To
był mój koniec, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Jednak
Iza odważyła się wyjść naprzeciw i stanąć między mną, a
Olkiem. Przez chwilę bałem się jeszcze bardziej niż wcześniej,
bo teraz bałem się też o nią albo, że go rozzłości na tyle, że
nie śmierć będzie dla mnie najgorsza, ale to w jaki sposób ją
wymierzy.
– Odłóż
to – zażądała, ale tak słabo, w sposób tak mocno przygaszony,
że byłem pewny, iż on nic sobie z tego nawet nie zrobi.
Zaskoczył
mnie. Odważyłem się na niego spojrzeć, a on spuścił głowę i
powoli westchnął. Położył broń na blat komody, ale nie wypuścił
jej tak od razu z rąk. Zdecydował się na wyjęcie magazynka.
Patrzyłem
na to co wydarzy się dalej. Liczyłem na to, że coś powie, ale on
bez słowa wyminął kobietę i wskazał dłonią pokój, sypialnię.
Nie miałem z nim szans, pomimo że już nie miał pistoletu w ręce,
więc mogłem tylko wykonać to o co mnie bezgłośnie prosił, albo
raczej, bezgłośnie ode mnie wymagał.
– Co
chcesz zrobić? – zapytała Izabella, gdy ja przekraczałem próg.
Nawet
na nią nie spojrzał, nie zamierzał też jej odpowiadać.
Powtórzyła więc pytanie, a gdy ruszył za mną, to chwyciła męża
jedną dłonią za nadgarstek, a drugą uwiesiła się na rękawie
koszuli.
Nie
wiem jakim cudem, ale niespodziewanie role się odwróciły. On jakoś
się wyszarpnął i pochwycił ją za ramię. Ściskając uniósł do
góry i wprowadził do pokoju, zmuszając mnie tym samym bym się do
niego głębiej cofnął.
– Siadaj
– rozkazał.
Z
początku sądziłem, że mówi do mnie, ale kiedy pchnął żonę na
łóżko, ale nie na tyle mocno, by na nie upadła, tylko by na nim
usiadła, to pojąłem, że chodziło mu o nią.
– Kim
pan jest? – zwrócił się do mnie.
Stałem
na środku, a on przy drzwiach. Nie opierał się o nie. Był
wyprostowany, a ręce wspierał na biodrach. Wyglądał trochę jak
ochrona prestiżowego klubu, takiego gdzie koks sypie się po
przekątnych, a barmani podają drinki z palemkami lub raczą
cygarami kubańskimi przy zamówieniu whisky.
– Dziennikarzem
– odpowiedziała Iza, a mąż rzucił jej mordercze spojrzenie.
– Ciebie
pytałem?
Zapadło
milczenie. Na moment spuściła wzrok, ale po chwili ponownie na
niego zerknęła i znów uciekła spojrzeniem.
– Teraz
pytałem ciebie – objaśnił. Nagle wbił we mnie swoje granatowe
oczy, które teraz wyglądały jakby grzmoty w moją stronę ciskały.
– Nauczmy się na wstępie jednego. Niepytani milczą, a pytani
odpowiadają.
– A
ty będziesz zadawał pytania?
Aleks
spojrzał na żonę i na moment zamilkł. Lekko rozwarł wargi, jakby
chciał coś powiedzieć, ale jednocześnie też jakby słów mu
zabrakło. Najwidoczniej zaskoczyła go tym, że się wtrąciła.
– Możesz
ty zadawać pytania. Proszę bardzo. Ustąpię ci. – Uśmiechnął
się cynicznie.
Znów
zapanowało milczenie.
– I
co? Nic? Nagle nie masz niczego do powiedzenia? – dopytywał dalej.
– Jestem
dziennikarzem – wtrąciłem się. – Żona powiedziała panu
prawdę.
– Domyślam
się, że nie przyszłoby jej do głowy, by mnie okłamać. Już
kiedyś to przerabialiśmy – wyjawił. – Dziennikarzem z jakiego
wydawnictwa? – dopytywał dalej.
– Wolny
strzelec.
Zaśmiał
się.
– Bezrobotny
dziennikarz. Różni ludzie u mnie bywali, ale takiego nieudacznika,
to jeszcze w tym domu nie gościłem.
– Nie
jestem bezrobotny. Wykładam.
