Chciałem
zobaczyć się z Diego, ale w tym więzieniu dniem odwiedzin był
poniedziałek, więc nie mogłem tego zrobić. Na uczelnie za to
zaniosłem lekarskie zwolnienie i byłem zmuszony jakoś wypełnić
sobie czas wolny. Mogłem zadbać o siebie, pójść na siłownie,
zapisać się na pływalnie. Jednak sprawa śmierci Kariny Alarcon
nie dawała mi spokoju. Sen spędzała mi z powiek także przeszłość
jej męża i jego przyjaciół. Postanowiłem wejść w to głębiej,
nie zważając na to, że mogę utknąć w prawdziwym bagnie.
Tego
dnia jak zwykle miałem podglądać Wasielewskich, ale ten plan nie
wypalił. Iza i Olek się pakowali. Z początku sądziłem, że
planują wyjechać, uciec. Jednak okazało się, że jadą tylko na
działkę, by odpocząć. Atmosfera między nimi ciągle była
nerwowa, milcząca, ale przy dzieciach starali się utrzymywać
pozory szczęśliwego małżeństwa. Odnosiłem wrażenie, że
bardziej na tym zależało Izie niż Olkowi. On chyba należał do
ludzi, którzy niczego nie lubią udawać.
Rozsiadłem
się na kanapie i ponownie zacząłem przeglądać dokumenty jakie
otrzymałem od Aleksa. Po raz kolejny dokładnie prześledziłem
raport z sekcji zwłok i ten z oględzin mieszkania. Przyjrzałem się
makabrycznym zdjęciom martwego ciała i śladom krwi na podłodze.
Szybko zauważyłem, że gumolit był w kilku miejscach przypalony i
podarty, a odciski butów nie należały do jednej osoby, choć jedne
z nich z pewnością pozostawił Diego. Najbardziej jednak
zainteresowała mnie ulotka jaka znajdowała się na komodzie.
Dotyczyła leczenia bezpłodności, a Karina przecież była już
matką, miała Franka, więc... więc co ta ulotka robiła u niej w
mieszkaniu? Dlaczego pani Alarcon w ogóle była w swoim mieszkaniu,
tym starym, kamienicznym, a nie w jakimś nowoczesnym apartamencie,
na który Diego z pewnością było stać? No i do kogo należały te
drugie, trzecie, czwarte ślady?
Według
raportu policyjnego Aleksander Wasielewski był na miejscu zbrodni,
ale nie w chwili, gdy ją popełniano. Dotarł tam później.
Mężczyzna podał policji dokładną godzinę opuszczenia swojego
mieszkania, ci doliczyli do tego drogę jaką musiał przebyć i w
ten sposób wyszło im wyliczenie, które mówiło, iż Olek spóźnił
się o kilka minut. Jeśli wyszedłby z domu wcześniej, biegł lub
zdecydował się pojechać rowerem, to istniała szansa, że dałby
radę uratować przyjaciółkę. Uratować albo nawet ją zabić.
Z
dokumentów dotyczących rozprawy wyczytałem, iż to zeznania
Wasielewskiego obciążyły najbardziej Alarcona. Aleks zeznał
bowiem, że gdy wszedł do mieszkania, to Kuba pochylał się nad
Kariną z nożem w ręku. Między panami doszło wtedy do bójki.
Konkretnie to Aleks pobił Jakuba tak mocno, że ten na krótką
chwilę utracił przytomność. Potem Olek chciał wezwać pogotowie,
ale pani, która podniosła słuchawkę oznajmiła, że karetka
została już wysłana pod ten adres. Karetkę wezwano z telefonu
komórkowego Diego, ale tego nie znaleziono przy nim, ani nie
odnaleziono go do dnia dzisiejszego.
Diego
skazano więc na podstawie zeznań Aleksa, a dowodami były ślady
odcisków palców na rękojeści noża oraz krwawe odciski, które
pozostawił przy samym ciele jak i na klamce od drzwi wejściowych,
zarówno od strony mieszkania jak i klatki schodowej. Kryminalni
uważali, że sprawca musiał pokłócić się z żoną, pobić ją,
następnie źgnąć nożem, a kiedy spostrzegł co zrobił, to
wybiegł z mieszkania, by wezwać pomoc. Po wezwaniu pomocy powrócił
na miejsce zbrodni, by je uprzątnąć. Zaczął od noża, ale
Aleksander mu przeszkodził.
