Pewnego
dnia doszedłem do wniosku, że nie ma w naszym życiu ludzi, którzy
by niczego do niego nie wnieśli. Pijany bezdomny śpiący na ławce,
zaniedbana, zmęczona kobieta ciągnąca za sobą kilkulatka,
wymuskana, wymalowana lala z telefonem w dłoni – to są obrazy,
które zapisują się w naszej pamięci i są przez nas
interpretowane na dowolny sposób, nasz własny. Dostajemy od tych
ludzi tak wiele, że nie jesteśmy w stanie tego zauważyć, bo te
podarki są zbyt częste. A teraz wystarczy chwilę przemyśleć
sprawę i zastanowić się, by dojść do wniosku, że skoro od
obcych dostajemy tak wiele, to ile otrzymujemy od ludzi nam
bliższych, choćby odrobinkę, tych z którymi przebywamy?
Nie
chciałem tego wszystkiego. Nie chciałem w to tak mocno wsiąknąć.
Miałem tylko rozwikłać tajemnicę Diego Alarcona. Dowiedzieć się
dlaczego mężczyzna zabił swoją żonę i jaki był motyw jego
działania. Otrzymałem o wiele więcej niż odpowiedzi na te
pytania. Pierwszym moim przystankiem i jednocześnie punktem
zaczepienia był Aleksander Wasielewski. To od niego otrzymałem,
przede wszystkim, wiedzę o przeszłości, ale nie tylko. Poznawałem
go po trochu, uczestniczyłem w jego życiu i to nie tylko tym
śledzonym przez zamontowane w jego życiu kamery.
Zamontowanie
tych kamer nie było wcale takie trudne. Wystarczyło wyhaczyć
moment, gdy ani Izabelli, ani Olka nie będzie w domu. W tym czasie
dzieci zazwyczaj bywały w szkole i przedszkolu. Nataniel zostawiał
klucze w plecaku, a plecak w szatni, gdy szli wraz z W-F-istą na
boisko. Szatnia posiadała okratowane okna i mocny zamek w drzwiach,
ale przecież nikt go nie zamykał, bo dzieciaki co rusz kręciły
się po picie, a te co miały zwolnienie, w tej szatni przesiadywały
bez żadnej opieki. Wystarczyło, że dowiedziałem się, który z
tych chłopców jest przeziębiony, a on za drobną opłatą
przyniósł mi klucze Nataniela Urbaniaka. Odbiłem je w pobliskim
zakładzie ślusarskim i kazałem dzieciakowi podłożyć je z
powrotem. Potem ponownie zaangażowałem we wszystko Aleksandrę
Krymską i w ten oto sposób w mieszkaniu Wasielewskich roiło się
od dobrze ukrytych kamer, na które jednak sporo się wykosztowałem.
Zrobiłem to, bo od początku sądziłem, że Olek nie jest ze mną
szczery, a nawet obawiałem się, że czyha na moje życie, bo w
końcu mierzył do mnie z broni. Jego szczerość i otwartość nie
była czymś normalnym. Nie potrafiłem mu zaufać.
Powracając
jednak do głównego tematu, mówiącego o tym, że od każdego
człowieka coś otrzymujemy i od Aleksa dostałem coś więcej niż
wiedzę o przeszłości, to chyba wypadałoby wspomnieć, że, między
innymi, dowiedziałem się od niego jak mocno można kochać. Tak,
nie pomyliłem się, ja naprawdę napisałem kochać.
To
co łączyło Izabellę i Aleksandra, było dziwnym rodzajem miłości,
takiej świadomej tolerancji, subtelnej namiętności i bardzo
głębokim, wzajemnym zaufaniem, co z kolei czyniło z Izy skarbnicę
wiedzy na temat męża. Kiedy się ich obserwowało, to nie trzeba
było zadawać sobie pytań Czy ona wie z kim się związała? Czy
domyśla się, że jej mąż jest gangsterem?.
Ona miała tego świadomość i wydaję mi się, że dosięgnęła
jej na długo przed ślubem. Choć być może, na początku,
okłamywała samą siebie, tak jak i ja. W końcu sam długi czas nie
chciałem widzieć w Wasielewskim mafiozy.