– Gdybym
był choć trochę podobny do mojego byłego przyjaciela, do Diego,
to odparłbym a ja nie tylko wykładam, ale także wkładam,
każdej nocy. – W pewnym momencie spojrzał na żonę, nabrał
powagi i zrobił coś co niezwykle mnie zaskoczyło, przeprosił ją
za ten niesmaczny żart w jej towarzystwie.
– Mów
co chcesz – odparła jakoś tak obojętnie.
– Chcę
się dowiedzieć ile pan się dowiedział.
– Ja?
– Nie,
ten co stoi za panem.
– Przepraszam,
ale celował pan do mnie z broni i się...
– Nie
bój się. W życiu zabiłem tylko cztery osoby. Pierwszym był
typek, który co dnia znęcał się nad rodziną. Lał dzieci do
krwi. – Uśmiechnął się smutno, z taką konsternacją. –
Wywieźliśmy go z Kariną i chłopakami z dzielnicy do lasu.
Założyliśmy worek na łeb, rozebraliśmy i strzelaliśmy
ślepakami, petardami.
Zniesmaczył
mnie tym wyznaniem, ale jednocześnie nie chciałem mu przerywać.
Chciałem słuchać tej opowieści dalej.
– Miał
długi, więc myślał, że to ludzie od nich go złapali. Bał się
i uciekał. Potknął się, wywalił, nadział na takie ułamane
drzewo, gałąź zakopaną w ziemi... sam nie pamiętam co to było,
ale coś tego typu. Wystraszyliśmy się i uciekliśmy, wcześniej
sprzątając swoje zabawki. On jeszcze żył, jego oczy wołały
pomocy, a ja zabierałem mu worek z głowy, by móc go spalić, by
nie pozostawić na nim odcisków palców. Nie udzieliliśmy mu
pomocy. Nauczka, którą chcieliśmy mu dać na całe życie,
przemieniła się w ostatnią chwilę jego życia.
Zerknąłem
na Izę. Nie wydawała się być zszokowana opowieścią męża, tak
więc dotarło do mnie, iż już kiedyś musiała słyszeć tę
historię.
– A
trzy kolejne osoby? – odważyłem się zapytać.
– Jedną
w samoobronie. Praliśmy się na remontowanym moście. Zdarzył się
wypadek. Polecieliśmy obaj. Ja wypłynąłem. On nie. – Nagle się
zamyślił, zmarszczył czoło. – Kiedyś kochałem samochody. Dużo
jeździłem. Potrafiłem ostatnie pieniądze wydać na paliwo byleby
się przejechać. Dziś już prawie wcale nie prowadzę. Unikam jak
mogę. Zwłaszcza, jeśli miałbym kogoś wieźć. I tu nie chciałbym
więcej mówić. Teraz pana kolej.
– Co
moja? Ja nigdy nikogo nie zabiłem.
Uśmiechnął
się.
– Czego
pan od nas chce?
– Chciałem
tylko napisać reportaż. Dowiedzieć się dlaczego Diego Alarcon
zabił swoją żonę.
– I
dowiedział się pan?
– O
gwałcie, powiedział mi o nim – skłamałem.
– Powiedział?
– Miał
chwilę słabości – kłamałem dalej i starałem się być
przekonywający. – Dowiedziałem się też o rozwodzie.
– Rozwodzie?
– Jego
żona chciała rozwodu. Cyryl Grzelak miał być jego mecenasem, ale
pogodzili się, wycofała wniosek.
– Był
pan już u Cyryla?
– Tak.
Sądziłem, że może on da mi odpowiedź co było powodem rozwodu.
Myślałem, że zdrada, że się powieliła, Karina chciała odejść,
a Diego wpadł w furie, ale... – Wzruszyłem ramionami.
Aleks
podrapał się palcem wskazującym i kciukiem po brwiach. Wyglądało
tak, jakby był załamany.
– Dlaczego
pan nie zostawi tej sprawy?
– Sam
nie wiem.
– Poczucie
misji? – zadrwił.
– Nie,
ale... ja wiem, że Diego tego nie zrobił.
– Może
nie był z panem do końca szczery?
– To
niemal pewne, ale... z opowieści, wspomnień, nie wygląda na typ
mordercy.
– A
ja wyglądam?
– Jeśli
mam być szczery, to...
– Nie
musi pan. Może pan sobie darować. – Podszedł do łóżka i
usiadł przy żonie. – Zawrzemy układ – zaproponował, oblizując
dolną wargę niczym wampir, który ma na widoku smakowity kąsek.