Sam
musiałem przyznać, że przypuszczenia kryminalnych trzymały się
kupy, ale wciąż pozostawały przypuszczeniami, opartymi na
niepewnych dowodach. Ja chciałem poznać prawdę, chciałem być
pierwszym, który ujawni fakty, zdobyć przez to sławę i pieniądze.
Po rozwikłaniu takiej zagadki, miałbym szansę stać się
dziennikarzem śledczym, a nawet wydać książkę mówiącą o
przestępstwach pewnej zorganizowanej grupy przestępczej, która
rozpadła się przez to, że jeden z jej członków zamordował swoją
żonę. To była motywacja, która pchała mnie do przodu, która
sprawiała, że po raz kolejny sam złamałem prawo.
Korzystając
z okazji, że Wasielewskich nie było w mieszkaniu, ja do tego
mieszkania wszedłem. Uczyniłem to dokładnie tak samo jakbym
wchodził do siebie, albo jakby najlepszy przyjaciel kazał podlewać
mi kwiatki podczas jego nieobecności. Niespecjalnie się kryłem, by
nie wzbudzić podejrzeń sąsiadów. Czasami lepiej jest działać
wprost, być pewnym swego, tak by nikogo nie zainteresowało jakieś
dziwne zachowanie.
Zdjąłem
buty w przedpokoju, by czasami nie nabrudzić i nie pozostawić
śladów. W samych skarpetkach udałem się do pierwszego
pomieszczenia. Była nim kuchnia. Naczynia zalegały w zlewozmywaku,
ale miałem wrażenie, że są to brudy po śniadaniu, których nie
zdążyli uprzątnąć. Na stole leżała jakaś maskotka i
samochodzik. Przypomniało mi się jak rano byłem świadkiem
wydarzeń z życia rodziny, gdy Aleks zabierał dzieciom zabawki,
mówiąc, że przy jedzeniu nie ma zabawy. Oliwier chciał jeszcze z
nim dyskutować, powoływał się na zgodę matki, ale ta poparła
męża. Chłopiec więc skapitulował, ale minę miał urażoną.
Przyjrzałem
się jeszcze raz maskotce Królika Baksa, który piłkę do
koszykówki trzymał pod pachą i na myśl przyszedł mi film z
Michaelem Jordanem o tytule Kosmiczny mecz. Poruszyłem
miniaturowym modelem Porsche Boxter, a to zaświeciło wesoło
przednimi jak i tylnymi światłami. Przy szybszej jeździe zdarzało
się samochodzikowi ostrzegawczo zatrąbić, a brzmiało to tak
naturalnie i było na tyle głośne, że do złudzenia przypominało
klakson dużego auta. Do tego wszystkiego doszły te małe talerzyki
i miseczki po płatkach z mlekiem zalegające w zlewozmywaku wraz z
jakimiś sztućcami. Była też cukierniczka i cukier rozsypany
naokoło niej. Krzywo wisząca ścierka do wycierania rąk lub
naczyń. W przedpokoju zdjęcia w kolorowych ramkach. W łazience
gumowe zabawki dzieciaków, płyny do kąpieli, masła do smarowania
ciała, proszki do prania, płyny do płukania. To wszystko dawało
złudzenie, że ta rodzina jest zwyczajna, normalna.
W
mieszkaniu Izabelli i Aleksa nie było nawet szczególnie bogato. Co
prawda meble wyglądały na stare, niemal zabytkowe, a przez to też
musiały ceną przewyższać moje możliwości, ale odnosiłem
wrażenie, że one zostały jeszcze z czasów, gdy mieszkanie
należało do dziadków mężczyzny, a nie były zakupione po to, by
dodać wnętrzu klimatu. Na ich starość wskazywało lekkie
zaniedbanie, które odznaczało się ruszającymi klamkami, wyrwanymi
zamkami, niedomykającymi się drzwiami. Co prawda nie było to jakoś
mocno widoczne, ani rzucające się na pierwszy plan. Meble te nie
były zdewastowane, ale miały takie ubytki, były to ślady
codziennego długoletniego użytkowania.
