazywał
sprawdzić co działo się dalej. Jednak, by tego dokonać, najpierw
trzeba było zobaczyć co wydarzyło się wcześniej.
To
była zbrodnia, która wstrząsnęła całym miastem, a następnie
krajem. Nie byłem jej świadkiem. Nie byłem obserwatorem. Nie byłem
nawet wtedy mieszkańcem kraju, w którym miała miejsce. W tamtych
czasach byłem za granicą. Tyrałem w Niemczech, by uzbierać na
własne M1. Dopiero później jeden z moich byłych wykładowców, a
jednocześnie przyjaciół nieżyjącego już ojca, załatwił mi
pracę na uczelni. Miałem wykładać. Nie nadawałem się do tego,
ale dzieciakom było wszystko jedno kto nudzi na auli. I tak
większość z nich, wtedy była zajęta swoimi sprawami, a ja
chodziłem do pracy ze sztucznym uśmiechem na ustach, wmawiając
sobie, że radość daje mi stała, zawsze o takiej samej wysokości
pensja, przelewana co miesiąc na konto. To było swojego rodzaju
bezpieczeństwo, taka stabilizacja, ale nie było spełnieniem moich
marzeń i nieziszczonych planów. Życie na jawie, jednak znacznie
różni się od tego w sennych marzeniach i w końcu każdy z nas
dorasta, by zmierzyć się z tym brutalnym faktem rzeczywistości. A
on, w swoich opowieściach wcale nie był dorosły i żył jak
dziecko, z ciągłym uśmiechem na ustach, nawet, gdy wkurzenie
sięgało zenitu. Chyba nawet trochę mu tego zazdrościłem. Tej
beztroski, pomimo kłopotów, problemów, wad naszego świata.
Oczywiście,
kiedy odwiedziłem go pierwszy raz w zakładzie karnym, to wcale nie
widziałem w nim tamtego człowieka sprzed lat... tamtego, o którym
opowiedział mi dopiero kilka tygodni później. Zamiast tego
zobaczyłem zmęczoną twarz, z niechlujnym zarostem, zasinione
kostki na pięściach i znaczną śliwę pod okiem, która już nieco
utraciła na swoim kolorze. Włosy także miał dłuższe, w wielu
miejscach wypłowiałe, jakby za mniej więcej rok może dwa, miała
dopaść go wiekowa siwizna.
*
Uśmiechnęłam
się pod nosem, po przeczytaniu wstępnych notatek mojego byłego
nauczyciela. Przypomniał mi się dzień, w którym wpadliśmy na
siebie. Miało to miejsce w parku. Śpieszył się do więzienia i
nawet nie ukrywał celu swojej podróży. Uznał wtedy na głos, że
zawsze miałam dobry kontakt z ludźmi, że potrafiłam nawiązywać
z nimi relacje oparte na rozmowie i ciągnąć ich za język.
Zapytał, czy nie zechciałabym mu dopomóc, ale nie miałam na to
czasu. Pomimo tego jednak zapytałam:
–
Kto
jest tym więźniem?
–
Nazywa
się Diego Alarcon – odpowiedział jak zwykle dokładnie, a powagi
dodał mu jeszcze gest poprawienia okrąglutkich, profesorskich
okularów.
–
Hiszpan?
– zdziwiłam się. – Mówi po polsku?
–
Nie
mówi po hiszpańsku – odparł z lekkim rozbawieniem, co zazwyczaj
skrupulatnie ukrywał, pod maską przyzwoitej dorosłości i
pozornego sztywniactwa.
Minął
dokładnie rok od tego spotkania, a w tym czasie, niegdyś mój
nauczyciel – Wojciech Malinowski, stał się zupełnie innym
człowiekiem, jakby stały kontakt z Diego coś w nim odmienił.
Samego więźnia także musiały zmienić te ich regularne spotkania,
bo ja Alarcona widziałam teraz zupełnie inaczej niż jawił się w
Wojtka notatkach. Nie był wcale taki siwy, jedynie lekko srebrzyły
mu się skronie. W stalowoniebieskich tęczówkach jawił się błysk
młodości i radości z życia, pomimo iż toczyło się ono za
kratkami. Miał uśmiech na twarzy i silny uścisk, gdy mnie
obejmował na przywitanie.