Nawet nie czekał na moją odpowiedź. – Ja powiem panu ile wiem.
Będę z panem szczery w wielu sprawach. Jednak w tych które uznam
za nieważne, pozostawię sobie możliwość odmowy. Pan jednak nie
zepsuje mi reputacji, nie powie nikomu o gwałcie sprzed lat, ani o
facecie co umarł w lesie. Zaufamy sobie nawzajem.
– Dobrze
– odpowiedziałem zaskoczony.
– Nie
powinno to pana dziwić. Ja też chcę znaleźć mordercę Kariny.
Szukam go od lat, jego i nie tylko jego – wyznał i wstał. Wyjął
z szafy, z górnej półki segregator. – Zrobię panu kopie tego co
uznam za stosowne. Policja po całej linii spartoliła to śledztwo.
Ktoś
zaczął się dobijać do drzwi. Aleks zerknął więc na Izabellę.
– To
pewnie Nataniel – przemówił.
– Mam
wpuścić dziecko do domu gdzie broń leży na wierzchu? –
zapytała.
– Możesz
ją schować – odpowiedział, już całkiem na nią nie patrząc.
Zajęty był dokumentami. Wertował je. – Przejdziemy do dziennego
pokoju. Tam mam komputer i drukarkę.
Poszedłem
za nim. Ponownie usiadłem przy tym dużym, okrągłym stole i
obserwowałem jak wyciąga laptopa z komody, a potem drukarkę ze
skanerem i podpina wszystkie potrzebne kabelki. Bałem się przy nim
odzywać, ale milczenie mi ciążyło.
– Długo
pan go szuka?
– Od
samego początku. Mów mi po imieniu.
– Wojtek
– przedstawiłem się.
– Wiem,
sprawdziłem kto odwiedza Diega w więzieniu.
– Myślałem,
że pan go nie lubi.
– Lepiej,
gdy tak myślą. Wtedy ze mną rozmawiają, wtedy mogę chodzić w
niektóre miejsca i słuchać rozmów. Może kiedyś przewinie się w
nich temat dziwki, która zostawiła mnie dla Hiszpana, albo tego
Hiszpana, który ją zabił.
– Pan...
ty i Karina...
– Dawno
temu. – Przełknął głośno ślinę i zaczął skanować wyjęte
z segregatora kartki. Nie drukował ich, najpierw zajmował się
przerzucaniem na dysk, bo drukarka nie była taką, która miałaby
tryb ksero. – Byliśmy sąsiadami. Ona i jej matka często u nas
nocowały, gdy... – zamilkł, jakby go coś bolało.
– Wiem,
że jej ojciec był alkoholikiem.
– Był
też policjantem. Od takich się nie odchodzi. Za dużo znajomości.
Zrobiłby z żony wariatkę, a córkę jej odebrał. Poza tym czasy
komuny, kto się wtedy przejmował bitymi dziećmi i bitymi
kobietami.
– Dziwne,
że pan się przejął – wymsknęło mi się.
Aleks
uruchomił drukowanie i rzucił mi pytające spojrzenie.
– To
była jakaś sugestia? – zapytał.
– Twoja
żona ma siny policzek.
– Siny
policzek, a nie całe ciało w pręgach. – Oblizał usta. – To
była wyższa konieczność, nie przyjemność.
– Okazanie
wyższości? – dopytywałem.
– Bardziej
troski. W życiu prawie każdego mężczyzny pojawia się taka
sytuacja, gdy uderzając kobietę odbierze sobie przywilej nazywania
się człowiekiem, ale ten medal ma też drugą stronę.
– Jaką?
– Czasami
nie podnosząc tej ręki, odbiera sobie samemu zupełnie inne miano,
okazuje się nic niewartym, obojętnym. Są uderzenia, za które
należałoby wtrącać do celi bez wody, jedzenia i innych
przywilejów, ale są też takie, które należy mężowi wybaczyć i
przejść z nimi, jako z czymś co minęło, do porządku dziennego,
a za niektóre to nawet wypadałoby podziękować. Nie lubię jak
ktoś na siłę czyni z kobiet lalki z porcelany.
– Lalki
z porcelany?