Aleks
wyglądał, ubierał się, chodził, strzelał i był pewien siebie
jak gangster, a pomimo tego ja oddalałem od siebie myśl, że to
może być prawda. Przekonywałem samego siebie, że to zwyczajny,
najzwyklejszy człowiek, który po prostu lubi nosić się w
kamizelce i preferuje bardziej taki strój niżeli dres czy tandetne
polówki. Kiedy widziałem jak przelicza grube pieniądze i wkłada
je do kopert, wmawiałem sobie, że liczy wypłaty, płaci podatki.
Gdy dawał na moich oczach żonie biżuterię albo zamieniał
telefony chłopców na nowszy model, to zamydlałem sobie oczy tym,
że może jego klub dobrze prosperuje. Prosperował, ale legalny to
on był tylko z nazwy. Mianowicie, miał rejestracje i numery PKB,
ale nic poza tym. To nie tak, że go nie było. On istniał! Podawano
tam wszystko, od zwykłego piwa, poprzez najdroższe drinki, aż na
nieletnich dziewczynkach poprzestając. Właściwie to one podawały
się same, pokoje na górze zapewniały im namiastkę dyskrecji, a
barmani i ochrona stojąca na bramce, jak i ta w lokalu, dawała tym,
jeszcze dzieciom, złudne poczucie bezpieczeństwa.
Pewnego
razu tam zawitałem. Usiadłem przy barze i czekałem aż zostanę
obsłużony. Niespodziewanie Olek znalazł się przy moim boku.
Zaskoczył mnie, bo właśnie rozglądałem się po wnętrzu. Nie
było nowoczesne, właściwie to był to styl retro, jak cały ten
człowiek. Światła były jedynie czerwone i zielone, ale padały
tylko na parkiet, który oddzielony był od pozostałych pomieszczeń
dźwiękoszczelną szybą. Nawet ta szyba nie była nowoczesna, bo
miała drewniane ramy, jakby okienne. Lorze zastąpione były
nienaturalnie wielkimi, drewnianymi beczkami. W każdej z nich dało
się siedzieć, a na środku zawsze znajdował się podniszczony,
okrągły stolik. Hokery też były jak pubowe, okrągłe, pokryte
skórą, na drewnianych nogach i bez oparcia. Bar wykonany z cegły,
niepodświetlany, wyniszczony, porysowany, pełen wyżłobionych
kluczami podpisów.
– Podoba
ci się? – zapytał nagle i wtedy właśnie mnie przestraszył samą
swoją obecnością.
– Taka
luksusowa melina – odpowiedziałem szczerze, a jednocześnie nie
chcąc go obrazić.
– Tak
miało być – odparł i zamówił dla nas czystą w butelce.
Kieliszki
nie były małe, właściwie to rozmiarami przypominały niemal
literatki, czyli były dokładnie takie jak szklanki, w których
znajdował się sok na popitkę. Nie przytaknąłem ani nie
zaprotestowałem. Aleks sam wszystko ponapełniał.
– Zdrowie
wasze, gardło nasze – powiedział i napił się, specyficznie,
najpierw łyk soku pomarańczowego, a potem popił go wódką z
lodem.
Było
mi niedobrze od samego patrzenia, ale poszedłem za jego przykładem,
z tą różnicą, że ja potem ponownie chwyciłem za szklankę z
sokiem, a po jej opróżnieniu, napełniłem ją po raz kolejny, bo
tak niemiłosiernie mnie w przełyku paliło, że nie umiałem tego
znieść z kamienną twarzą.
– Lata
wprawy – powiedział jakby na pocieszenie i poklepał mnie przy tym
po plecach jak starego kumpla.
– Pijesz
aż tak często, że się wprawiłeś?
– A
myślisz, że dlaczego chodzę na piechotę? – odpowiedział
pytaniem na pytanie. – Przyszedłeś tu z jakiegoś konkretnego
powodu czy chciałeś się rozejrzeć, bo wciąż mnie podejrzewasz?
Zerknąłem
na niego, a potem spuściłem wzrok. Bałem się z nim mierzyć, a on
wcale tego nie wymagał, odwrócił się tyłem do baru, podparł o
niego łokciami i zajął obserwacją parkietu.