–
Ręce
na widoku! – brzmiał niezmiennie głos strażnika.
Diego
wtedy przewracał oczyma i czynił minę, jakby miał ochotę
zawarczeć, niczym zbulwersowany szczeniak, a ja z lekkim
zawstydzeniem spuszczałam wzrok i uśmiechałam się pod nosem.
–
Jak
się czujesz? – pytał zawsze na wstępie, zazwyczaj splatając
ręce na piersi i opierając się wygodnie na krześle, typu takiego
poczekalnianego.
Instynktownie
wtedy kładłam dłoń na brzuchu. Czyniłam tak zawsze zanim
odpowiedziałam na to pytanie.
Tak
właśnie kończyłaby się ta opowieść, która jak na mój gust
nie miała szans na pozytywne zakończenie. Mimo tego ciągle tliła
się we mnie iskierka nadziei, że los się może odmienić.
–
Nie
grzeb w przeszłości – brzmiał głos Diega w mojej głowie, który
wtedy sprawiał wrażenie, jakby czytał w moich myślach.
–
Nie
będę – zapewniłam kłamliwie.
–
Obiecaj.
–
Nie
wymuszaj na mnie...
–
Obiecaj
– jeszcze nie krzyczał, mówił nieustępliwym tonem.
–
A
jeśli nie to co? Zabijesz mnie jak swoją pierwszą żonę? – Tyle
wystarczyło, by uniósł się z siedzenia i wziął głęboki zamach
na odlew.
Zdążyłby
uderzyć, zanim dopadliby do niego strażnicy. Pewnie sama nawet nie
zdążyłabym wstać z miejsca i wykonać kroku w tył, by uniknąć
ciosu. Coś go jednak powstrzymało.
Patrząc
na obezwładnionego przez dwójkę, uzbrojonych klawiszy, mężczyznę,
zapytałam:
–
Nie
uderzyłeś mnie, bo jestem kobietą, czy tylko dlatego, że byliby
na to świadkowie?
Zmierzył
mnie spojrzeniem od stóp, niemal po czubek głowy. Zatrzymał się
na oczach i z krzywym ułożeniem ust, jakby z odrazą, odpowiedział:
–
Nie
uderzyłem cię, bo jesteś w ciąży.
Niespodziewanie
pierwsze krople deszczu zastukały o blaszane, zewnętrzne parapety,
a po moich plecach i rękach przeszła gęsia skórka. Strach
przeszył mnie na wylot, a nieproszone łzy napłynęły do oczu.
Malinowski niezadowolony ze swojego nudnego życia wykładowcy zainteresował się historią Diego Alarcona i jak widać dał się wciągnąć w niezwykłą historię jego życia. Zastanawiam się jak było naprawdę, czy Diego zabił swoja żonę, a później ekspedientkę ze sklepu monopolowego, czy został wrobiony w te zbrodnie? Wojciech w pewnym momencie zaczął wierzyć w niewinność Alarcona, tylko czy była to sprytna manipulacja ze strony Diego, czy naprawdę siedzi za niewinność.
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie jeszcze, czy Malinowski wpadł pod koła samochodu niechcący, czy ktoś chciał go wyeliminować, żeby więcej nie węszył wokół sprawy Kwiecińskiego? Wydaje mi się, że jego wypadek może mieć z tym coś wspólnego.
Nie daje mi spokoju osoba Oli, studentki Malinowskiego, ona też zainteresowała się sprawą Diego i jak widać przejęła po Wojciechu zwyczaj cotygodniowych odwiedzin w więzieniu.
Widać, że Ola jest w dość zażyłych stosunkach z Alarconem, dziewczyna jest w ciąży, ciekawe z kim, czyżby z Diego?
Jestem bardzo ciekawa w jaki sposób będą powiązani ze sprawą Alarcona Aleksander, Cyryl i Borys.