– Polityka
naszych czasów. Nie jestem fanem przemocy, ale wiem też, że bez
niej nie ma życia. – Poskładał dokumenty do kupy, wsunął je w
foliową koszulkę i podał mi do ręki. – Zapoznasz się z tym,
może dojdziesz do wniosków, których ja nie zauważam. Coraz
częściej uważam, że ta sprawa jest przegrana dla kogoś kto nie
ma dystansu, a ja go nie mam. Ty masz tę przewagę nade mną, że
nie znasz ludzi, z którymi ja obcowałem lub nadal obcuję na co
dzień.
– Mogę
zadać pytanie?
– Możesz.
– Usiadł przy stole, ale po chwili wstał i skierował swoje kroki
w stronę drzwi. Uchylił je. – Izabello, mógłbym prosić o dwie
herbaty? – Nie czekał na odpowiedź. Zamknął drzwi.
– Był
pan z Kariną, a potem...
– Byłem
z Kariną trzy razy. Pierwszy raz za istnego gówniarza, gdzie żadne
z nas się nawet dobrze całować nie umiało. Później
spróbowaliśmy już tak na poważnie, ale ja poszedłem do wojska.
Wtedy powoływali każdego, a nie tak jak teraz. Przyjeżdżałem,
pisałem, nagle przestała odpisywać, a potem okazało się, że
jest w ciąży.
– Franek
jest pana synem?
Pokręcił
głową w odpowiedzi.
– Jedynie
chrześniakiem. Wybaczyłem jej, nadal byliśmy przyjaciółmi, ale o
związku zdawało się, że nie może być już mowy. Wypiliśmy gdy
mały usnął i... – Znacząco się uśmiechnął. –
Spróbowaliśmy ponownie, bo zazwyczaj dobrze się rozumieliśmy,
znaliśmy od dziecka. – Odchylił się, by wygodniej oprzeć i
skrzyżował ręce na piersi. – Długo to nie trwało, bo przylałem
małemu za marudzenie i wieczorne fanaberie. To był powód do
zerwania i definitywny koniec. Nie wyobrażałem sobie być z
kobietą, która ma dziecko i nie móc go wychowywać po mojemu.
Później trafiała na różnych typów, aż w końcu trafiła na
Diego. Pamiętam, gdy go poznałem.
Aleksander
opowiadał, a ja zasłuchałem się w tę opowieść i starałem się
sobie dokładnie wyobrazić czasy młodości obydwóch panów,
a właściwie to całej trójki, bo przecież i Karina była w tej
opowieści obecna.
Oczami
wyobraźni widziałem skromną kuchnie, niemodnie urządzoną i
siedzącego w niej Olka. Pił herbatę i wyciągał jajko Kinder ze
swojej torby, założonej na jedno ramie.
– Miałeś
nie kraść – powiedziała brunetka, opierając się o szafkę ze
zlewozmywakiem.
– Nie
ukradłem tego.
– Nie?
– zdziwiła się.
Spokojnie
pokręcił głową i oznajmił:
– Za
to zapłaciłem. – Wyjął kilka kolejnych, modnych w tamtych
czasach czekoladek z ukrytą wewnątrz zabawką. – Te ukradłem –
przyznał z łobuzerskim uśmiechem.
– Nie
chcę w moim domu kradzionych...
– Nie
daję ich tobie – oburzył się. – To dla Franka.
– Aleks,
staram się uczciwie żyć. – Wystrzeliła brwi do góry i
spojrzała na zakurzony, wymagający odmalowania sufit. – Mam syna,
chcę być jak najdalej od jakiś kradzieży.
– Przecież
nie wsadzą cię za przyjęcie czekoladek od złodzieja.
– Opieka
społeczna ciągle patrzy mi na ręce.
– Bo
zadawałaś się z nieodpowiednimi ludźmi – wytknął.
– Bo
chciałam sobie ułożyć życie. Nie wyszło. Co ze mną jest nie
tak?
– W
jakim sensie? – dopytywał, bo czuł, że gubi wątek, przez to też
marszczył czoło i mrużył oczy.
– Mam
pracę, gotuję obiady, wstaję co rano, by zająć się dzieckiem,
staram się dbać o dom, jakikolwiek, by nie był, a jeden zostawił
mnie dla pijącej nałogowo dziwki, a drugi... o drugim lepiej nie
mówić. – Zagryzła zęby i nerwowo nimi zazgrzytała.
– Drugiego
ty zostawiłaś – raczył przypomnieć przyjaciółce Olek.
– Podniósł
rękę na mojego syna! – uniosła się.
– To
fakt – przyznał Aleks. – Niepodważalny, ale...