– Mierzyłeś
do mnie – przypomniałem.
– Zdenerwowałeś
mi żonę – odparł, jakby to było usprawiedliwienie. – Zastałem
cię po raz drugi w moim domu, wcześniej była u mnie dziewczyna,
która nie była z administracji. Domyślam się, że to ty ją
nasłałeś. Ja chciałem tylko chronić moją rodzinę i miałem do
tego prawo.
– Zależy
ci na nich – zauważyłem, wbijając wzrok w jego podbródek, który
specyficznie zadrgał, tak jak zazwyczaj drga ludziom podczas
wzruszenia. – Zależy ci na nich wszystkich.
– Wpadłeś
wypić i potańczyć czy dowiedziałeś się czegoś o śmierci
Kariny? Przejrzałeś te dokumenty, które ci dałem?
– Zajrzałem
do nich, czytałem je. Szczególnie zainteresowało mnie to, że
Diego leczył się w Polsce na stomię, a przecież nie mamy tutaj
ani świetnych lekarzy, ani żadnych specjalistycznych klinik, a już
zwłaszcza w tym mieście.
– Wiem.
Długi czas podejrzewałem go o to, że specjalnie wybrał ten
szpital, w którym pracowała Karina.
– Podejrzewałeś?
Aleks
dziwnie się zasępił, nieco zmieszał i wyglądał tak jakby
rozważał czy powiedzieć mi coś jeszcze. W końcu wstał i rzucił
do mnie zwykłym:
– Chodź.
Poprowadził
mnie aż za bar, a potem skręciliśmy i weszliśmy między zwisające
z futryny koraliki. Schody prowadzące do góry, na poddasze, były
kręte i drewniane. Skrzypiały przy każdym naszym kroku. Olek
otworzył przede mną drzwi i pokazał mi swoje biuro. Przez lustro
weneckie, które od strony parkietu odbijało światło, mógł
obserwować co działo się w klubie, siedząc spokojnie w fotelu
dyrektorskim. Tym razem też w nim zasiadł, otworzył szufladę i
wyjął z niej kasetkę. Kluczyk nosił na łańcuszku i miał go
ciągle przy sobie. Położył odznakę na blat biurka.
– Przerwałem
plastyczne liceum i wyjechałem do Francji. Tam skończyłem szkołę.
– Zostałeś
policjantem? – nie dowierzałem.
Nabrał
powietrza i wypuścił je bardzo powoli.
– Nigdy
nie przestałem nim być. Nie wylali mnie, ani nic z tych rzeczy. Sam
przeszedłem na drugą stronę barykady. Zrozumiałem, że będąc po
tej, powszechnie uważanej za złą, stronie, robi się dokładnie to
samo, tyle że więcej zarabia.
Trzymałem
odznakę w dłoni, oglądałem ją z każdej możliwej strony i
ciągle nie mogłem w to uwierzyć.
– A
więc jesteś gliną!? – niemal wykrzyknąłem.
– Ciszej
– syknął, jakby się tego wstydził. – Przed laty dostałem
zadanie, a właściwie sam się do niego pchałem. Chciałem
wylądować ponownie w Polsce, by chronić Karinę.
– Chciałeś
ją chronić przed Diego?
– Właśnie.
Rozstaliśmy się w gniewie, ale to nie wymazywało wspólnych lat,
pewnej relacji, takiego braterstwa. Rozumiesz?
– Nie
do końca, bo mówisz o braterstwie w stosunku do byłej dziewczyny,
której każdy kolejny związek prześwietlałeś.
– Trafiała
na złych typów, a ja nie chciałem, by coś zagrażało jej albo
Frankowi.
– Diego
i jego pojawienie się z taką chorobą i z takim majątkiem...
– Nie
miałem pojęcia o jego majątku. Nie prześwietliłem go aż tak
dokładnie. Dla mnie po prostu było dziwne, że Hiszpan przyjeżdża
się leczyć do Polski i wybiera akurat ten szpital, wcześniej
zwiedzając kilkanaście innych w różnych miastach.
– Jakby
czegoś szukał – wywnioskowałem.
– Dokładnie.