Ślady
zużycia, wytarcia, drobnego zniszczenia były też widoczne wszędzie
indziej. Choćby stłuczona płytka w łazience, ukruszony narożnik
lusterka, stary parkiet, w niektórych miejscach wyraźnie wyjeżdżony
chodakiem lub jakimś dziecięcym jeździkiem. Na ścianach w pokoju
dzieci były za to malunki, przyklejone na taśmę plakaty, przybite
pineskami i gwoździami rysunki oraz zdjęcia, a nawet maskotki. To
wszystko dawało dziwny klimat, taki... zupełnie niepasujący mi do
pedantycznego Olka. Tak naprawdę zupełnie inaczej wyobrażałem
sobie mieszkanie gangstera i jego rodziny. Co prawda widziałem je
już wcześniej, gdy podkładałem kamery i potem w telewizorze we
własnym domu, ale na żywo, bez pośpiechu, to było coś zupełnie
innego. Teraz zauważałem więcej szczegółów.
Łóżka
w dziecięcym pokoju nie były pościelone. To piętrowe, dolne,
zostało jedynie niedbale przykryte kocem z logiem drużyny
piłkarskiej. Koce pozostałych były zmięte, jeden nawet znajdował
się na podłodze, nieopodal dużego niedźwiedzia polarnego z
biegunami, na którym można było się kołysać. Na biurku było
wszystko od papierków po ciastkach i pudełek po zjedzonych dawno
jogurtach, po jakieś zeszyty, piórniki, luzem leżące kolorowe
flamastry. Wtedy pomyślałem, że ja bym nie zniósł takiego
bajzlu, tak więc, że być może to dobrze, że nie mam dzieci.
Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z tego, że trzech kilkulatków
potrafi zrobić taki bałagan.
W
salonie byłem już wcześniej, wtedy gdy rozmawiałem z Izą, a
potem z jej mężem. Tym razem drewniany, duży i okrągły stół
przykryty był srebrnym obrusem z rudą koronką i obszyciami w takim
samym kolorze. Za witryną jednej z wysokich komód ciągle
znajdowały się te same stare zastawy, w niektórych miejscach
popękane, wyszczerbione. Złożoną kanapę ciągle przykrywał ten
sam koc, dywan zdobiła jakaś nowa plama, która rzucała się w
oczy przez swoją wielkość, a do ściany przymocowane były
półdonice, a w nich znajdowały się kwiaty, głównie paprotki. Na
jednej z komód stał wazon pełen żółtych tulipanów., na
parapecie za to kilka bambusów, kaktusów, a nawet storczyk.
Szybko
dopadłem do dokumentów, ale nie znalazłem w nich niczego
ciekawego. Jedynie akty ślubu, chrzcin, narodzin, a nawet zgonów
dziadków Olka. Były też dokumenty od komornika i windykatorów,
ale te skierowane były do Izy. W niektórych wypadkach zostały
podpisane ugody i tu potwierdzenia wpłat mówiły o regularnej
spłacie, w innych nieustannie przychodziły upomnienia, w których
grożono drakońskimi odsetkami. Jej zadłużenia szybko oszacowałem
na mniej niż sto tysięcy, ale z pewnością więcej niż
pięćdziesiąt. Jeśliby doliczyć do tego te odsetki, które
naliczą przez lata unikania spłat, na które zapewne ją nie stać,
to pewnie do osiemdziesięciu lub dziewięćdziesięciu dobije.
Szybko też obliczyłem, że będzie się z tym użerała zapewne do
emerytury o ile nie dłużej. To wszystko zupełnie nie trzymało mi
się kupy – Aleks był gangsterem, miał kilka biznesów, posiadał
pieniądze, a nigdy nie wyremontował mieszkania po dziadkach,
pozwalał dzieciakom żony i własnemu je niszczyć, na dodatek nie
raczył pomóc jej w kłopotach finansowych. Moim zdaniem, gdy się z
kimś było, to tak się po prostu nie robiło. Ani dzieci nie
powinny demolować, ani on nie powinien być takim egoistą.
W
salonie nie znalazłem niczego ciekawego, więc przeszedłem do
sypialni, zupełnie tak, jakbym naumyślnie zostawił ją sobie na
deser. Pod łóżkiem były kolorowe pudełka pełne zdjęć, ale nie
było żadnych z wczesnych lat Olka, ani z dzieciństwa, ani z
młodości. Były za to fotki dzieciaków Izy, mały Dorian, zdjęcia
ślubne, niektóre Wanessy i jej przyjaciół, a nawet zdjęcie USG
nienarodzonego dziecka dziewczyny z dopiskiem: Dla dziadków. Za
rok to wy będziecie kupowali prezent ;-) 1 czerwiec 2016 roku.
Oczywiście słowo czerwiec
zostało przekreślone i zastąpione słowem czerwca,
a do tego dopisane: Nigdy się nie nauczysz. Aleks.