– Nie
mów nic więcej, bo tak jak wtedy wystawię cię za drzwi –
zagroziła.
– Rozumiem.
– Uśmiechnął się skromnie i zrobił łyk herbaty z kubka z
motywem gwiazdkowym, który przywodził na myśl zapach świeżego
świerku oraz szeleszczący papier prezentowy. – Jeśli chcesz się
mnie radzić, to... moim zdaniem za szybko szukasz. Ogarnij sama
swoje życie, nie patrz na faceta. My zawsze zawodzimy, taka nasza
natura.
– Tak?
– Tak.
Miłość zawsze zawodzi, każda, bo jest inna niż wyobrażenia z
młodości. Poza tym, jeśli teraz jest ci trudno, to z mężczyzną
przy boku nie będzie prościej. Masz syna, masz dla kogo walczyć,
jeśli nie chcesz dla siebie, choć prywatnie uważam, że każda
kobieta powinna walczyć dla siebie, a nie walczyć o nic niewarty
kawałek kości, zwany pospolicie fiutem.
– Oj,
masz zły dzień, wulgaryzmujesz – zaśmiała się.
– Mówię
jak jest. Mamy koniec dwudziestego wieku, a wy same ciągle zaniżacie
swoją wartość, jakbyście bez męża nic nie znaczyły. Ciągłe
polowania, chodzenie do dyskotek nie po to, by się pobawić, a by
kogoś poderwać. W pewnym wieku, to już chyba tematów nie macie
innych. – Podrapał się po głowie i znudzony ugiął rękę w
łokciu i wsparł policzek na otwartej dłoni.
– Czujesz
się ponad tym?
– Ja
jestem ponad tym. Już dawno podjąłem decyzję.
– A
Dorota?
– Przecież
mówię, że podjąłem decyzję.
– Zrywacie?
– Nie.
– Uśmiechnął się łobuzersko. – Zaręczymy się i pobierzemy,
ale przy lepszych okolicznościach. Najpierw musimy się odbić od
dna.
– Jest
w ciąży?
– Nie
sądzę. – Zrobił zafrasowaną i lekko wystraszoną minę.
– No
nie patrz się tak! – krzyknęła. – Tylko pytam.
– To
teraz ja o coś zapytam. Masz na sobie męską bluzkę, w
zlewozmywaku trzy głębokie talerze, a w twojej lodówce stoi zimne
piwo.
– Skąd
wiesz co mam w lodówce!? – niemal krzyknęła.
– Jak
byłaś w pokoju, bo Franek cię zawołał, to... szukałem oranżady.
Karina
przewróciła oczami, na co Aleks zareagował niemal natychmiast:
– Zawsze
mi mówiłaś, że mogę się tutaj czuć jak u siebie.
– To
było kiedy ze mną mieszkałeś.
– A
teraz kto z tobą mieszka?
– Pomieszkuje
– poprawiła.
– Zamieniłaś
dom w hotel? Uważaj, bo niesprawiedliwa łapa naszej polskiej
skarbówki może cię dosięgnąć.
– Żart
ci się widzę zaostrzył.
– A
ty nadal zdolności do unikania odpowiedzi nie nabyłaś. Pytałem z
kim mieszkasz? – przypomniał.
– Mój
pacjent się u mnie zatrzymał. Hiszpan.
Aleksander
się zaśmiał.
– Poważnie?
– dopytywał i już po chwili nie musiał czekać na odpowiedź
Kariny, bo szczupły, wysoki chłopak otworzył drzwi i stanął w
progu kuchni.
Diego
Alarcon był wtedy w samych granatowych slipach i skarpetkach, które
pierwotnie miały biały kolor. Podszedł do lodówki i wyjął piwo.
– Chcesz?
– zapytał Aleksa, wcześniej nawet nie mówiąc mu cześć.
– Nie
– odmówił.
– To
nie, więcej dla mnie pozostanie – odparł, a następnie podszedł
do Kariny, by stanąć dokładnie przed nią i otoczyć ją jednym
ramieniem, w taki sposób, by poczuła się jak na uwięzi. Piwo już
miał otwarte, więc wypił niemal połowę jednym duszkiem. – Co
to za schadzki po nocach? – zapytał kobietę, patrząc jej głęboko
w oczy. – Pytam, do cholery! – ryknął, uderzając puszką o
zlewozmywak.