Szukał i znalazł. Szukał Kariny, albo szukał czegoś innego, ale
znalazł ją i przez to przestał szukać, bo za bardzo zawróciła
mu w głowie. Sam oceń, która wersja jest bardziej prawdopodobna. –
Złączył opuszki palców dłoni i wyglądał jakby się namyślał.
– Zbliżyłeś
się więc do Diego, by chronić Karinę.
– Tak,
a potem odsunięto mnie od sprawy, bo razem z Diego wylądowałem w
fabryce, którą miałem prześwietlić.
– To
chyba dobrze, że tam byłeś. Idealna wtyczka.
– Tak,
dopóki moja siostra nie zaczęła sypiać z synem szefa – zakpił.
– Twoja
siostra?
– Pojawienie
się Joany wszystko skomplikowało. Nie wiedziała jaki mam zawód,
nikt nie wiedział, bo dobrze się ukrywałem. Awantury w domu,
wynajmowanie mieszkania, wzięcie jej do siebie. Przyjechała do
Polski, bo ojciec zmarł, a matka nigdy nie nadawała się do tego,
by być matką. Podjęła pracę jako osoba nieletnia. Szybko
awansowała.
– Jak
sam powiedziałeś, sypiała z synem szefa – przypomniałem.
– Właśnie
tak. Prędko rzuciło mi się w oczy, że to ten syn jest problemem,
a nie szef. Prześwietlali starego z każdej strony, każdy jego
biznes, a wystarczyło sprawdzić te firmy, w których akurat
przebywał jego syn.
– Czym
się zajmował?
– To
zależy od firmy. W tej, w której ja byłem zatrudniony, to
przewoził narkotyki przez granice. Firma była odzieżowa. Namoczona
kokaina, destylacja, wsiąkanie w ubrania, późniejsze odzyskiwanie
tego na przykład w Niemczech i we Francji. W jeżdżących
chłodniach potrafił przewozić uchodźców. Był też handel
niechcianymi dziećmi, szły na pedofilię, głównie niemiecką,
podobnie jak młode dziewczyny trafiały do tamtejszych burdeli. Była
też nielegalna broń.
– Cała
kartoteka.
– Tak,
ale niczego mu nie udowodnisz.
– Nie
postawiono mu zarzutów? – zdziwiłem się.
– Miałem
wsadzić za kratki własnego szwagra?
– Szwagra?
– zapytałem i wtedy mnie olśniło. – Powiedziałeś, że twoja
siostra ma na imię Joana?
– Dokładnie
tak powiedziałem.
– Jej
mężem jest Cyryl Grzelak? – zapytałem.
– Tak,
ten sam, do którego zapałałeś sympatią.
– Wydawał
się miły i...
– Oni
zawsze się tacy wydają.
– Oni?
– Prawnicy.
Bronią gangsterów, gwałcicieli, pedofilów. To już przeczy ich
moralności, a więc dzieli ich tylko cienka linia, którą nie
problem przekroczyć, by znaleźć się po drugie stronie i samemu
popełnić przestępstwo.
– Podobnie
ma policjant – spostrzegłem.
– Dokładnie
tak. Mieliśmy na swoich usługach też dobrego chemika, przyszłego
lekarza. To czyniło z nas mocną grupę. Ja dawałem cynki i
posadziłem niejednego niewinnego podrzucając mu towar, klucze i
inne takie. Zabierałem też niejednemu alibi. Borys wytwarzał to co
szło na handel. Cyryl załatwiał temu transport.
– Czym
zajmował się Diego?
– Długi
czas niczym, ale w końcu ułatwił nam wejście na hiszpański i
włoski rynek. To cała historia, a teraz mógłbym cię zabić, bo w
końcu zdradziłem ci ładny kawał mojego życia i to ten, z którego
nie jestem dumny, ale...
Ale
to się nie pokrywa! – chciałem wykrzyknąć. Nie pasowały mi
daty. Moment, w którym Diego rozpoczął z Aleksem pracę w firmie
produkującej odzież i obuwie, z tym, że ich drogi na jakiś czas
się rozeszły i po tym wszystkim Diego Cyryla nawet nie rozpoznał.
W międzyczasie Cyryl zdążył się ożenić, Aleks rozstać, Borys
ukończyć studia medyczne.