Nigdzie nie zostało napisane, że ekspedientka ze sklepu została zamordowana.
UsuńRozumiem, że Diego był w całym rozdziale – w takim razie kim była kobieta z pierwszej części i jakie znaczenie ma dla sprawy? Facet naprawdę zabił ją tamtego dnia? I najważniejsze, czy zabił także własną żonę? Mam nadzieję, że nie, że został wrobiony i to właśnie dlatego Wojciech, a później jego uczennica, zawracali sobie głowę i przychodzili do Diega – w końcu więźniów w zakładzie karnym są setki, mniej lub bardziej zwyrodniałych w swoich przestępstwach, dlaczego więc akurat pan Alarcon wzbudził tak wielkie zainteresowanie? Coś musi być na rzeczy i mam nadzieję, że tą rzeczą, jest właśnie jego niewinność, bo polubiłam tego bohatera za te wspomnianą beztroskę.
OdpowiedzUsuńOstatnia scena trochę zaburzyła moją wcześniejszą wizję – wściekłość Diega może oznaczać, że jednak ma co nieco na sumieniu(dalej jednak liczę, że nie jest to morderstwo, choć sama się pewnie oszukuję…). Mogła to być też zwykła irytacja, bo nie można powiedzieć, ale ona prokuratorem, to chyba nie jest i nie miała prawda rzucać do niego oskarżeń w tak ostentacyjny sposób. Jednakże… Mam podejrzenia, że łączą tę dwójkę jakieś relacje. Dziewczyna zaznaczyła wyraźnie „pierwszą żonę”. Ona jest tą, tak zwaną, drugą? W sumie, to szczerze wątpię, tak samo, jak w to, że dziecko ciężarnej może należeć właśnie do niego. W takim razie skąd to podkreślenie i jakie znaczenie ma zarówno dziewczyna, jak i jej dziecko? Jestem pewna jedynie tego, że nie może być Alarconowi obojętna, inaczej nie wzburzyłby się aż tak i nie zawahałby się przy uderzeniu jej – chyba.
No chyba, że on jest taki wybuchowy i ona go najzwyczajniej w świecie wściekła – być może Wojciech ustalił jakieś fakty uniewinniające Diego, a ona próbowała je podważyć, prowokując faceta? Jednak dlaczego wtedy łzy stanęłyby jej w oczach, na Alarconowe „nie uderzyłem cię, bo jesteś w ciąży”? Gdyby nic ich nie łączyło, zapewne te słowa spłynęłyby po niej jak „po kaczce”.
Najważniejsze pytania postawione po tym rozdziale, to: Kim jest dziewczyna ze sklepu? ; Kim jest uczennica Wojciecha? ; Co Malinowskiemu udało się ustalić(i przede wszystkim dlaczego w ogóle się Diegiem zainteresował)? ; Czy Alarcon naprawdę zabił żonę i tę ekspedientkę – i jeśli tak, jaki miał do tego motyw? ; Co łączy te dwójkę? oraz gdzie właściwie, teraz jest Wojciech? Pozostawił sprawę Diega? Nie żyje? Czy zwyczajnie nie ma go w tym rozdziale, ale pojawi się w następnych? Jestem ciekawa jego spekulacji – musiał z Diegiem wytworzyć pewnego rodzaju więź, skoro ten zaczął cokolwiek po kilku tygodniach mówić – pytanie tylko co takiego mówił i czy to była prawda, czy walił ściemę, żeby sobie pomóc?
Na 90% za bardzo go oczyszczam ze wszystkiego i doszukuję się intrygi tam, gdzie jej wcale nie ma, ale… Z sympatii do bohatera na razie przy tym zostanę, a gdy okaże się, że naprawdę to zrobił, zapewne zacznę szukać winy w żonie i nieprzyjemnej ekspedientce :)
Nigdzie nie jest powiedziane, że przez cały rozdział jest Diego.