Huk
jaki nastał, rozszedł się echem po niewielkim pomieszczeniu, a
Aleks aż zatrząsł pod jego wpływem. Diego się zaśmiał i puścił
do brunetki oczko, potem odwrócił się w stronę Wasielewskiego:
– Hej,
Kuba jestem – przywitał się jak należy, przedstawiając i
wyciągając dłoń przed siebie.
– Aleksander.
– Nieco podniósł tyłek z taboretu i odwzajemnił uścisk. –
Przedstawienie było zbędne – stwierdził na głos.
– Nie
bądźcie tacy sztywni. – Wychylił się do zlewu, po swojego
Broka, by móc go dopić do końca, zgnieść puszkę i odstawić ją
na bok.
– W
tym domu jest kosz – przypomniała ostro Karina.
– Wiem,
ale ty się skarbie opierasz, to...
– To
się mówi przepraszam i się przedszkolaczku wywala do śmieci
– pouczyła, gdy Jakub wysuwał krzesło spod stołu i na nim
zasiadał.
– A
nie podaje się kobiecie i mówi raz raz, wywal i przynieść
nowe, trymigiem? – zapytał i zabawnie przy tym przyklasnął
dłońmi i to kilkakrotnie.
– Strzelę
ci za moment w łeb – ledwie zagroziła, a już postąpiła krok do
przodu i uderzyła niemocno, ale odczuwalnie otwartą dłonią w bok
głowy mężczyzny. – Robotę miałeś znaleźć – przypomniała.
Aleksandrowi
zachciało się śmiać, ale szybko zapanował nad tą reakcją i z
poważną miną obserwował jak Diego bawi się zgniecioną puszką.
– Nie
miałbyś czegoś dla mnie? – zapytał Alarcon Wasielewskiego
całkiem od niechcenia.
– Coś
by się znalazło – odpowiedział Olek i spotkał się z żywym
zainteresowaniem Kariny na ten temat, oraz szybkim kręceniem głowy
Diega, który był zaskoczony i wyraźnie nie miał ochoty udać się
do żadnej pracy.
– Poważnie?
– dopytywała.
– Twój
kolega żartował – odpowiedział jej Kuba.
– Wcale
nie, naprawdę mógłbym zabrać Wesołka z sobą do firmy.
– Jeśli
chcesz bym dalej się weselił, to lepiej nie – wtrącił
potencjalny przyszły pracownik, choć tych dwoje już go zupełnie
nie słuchało i za niego ustalili, że następnego dnia będzie się
musiał zerwać skoro świt i szorować na drugi koniec miasta,
oczywiście na nogach, bo paliwo się skończyło, a forsa także już
niemal całkiem stopniała. W końcu zrezygnowany uznał głośno, że
skoro jutro ma tak rychło wstać, to teraz musi iść znowu spać i
żadnego seksu nie będzie.
– I
co ty w nim widzisz? – zapytał Olek, zupełnie nie dowierzając w
to co przed chwilą miał przed oczami.
– Nic.
– To
po co z nim jesteś?
– A
jestem?
– A
nie? – dziwił się jeszcze bardziej.
– Sama
nie wiem. Przyplątał się, miał być jedną, góra dwie noce, a
jakoś tak na dłużej został, ale... w końcu się, chyba,
wyniesie.
– Chyba
– wychwycił i jawnie się zaśmiał.
– Daj
spokój. Na pewno z nim nie będę. To duże dziecko, on ciągle
potrzebuje opieki. Załatwisz mu pracę, usamodzielni się, wynajmie
coś i będzie sobie żył.
– Bez
opieki? – dopytywał Olek. – Przecież jej potrzebuje.
Karina
rzuciła w niego ścierką.
– To
znajdzie sobie inną, która będzie się nim opiekowała.
– Albo
się zmieni – szepnął nieprzekonany, a potem przypomniał po co
tak właściwie przyszedł i że będzie musiał się już zbierać,
bo inaczej o szóstej rano będzie nieżywy.
Aleks
wtedy wpadł do przyjaciółki, by pożyczyć nieco gotówki, bo jego
dziadek wszystko przepił z kolegami, a babcia martwiła się
nieopłaconymi rachunkami, które już były którymś z kolei
ponagleniem.
– Nie
byłeś zazdrosny? – zapytałem, a potem spojrzałem na drzwi i tym
też przywołałem Aleksa, by powrócił do rzeczywistości.