Zaraz pod tym pisało: Nie wymądrzaj się arystokrato.
A z kolei pod tym: Zgubiłaś przecinek, mądralo.
Czytając tę wymianę zdań, zapisaną na odwrocie zdjęcia USG,
oczami wyobraźni widziałem scenę, gdy nastolatka i Olek podają
sobie tę fotografię, nieustannie na niej coś dopisując. Poczułem
wtedy dziwne ciepło na sercu, które dawało mi do myślenia, że
Aleks nie może być taki zły za jakiego ja sam chciałbym go
uważać.
Pochowałem
zdjęcia mniej więcej tak jak były ułożone wcześniej i zacząłem
przeszukiwanie komody. W pierwszej szufladzie znalazłem pustą
paczkę po prezerwatywach i nową, ledwie napoczętą. W drugiej z
szuflad była bielizna Iza, więc szybko ją zamknąłem, bo poczułem
jak na moich policzkach pojawia się rumieniec zawstydzenia,
zwłaszcza, gdy przypominałem sobie, że widziałem kobietę już
bez ubrania, gdy kochała się z mężem. Nie powinienem był tego
widzieć, to mi teraz tylko niepotrzebnie wszystko utrudniało.
Sprawiało, że zaczynałem patrzeć na panią Wasielewską nie jak
na żonę gangstera i potencjalnego mordercy, a jak na obiekt
pożądania, który byłby w stanie spełnić większość moich
erotycznych fantazji.
Otrząsnąłem
się z własnych pragnień i zacząłem szperać dalej, ale
natrafiłem na same ubrania i naboje ukryte pod nimi. Był też
sporych rozmiarów woreczek, a w nim kilka mniejszych. W nich z kolei
był jakiś narkotyk, wyglądający jak biały proszek,
przypominający trochę ten do pieczenia. Ukradłem jeden z nich, by
potem sprawdzić co to takiego. Nie miałem jeszcze pomysłu jak tego
dokonam, ale wiedziałem, że jakoś muszę temu podołać.
Mój
wzrok padł na stolik z alkoholami i butelkę obrzydliwie drogiej
wódki. Wtedy przypomniałem sobie po co właściwie tu przyszedłem.
Wyjąłem z plecaka rzeczy potrzebne do zdjęcia odcisków palców,
które zakupiłem przez internet i zacząłem postępować według
instrukcji. Przy pomocy pędzelka opyliłem butelkę argentoratem,
następnie usunąłem nadmiar proszku czystym pędzelkiem. Potem w
ruch poszła folia daktyloskopijna. Starałem się wszystko czynić
uważnie, bez nerwowości, tak by niczego nie spaprać. Powoli
zacząłem przenosić widoczne na butelce odciski na jasny kartonik
papierowy. Tak otrzymałem, może nie zawsze idealne, ale w
większości wyglądające na profesjonalnie zrobione odbitki palców
tych co Divę w
dłoniach trzymali.
Szczęśliwy
wszystko pochowałem i już miałem opuszczać mieszkanie
Wasielewskich, gdy usłyszałem jak ktoś gmera kluczem w zamku.
Wtedy ukryłem się w jedynym miejscu, w którym mogłem się
zmieścić, czyli w narożnikowej szafie sypialnianej. Ledwie do niej
wszedłem i zamknąłem za sobą drzwi, a już usłyszałem damski
głos:
– Sprawdź
czy zabrali Czarka.
– Czarka?
– spytał chyba Franek.
– Jeśli
zabrali Czarka to znaczy, że nie wrócą przez kilka dni.
– Czarek
to kot? – domyślał się, a jego głos był strasznie blisko mnie,
jakby znajdował się zaraz za ścianą szafy. Potem łóżko
zaskrzypiało, więc zapewne Franc się na nim położył. – Nie
sprawdzałem dokładnie, ale tu nigdzie go nie widzę.
– Nie
zauważyłbyś okazji nawet na czarną kurwę, choćby ta przeszła
ci przed samą gębą.
– Dlaczego
czarną? – spytał, odpalając papierosa.
Widziałem
to, bo zerkałem przez niewielką szczelinę.
– Czyżbyś
była rasistką, Mała? Sądziłem, że jako lesba jesteś
tolerancyjna.
– Biseksualistka,
kochany, bi, bi.