– Wiem
co ci chodzi po głowie. Podzieliliśmy się po dwóch. Mnie
odsunięto od sprawy przez to, że siostra podjęła się romansu z
młodym Grzelakiem i nawet argumentem siły nie dało się jej
przemówić do rozsądku. Trzymałem się więc Diego i Kariny, by
dalej ją chronić. Borys zaczął się trzymać Cyryla i potem, gdy
przyszedł czas na jego studia, to stał się jego współlokatorem.
Po jednym incydencie nasze drogi tak właśnie się podzieliły. Po
latach zeszły. To po latach zaczęliśmy na tych wałkach i
przestępstwach robić dobre pieniądze. Znudziło mi się bycie
gliniarzem.
– Na
rzecz bycia gangsterem – dopełniłem jego wypowiedź.
– Do
tego wiodły mnie wszystkie drogi. Na mojej dzielnicy nie miałem
szans na dalszą edukację. Podjąłem się jej, ale poległbym przez
liczne nieobecności, a tych nie mogłem zlikwidować, bo nie mogłem
zwolnić się z pracy. Pracować mogłem jako bramkarz i przepuszczać
przez swoje palce dilerów lub ich towar, by coś więcej zarobić
lub zostać kierowcą ciężarówki i wozić towar pod podłogą, by
coś więcej zarobić. To były jedyne drogi do tego, by dojść do
jakichś wartościowych pieniędzy.
– Wybrałeś
wyjazd.
– Tak
– przyznał. – Wyjechałem, zostałem policjantem i co z tego
miałem? Babka nie dawała rady z zadłużeniami, dziadek wszystko
przepijał, groziła nam eksmisja. Miałem sentyment do tego miejsca,
nie chciałem się go pozbywać.
– I
teraz tam mieszkasz.
– Ale
nie dzięki pracy w policji. To co zarobiłem uczciwie przez całe
życie, w nieuczciwy sposób wyrabiałem w kilka miesięcy. To była
chłodna kalkulacja dzieciaka, który poszedł za złym przykładem.
– Nie
wyglądasz jakbyś żałował – zauważyłem. Stałem się bardziej
śmiały. Nie bałem się już go, choć wiedziałem, że w każdej
chwili może mnie zabić. Jego wygadanie jednak świadczyło o tym,
że liczył w jakiś dziwny sposób na mnie i moją pomoc, a nie na
to, że opowie mi historię swojego życia, a potem będzie musiał
grzebać trupa w pobliskim lesie.
– Karina
nie żyje, Franek został sierotą, bo matkę pochował, a ojca mu
zamknęli, ja straciłem pierwszą żonę i dziecko. Kogo mam za to
winić? Siebie, swoje wybory? Chcę wiedzieć. Po prostu chcę,
kurwa, wiedzieć kto jest winny temu wszystkiemu i nie zważam przy
tym na koszty. Mogę iść potem nawet na dożywocie, ale najpierw
zabiję tego kto zabił, bądź zniszczył mi bliskich.
Teraz
dokładnie widziałem jego motywy. Określił się okrutnie
dosłownie. On chciał zemsty. Nie chciał widzieć mordercy Kariny
za kratkami. On chciał znęcania, tortur i widziałem to w jego
oczach. Szybko też przekonałem się o tym, że nie tylko w takich
sytuacjach Aleks kieruje się przysłowiem Oko za oko, ząb za
ząb.
Po
tym spotkaniu postanowiłem powrócić do domu. Z jednej strony się
nie obawiałem, że coś mi się stanie, bo przecież to były tylko
słowa. Nie miałem żadnych konkretnych dat ani żadnych dowodów,
więc Olek nie miał powodów, pomimo swojej wylewności, by mnie
likwidować. Z drugiej jednak strony czułem się nieustannie
obserwowany. Popadałem w paranoję. Ciągle oglądałem się za
siebie, a śmiertelnie wystraszyć był mnie w stanie nawet
przebiegający mi drogę, czarny kot.