Izabella
wniosła na drewnianej tacy dwie herbaty, cukier i cytrynę. Obie
były w standardowych szklankach, wciśniętych w wiklinowe
koszyczki.
– Dziękuję
– szepnął, odprowadzając ją wzrokiem.
Wyszła
bez słowa, a on wyznał:
– Nie.
Odczuwałem coś, ale to nie była zazdrość. Ja i Karina jedynie
doskonale się dogadywaliśmy na relacji przyjacielskiej, czysto
przyjacielskiej. Chęć prowadzenia wspólnych rozmów i poznawanie
wzajemnie swoich poglądów, pomyliliśmy z czymś co mogłoby
przerodzić się w miłość. Nigdy jednak nie byliśmy w swoim
typie, nawet fizycznie.
Tu
musiałem przyznać mu rację. Jego obecna żona, a była dziewczyna
znacznie się od siebie różniły. Właściwie to były zupełnie
inne. Karina była wysoka i chuda, a Izę jednak miał za co złapać.
– Przede
wszystkim u Kariny zawsze było dużo ludzi – wyznał nagle. –
Lubiła się bawić, rozmawiać, pić z kimś kawę. Nie umiała być
sama i tak po prostu zająć się dzieckiem. Kiedy miała wolne, to
zawsze dzwoniła po koleżanki, gdy sama była wolna, to sprowadzała
do siebie kolegów, którzy sprowadzali kolegów. Franek wychowywał
się pośród kieliszków, piw, tańców, gry w karty. Nie mówię,
że była złą matką. Mały był zawsze zadbany. Zdarzało się, że
skakał nagi i brudny od czekolady po łóżku w rytm muzyki
disco-polo, ale nie działa mu się krzywda, był uśmiechnięty,
beztroski. Tylko po prostu... między nami, Karina nigdy nie chciała
mieć dzieci, dlatego też nie miała ich z Diego.
– A
to nie dlatego, że miał HIV?
– Co?
– Aleksander omal nie popluł się herbatą, którą właśnie
kosztował.
– A
nie miał HIV?
– Nie,
przynajmniej mnie nic o tym nie wiadomo.
– To
po co był w szpitalu? On i Karina poznali się w szpitalu.
– Tak,
ale on tam był z innego powodu. Nie pamiętam jak nazywał się
dokładnie jego przypadek, ale był tam z powodu jelit.
– Powiedział,
że choroba uniemożliwiała mu zabawę, kontakty z kobietami.
Zrozumiałem to jednoznacznie jako jakiś wirus.
– Rozumiem,
pewnie też to byłoby pierwsze o czym bym pomyślał. Jednak jemu
chodziło o to, że miał problem z utrzymaniem stolca i żylaki w
odbycie, potem nosił taką aparaturę na brzuchu dłuższy czas,
później mu łączyli jelito, bo jakiś fragment wcześniej mu
wycieli. Przeszedł dużo operacji. Pielęgniarce było łatwiej, nie
brzydził ją ten widok, miała podobne na co dzień. Więc startując
do niej nie musiał jej niczego wyjaśniać, ona od początku
wiedziała.
– Teraz
rozumiem – przyznałem. – Tobie i Karinie się nie powiodło, bo
ona lubiła się bawić, a ty jesteś raczej domatorem. Diego lubił
się bawić podobnie jak ona, więc mieli jakąś nić porozumienia.
– Powiedzmy,
że wolę spacery po parku i pikniki rodzinne, niż głośne kluby –
sprostował Olek. – Iza jednak zaimponowała mi tym, że ona nikogo
nie szukała. Wręcz przeciwnie. Nie chciała w swoim życiu żadnego
mężczyzny więcej.
– Poprzednie
związki aż tak jej dały w kość?
– Można
tak powiedzieć – przyznał z niewyraźną miną. – Mama pomogła
jej wychować córkę, miała ją panną, chłopak był na tyle
niewypałem, że nawet nie dała małej jego nazwiska. Łatwiej było
uzyskać skąpą pomoc od państwa, niżeli liczyć na to, że on
wypłaci choć grosz alimentów.
– Jednak
związała się ponownie, z panem – podpowiedziałem, by pociągnąć
go dalej za język.
– Przede
mną był jeszcze mąż i ojciec jej dwóch synów. Pracoholik, dom
go raczej nie interesował. Lubił się chwalić, imponować innym.