UsuńBardzo podoba mi się początek prologu. Zarówno opisy jak i dialogi wydają się być dopracowane do perfekcji przez co mogłam wręcz zobaczyć całą zbrodnie - jeżeli do niej w ogóle doszło, ale o tym za chwilkę - przed oczami. A to sprawiło, że masz mnie już całkowicie. Bo jeżeli tak będą wyglądać rozdziały to moje ulubione seriale o podobnej tematyce zejdą chyba na drugi plan :))
OdpowiedzUsuńWracając jednak do samej zbrodni to rozumiem, że jest to fragment z przeszłości Diego. Jestem jednak bardzo ciekawa dlaczego akurat ten fragment postanowiłeś nam przedstawić w Prologu... Czy będzie on mieć kluczowe znaczenie, by ostatecznie udowodnić czy mężczyzna jest lub nie jest winny zarzucanej mu zbrodni? No i oczywiście muszę spytać - Kim jest ta kobieta? I czy naprawdę zginęła ona w tamtym sklepiku?
O samym Diegu nie mogę jak na razie powiedzieć za dużo. Bohater wzbudza we mnie mieszane uczucia, czego kompletnie nie spodziewałam się po przeczytaniu wprowadzenia do opowiadania. Zwłaszcza nie podoba mi się agresja, którą pokazał nam w ostatniej scenie. Z drugiej jednak strony dobrze wiedzieć, że umie się pohamować, kiedy chodzi o niektóre rzeczy.
Sama Ola również stanowi dla mnie zagadkę. Dziewczyna nie wydaje się pałać wielką sympatią do Diega - mam wręcz wrażenie, że go nie lubi i najchętniej wcale nie odwiedzałaby mężczyzny w więzieniu. Dlaczego więc to robi? I z kim jest w ciąży(chociaż co do tego to ja już mam swoje podejrzenia)?
Mówiąc jednak bardzo ogólnie początek naprawdę mi się podoba i już nie mogę się doczekać, by zobaczyć co wydarzy się w pierwszym rozdziale. No i oczywiście mam nadzieję, że w najbliższej przyszłość uda mi się uzyskać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania!
Ściskam:)
Możesz się ze mną podzielić tytułami takich seriali.
UsuńRozumiem, że co do zbrodni, to twoja wyobraźnia już poszła do przodu i widziała ją przed oczami :)
Bardzo intrygujący prolog i początek. Końcowka mnie troszke wystraszyla :-o juz myslalam, ze ona dostanie. Ale czyje to dziecko?
OdpowiedzUsuńNo i czy Diego ma cos wspolnego ze smiercia zony?
Lece dalej;)
Nie, nie dostanie. Diego przez całe opowiadanie uderzy, a właściwie zbije tylko jedną kobietę - żonę.
UsuńMasz "poród białych ścian" zamiast "pośród".
OdpowiedzUsuńZacząłeś ciekawie, ale chyba podobnie jak w Jiś, czyli końcem, albo jakimś środkiem, ale z pewnością nie początkiem. Zastanawiam się co tych ludzi łączy, ten środkowy, to dziennikarz, na końcu jest pewnie Ola, ale jaki ma związek z tym wszystkim początek. Nie sądzę, by na początku był Diego. Spodziewam się, że ten co wszedł do sklepu zabił wtedy sklepikarkę i że to też on jest odpowiedzialny za śmierć żony Diego. Tylko kim on jest? Szukam jakiegoś logicznego powiązania tego wszystkiego, ale chyba na wstępie go od razu nie znajdę więc lecę dalej.
Pozdrawiam i weny!
Dzięki, przy robieniu korekty będę poprawiał :)
UsuńTak, zaczyna się wydarzeniem z przeszłości jak i z przyszłości.
Prolog wyszedł ci bardzo ciekawie i ujmująco.
OdpowiedzUsuńMasz świetnie wyrobiony warsztat, twoje opis są plastyczne i takie wyraziste, a postacie nie są jak z kartki papieru. :)
Ten opis ze sklepikarką sprawdził, że miałam dreszcze.
sam Diego natomiast na tę chwilę budzi we mnie bardziej negatywne odczucia, niż pozytywne.
Postaram się niedługo przeczytać i skomentować pierwszy rozdział. :)
Pozdrawiam!