Franek
po tych słowach podniósł się z łóżka. Ugasił papierosa o
zewnętrzną stronę dłoni i wsadził go za ucho. Podszedł do
Wanessy, która znalazła się w sypialni, ale nie wiedziałem jej
dobrze. Właściwie wcale jej nie widziałem. Wzrokiem ogarniałem
jedynie fragment pomieszczenia, a w tym stojącego profilem młodego
Alarcona.
– Czyli
jednak miałaś choć trochę satysfakcji przy płodzeniu tego
naszego małego gnojka?
– Z
tobą? – zadrwiła. – Nigdy. – Klepnęła chłopaka
pieszczotliwie w policzek, a potem wyminęła i usiadła na brzegu
łóżka. – Poza tym nie mów o nim gnojek.
– O
nim? A więc skurczybyk jest facetem?
– Niestety.
Moja córka okazała się mieć penisa. – Rozłożyła ręce w
teatralnym geście.
– Sorka.
Następnym razem postaram się o dziurawca. Musisz mi to wybaczyć,
Mała. Zrobienie dziury w dziurze, to jest jednak, kurwa, sztuka, a
ja nie mam doświadczenia.
– Ty?
Nie wmówisz mi, że lubisz chłopców.
– Ja
to rucham wszystko co się rusza i idzie z dupą pomylić. Więc jak
sama widzisz, w cipkę mało walę. Nie stać mnie na alimenty.
Ojciec nie chcę przepisać mi biznesu – poskarżył się i zasiadł
obok Wani
Obserwując
ich dostrzegłem jak mocno z sobą kontrastowali. Ona ubrana w
popielate dresy, modne buty w panterkę z korkiem saneczkowym i do
tego kurtka przeciwdeszczowa też we wzór jakiegoś geparda. On
natomiast elegancki, w białej koszuli, pod czerwonym krawatem i w
czarnej marynarce z czerwonymi łatami, które wyglądały tak, jakby
chciał w niechlujny sposób zakryć nimi dziury. Do tego miał
czarny full cap z białą cyfrą 03
i czerwonym daszkiem. Jedynie spodenki w granatowo-bordową kratę
sięgające nieco za kolana wcale nie pasowały do całości, ani do
pory roku jaką obecnie mieliśmy. Wciągane tenisówki także
średnio nadawały się na jesień, która choć jeszcze się na
dobre nie zaczęła, to już bywało deszczowo.
– Ja
nie wiem co ja, kurwa, muszę zrobić, by mi zaufał. Może jak się
dowie, że mam bachora, i że planujemy ślub, to wiesz... ruszy dupę
i wezwie jakiego notariusza. Póki co to jesteśmy my w dupie.
– Ty
jesteś. To ty stoisz kasę za dragi. Mówiłam, nie bierz nic w
kredo na handel, bo sam się tym naćpasz, potem wszystkich
rozczęstujesz...
– Okradli
mnie! – wrzasnął.
– Tak,
opowiem ci bajkę, jak kot palił fajkę
– zrymowała i żałośnie się zaśmiała. – Poza tym ten ślub
też musimy odkręcić, zanim naprawdę Olek rzuci się chęcią
ofiarowania nam na niego floty. Ja nie chcę być twoją żoną.
– Bo
myślisz, że ja to co, że pragnę być niby twoim mężem? Też mi
się zabawa w dom i udawanie rodzinki nie uśmiecha, ale sieć
restauracji i możliwość podróżowania, to by się, kurwa, chciało
mieć i to tobie też.
– No,
ja pierdolę, jasne, że tak. Nie chcę wychowywać gówniarza w
zasyfiałej Polsce. Tutaj nie ma żadnych perspektyw, ale twoją żoną
też być nie chcę. Skończylibyśmy pod mostem. Przecież ty, to
wydasz tyle ile zarobisz i nieważne czy to będzie tysiąc, czy
dziesięć.
– Rozrzutny
jestem po ojcu.
– Diego
nie jest twoim ojcem.
– No,
niby, kurwa, nie, ale wychowywał mnie, tak? Napatrzyłem się na to
jak on obchodzi się z pieniędzmi, to mnie się przyjęło. –
Wyciągnął papierosa zza ucha i go odpalił.
– Ciekawe
czemu zdolności mnożenia tych pieniędzy po nim nie przyjąłeś –
narzekała, jednocześnie szukając Frankowi po kieszeniach.
Odnalazła paczkę papierosów i wyjęła jednego. Zanik odpaliła
swoją zapalniczką, to kliknęła kulkę, która powodowała, że
Pall Malle miały smak jagody albo borówki. Z pewnością były
fioletowe.