Jak na mój gust to dziwny człowiek. Ponoć kiedyś taki nie był,
ale pieniądze go zmieniły. Spotkałem go w życiu kilka razy, nie
chciałbym spotkać kolejny, bo szczerze, to mam żądzę mordu na
jego widok i to taką ze szczególnym okrucieństwem.
– Aż
tak ją skrzywdził? – podpytywałem.
– Nie
chodzi mi o nią. Ona była dorosła, podniosłaby się, jest
odpowiedzialna sama za siebie. On jednak nie był odpowiedzialny za
własne dzieci.
– Ty
jesteś za cudze?
– Odjąłbym
sobie, gdybym musiał, by tylko im dać. On nie byłby w stanie im
nic dać, nawet gdyby nie musiał sobie odejmować. Myślę, że już
to czyni mnie od niego znacznie lepszym człowiekiem.
– Jak
tak o nim mówisz, to dziwię się, że ten facet jeszcze żyje.
– Tak
między nami, to Diego chciał go zabić. – Przycisnął palec
wskazujący do ust.
– Jak
to?
– Zamknął
go w garażu, konkretnie to w podziemiach garażu na, chyba, trzy dni
i trzy noce. Potem kroplówka postawiła go na nogi, ale nie wiem,
nie było mnie wtedy w kraju.
– Mówisz
poważnie?
– Mogę
nawet przysiąc – zapewnił. – Diego, podobnie jak ja, nie mógł
patrzeć na krzywdę dzieci. W pewnym sensie nasze historie są
podobne. I jego i mnie wychowywała samotna kobieta. Tylko mojej
matce szybko się znudziło. Uznała, że jest za młoda i zostawiła
mnie u dziadków. Jego matka zmarła na raka. Już gdy chorowała, to
on był w domu dziecka. Nie mieli innej rodziny, tylko siebie
nawzajem. Ojciec go nie chciał, miał żonę. Gdy okazało się, że
żona nie może mieć dzieci, to przyjechał po chłopca, by ten
robił za pupilka jego kobiety. On z własnym ojcem nawet nie mógł
porozmawiać. Jeden nie mówił po polsku, a drugi nie znał
hiszpańskiego. Nigdy żaden z nich nie wykazał się chęcią, by
się nauczyć.
– A
żona jego ojca?
– Poszła
na kurs polskiego. Stroiła go pod kolor swoich sukienek i prowadziła
na bankiety, wypady z koleżankami, a nawet do solarium, by wyglądał
jak Hiszpan, jak jej dziecko, a nie jak blady Polaczek. Nauczyła go
posługiwać się sztućcami, zamawiać w restauracjach najdroższe
dania, zmusiła, by pokochał smak wina, bo przecież nie wypada pić
czegoś innego do tak wytrawnych potraw. Uczyniła z niego alkoholika
zanim uzyskał pełnoletność.
– Poważnie.
– Nie
wiem, ale skoro codziennie jadali w restauracjach, to i codziennie
pił to wino, a nie miał wtedy więcej niż dwanaście lat. Wyciągam
tylko daleko idące wnioski.
Zaśmiałem
się, gdy usłyszałem taką odpowiedź, bo nie spodziewałem się po
Olku takiego wisielczego humoru.
– Powracając
jednak do ciebie i twojej żony...
– Moja
żona nie zabiła Kariny – przerwał mi.
– Nawet
o tym nie pomyślałem.
– Po
co więc o nią pytasz? Nie ma związku ze sprawą.
– Jestem
ciekaw.
– Czego
takiego jesteś ciekaw? – dopytywał.
– Skoro
nie chciała z nikim więcej się wiązać, to jakim cudem została
twoją żoną?
– Bo
zanim zostałem jej mężem, to stałem się jej przyjacielem –
odpowiedział. – W pewnym wieku kobiety myślą inaczej, dojrzalej.
Nagle ważniejszym dla nich się staje fakt, że mogą na kogoś
liczyć, że ich dzieci mają w kimś oparcie, niż przystojna twarz
i fajerwerki w łóżku.
– Nie
uważasz siebie za przystojnego?
– Nie,
a jestem? – zdziwił się.
I
co mu miałem odpowiedzieć? Że gdybym ja tak wyglądał, to już
pewnie dawno nie byłbym kawalerem? Wyśmiałby mnie, więc
zdecydowałem się jedynie na:
– Nie
mnie to oceniać. Kobiety by się musiał pan zapytać.
– Zapytam.
Może nawet się zdecyduję na przeprowadzenie ankiety – ponownie
zażartował.