O postaciach to myślę, że jeszcze za wiele się nie możesz wypowiedzieć, a opisy to chyba tylko w prologu są takie, potem się rozleniwiłem.
Usuń"że nie czułem się komfortowo poród" - czytam, czytam, czytam i myślę, jaki poród... Chodziło ci "pośród"?
OdpowiedzUsuńJa jestem szczerą obywatelką blogsfery, więc powiem co mi leży na sercu.
1) Za dużo przecinków w pierwszym akapicie. Wiem, że zostały one użyte poprawnie, ale gubi się sens zdania.
2) Ogólnie strasznie sie pogubiłam w tym prologu. Wiem, że to dopiero początek, ale nawet nie byłam pewna, kto dokładnie jest osobą mówiącą
3) To zdanie z tym kutasem po prostu było dla mnie niesmaczne. To akurat jest tylko moje zdanie, ale przeczytałam i poczułam taką niechęć do dalszego czytania.
Nie wiem co sądzisz o prologu i raczej nie będę go oceniać, czy mi się podobało czy nie. Przeczytałam i na pewno zobaczę resztę. Jak po okładce nie ocenia się książki, tak samo po prologu nie ocenia się bloga. Ale mogę dopiero zajrzeć po sesji. Wolę skupić się na nauce.
Ale mogę powiedzieć, że naprawdę podziwiam cię za wykreowanie bohaterów. Świetna robota, bardzo rzadko spotyka się tak dobrze napisane postacie, a przecież to dopiero prolog!
A! I taka kwestia techniczna. Mam dobry wzrok, ale nienawidze czytać na komputerze. Dokładając do tego czarne tło i małe literki wychodzi tragedia. Skopiowałam sobie do worda tekst, ale tylko bez formatowania, a nie mogę sobie powiększyć strony, bo ten obrazek z boku zasłania tekst :(
To, że chodziło mi o "pośród" wynika z samego kontekstu zdania. "Poród" to tylko drobna literówka.
UsuńCo do pierwszego akapitu, to opis pory roku i krajobrazu, więc nie wiem jaki sens tam można zgubić.
Perspektywy oddzielone zostały gwiazdkami.
Jeśli zrażają cię wulgaryzmy, słowa typu "kutas", "cipka", "pizdeczka", "anal" to zaprzestań czytania już teraz, bo dalej jest takich słów więcej.
Ale zupełnie nie musisz mi się tłumaczyć kiedy tutaj powrócisz i czy w ogóle. Ja nigdzie nie uciekam, opowiadanie będzie wisieć w blogosferze jeszcze długo, więc gdy będziesz miała ochotę, to zapraszam.
Oj, nie sądzę byś na tę chwilę mogła dużo powiedzieć o kreacji bohaterów. Z bohaterów póki co byli tu tylko sprzedawczyni, ten rybak, Diego, Wojtek i Ola. W tak krótkim tekście nie było za dużo o każdym z nich, ale zawsze przy tworzeniu bohaterów stawiałem na autentyczność, by czytelnicy mogli w nich uwierzyć.
Więc kopiuj sobie do Worda jeśli tak ci wygodniej.
Faktycznie, z kontekstu wynika, ale taka literówka jest wyjątkowo dziwna i jeśli człowieka jest zmęczony i to czyta, to nie skojarzy w pierwszej chwili, o co chodzi.
UsuńJeśli chodzi o kreację bohaterów, to czytałam i wiele książek, i wiele blogów i rzadko kiedy na samym wstępie można spotkać tak wiarygodne postaci.
I może to faktycznie jest opowiadanie dla mnie...
Weny, czasu i sprawnego kompa
Pozdrawiam
Dlaczego dziwna? Raczej typowa "pośród" "poród". To typowy brak jednej litery. Dziękuję za uważne czytanie, ale poprawkami zajmę się dopiero po opublikowaniu całości, tak więc... z pewnością teraz nie będę przechodził do edycji. No i też nie wydaje mi się, by jakiś czytelnik był na tyle idiotą, by nie skojarzyć, że o "poród" tam nie chodziło :)
UsuńPozdrawiam.