– Palisz
w ciąży? – zdziwił się Alarcon.
– Ograniczam.
Zmartwiłeś się – zauważyła.
– I
co się dziwisz? Nie chcę, by mi się szczyl z rakiem urodził.
Gdybym chciał takie zwierzątko, to bym sobie homara wyhodował, a
potem go z talerza wpierdolił.
Wanessa
się zaśmiała.
– Poczucie
humoru i sposób konwersacji też przejąłeś od Jakuba –
stwierdziła.
– Się
wie. Wziąłem od niego co najlepsze. Po matce za to mam urodę.
– Faktycznie,
była bardzo ładną kobietą. Ale ciekawe kto był twoim ojcem.
– Z
pewnością nie Alek.
Domyśliłem
się, że chodzi mu o Aleksa i czekałem na to aż powie więcej, ale
nie powiedział, choć wyraźnie chciał. Kot mu przeszkodził.
Nachylił się, by wziąć Czarka na kolana.
– Kici,
kici, miał, miał – zaśpiewał i pocałować zwierzaka w sam
czubek nosa. – Jakiś ty duży, a jakiś pięknyś. Zapamiętałem
cię jako chudszego. Przybyło ci nadprogramowych kilogramów. –
Posadził stworzonko na kolanach i zaczął je pieszczotliwie
pogłaskiwać to za uchem, to pod bródką, troszeczkę po grzbiecie.
– Nie
pojmuję jak można tak bardzo kochać zwierzęta, a tak mocno
nienawidzić ludzi. – Wanessa także pogłaskała czarnego kocura,
ale ona uczyniła to po łebku.
– To
wina mojej matki – rzucił bez przemyślenia Franek.
– Dlaczego?
– spytała poważnie.
– Kurewsko
mocno się starała, ale im mocniej się starała, tym mniej jej
wychodziło. Chciała mnie kochać, nie umiała. Diego też chciał,
ale chyba też nie potrafił. Miałem za to psa, rybki, chomika.
Wszystko to darzyłem uczuciami, którymi nie chciałem obdarzać
ludzi, którzy mi nie potrafiliby tego oddać.
– Zabrzmiało
smutno i sentymentalnie.
– Bywam
sentymentalny. Zwłaszcza od czasu, gdy wiem kim był mój ojciec.
– Jeśli
wiesz to powiedz policji. To on mógł ją zabić.
– Nie
sądzę.
– Nie
ty jesteś od sądzenia.
– Nie
sądzę, by ją pamiętał, by jej szukał. Pewnie nawet nie
wiedział, że urodziła.
– Co?
– Pamiętasz
dzień, gdy przyszedłem do ciebie słaniając się na nogach.
– Wtedy,
gdy byłeś cały zakrwawiony?
– Tak,
gdy Izka mnie opatrywała.
– Pamiętam,
że leciałam do całodobowej apteki, bo wszystko cię bolało i
wyłeś z bólu. – Uśmiechnęła się, jakby chciała go tym
zawstydzić.
– Gdybyś
dostała taki wpierdol, też byś wyła. Ale nieważne, nie chcę
mówić o przeszłości. Jednak gdybym poznał mojego ojca, to bym go
zabił. Zniszczył jej życie, a ona za to mnie obwiniała. Dlatego
wolę go nie szukać i pozostać na wolności, a nie tak jak Diego
skończyć za kratkami. Przyszliśmy tu szukać prochów, weźmy się
do roboty, zamiast pierdolić bezsensu o sprawach na jakie już nie
mamy wpływu. Na jakie, kurwa, nigdy nie mieliśmy wpływu.
Wystraszyłem
się, a moje plecy oblał zimny pot. Oni nie mogli przyjść tutaj po
narkotyki, bo ja przecież siedziałem w szafie, w której Olek miał
je schowane. Nie wiedziałem co zrobię, kiedy te dzieciaki mnie
nakryją. Co prawda byli młodzi i zapewne nie mieli przy sobie
broni, ale bałem się ich po równi tak jak i Aleksa. Było w nich
coś mrocznego. Ta cała ich wulgarność, sposób w jaki wypowiadali
się o ludziach im najbliższym. Brzmieli tak, jakby zupełnie nie
mieli sumienia, albo mieli je już mocno poharatane i nauczyli się z
tym radzić. Z resztą co ja się dziwiłem, skoro wychowało ich
takie a nie inne, gangsterskie otoczenie.