W
nocy nie byłem w stanie spać. Kładłem się nad ranem i po
godzinie lub dwóch, gdy tylko widziałem przed oczami Aleksandra
Wasielewskiego z wycelowaną we mnie spluwą, to od razu się
budziłem. Przez to wszystko już zaplanowałem, że odwołam
zajęcia, że udam chorego i pójdę na jakieś zwolnienie, bo nie
byłem w stanie niczego wyłożyć, a nawet zrobienie śniadania,
które było proste jak konstrukcja cepa, ograniczało się dla mnie
do suchej bułki i zimnej kiełbasy z chrzanem.
Tamtego
dnia, jak niemal każdego, włączyłem telewizor. Podglądanie
Wasielewskich stało się już moją rutyną. Byłem jak te kury
domowe co każdego dnia, o konkretnych godzinach, zasiadały przed
ulubionym serialem. Tyle, że to do czego ja miałem wgląd wcale nie
było jakąś ekranizacją i reżyserką. To było życie,
autentyczne życie.
Obserwowałem
więc jak Aleks idzie do sypialni, tylko po to, by okryć żonę
rozkopaną pościelą. Jak sięga po jej komórkę, spoczywającą na
stoliku nocnym i chwilę nią operuje. Później obraz przeniosłem
do kuchni, gdzie z początku sam, a potem wraz z Dorianem, siedzącym
na blacie, smażył naleśniki. Zsadził chłopca na podłogę i
poprosił go, by poszedł obudzić braci. Dało się słyszeć
wyraźni okrzyk protestu, mówiący:
– Jeszcze
pięć minut! No, Dorian, odczep że się!
– Jakbyś
nie grał na komputerze do późna, to byś był już wyspany! –
odkrzyknął Aleks.
Nataniel
i Oliwier zawitali do kuchni, skonsumowali naleśniki – jeden z
dżemem a drugi z czekoladą i bananem. Dorian preferował z cukrem
pudrem, którym przy okazji obsypał większą część stołu i co
najmniej połowę własnego ojca.
Byłem
pod wrażeniem, że Olek to wszystko ogarnia. Co prawda wyglądał na
mocno niewyspanego i ciągle przecierał oczy. Czasami nie odpowiadał
chłopcom i nie reagował na ich sprzeczki, jakby był na nie
zupełnie głuchy, ale pomimo tego krzywda się im przy nim nie
działa. Nakarmił ich, pomógł się ubrać, wyprawił do szkoły i
przedszkoli. Dziwiło mnie tylko, że poszli sami, że się nie
pofatygował, by ich odprowadzić.
Dzieciaki
ledwie wyszły, a on zabrał się za sprzątanie ze stołu. Izabella
zjawiła się w kuchni, głosząc, że zaspała.
– Nie
zaspałaś. Przestawiłem ci budzik. Wyłączyłem go – przyznał,
wkładając ostatnie dwa talerze do zlewu.
– Chłopcy
coś zjedli przed wyjściem? – zasiadła na jednym z krzeseł przy
stole, poprawiając przy tym biały szlafrok w drobne, fioletowe bzy.
– Naleśniki.
Te dwie z drugiego piętra odprowadzą młodszych. Nataniel poszedł
ze swoją ferajną – poinformował. – Zjesz coś? – zapytał,
zarzucając ścierkę na jedno z ramion i odwracając się w kierunku
żony.
– Dlaczego
ruszałeś moją komórkę?
– Słucham?
– zdziwił się.
– Wyłączyłeś
budzik, aby to zrobić musiałeś dotknąć mojej komórki.
– Jedynie
wyłączałem budzik. Tak jak mówiłem, chciałem byś się wyspała,
bo chciałem z tobą porozmawiać.
– O
czym? – zareagowała agresywnym tonem.
– O
tym, że nasze małżeństwo nie może tak dłużej wyglądać. Ja
nie mogę dłużej sypiać na kanapie. Rozumiem twoje rozżalenie,
ale samobiczując się, a mnie wpędzając w celibat, nie cofniesz
czasu i nie ponaprawiasz moich błędów.
– Sam
je ponaprawiaj.
– Nie
możesz mnie karać za coś, co zrobiłem zanim cię poznałem –
stwierdził. – Jesteś moją żoną, to daje mi prawo, by...
– By
i mnie zgwałcić?
– Nie!
– zaprotestował zapewne głośniej niż miał w zamiarze. –
Dobrze wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił.
– Właśnie
o to chodzi, że nie wiem. Kiedyś myślałam, że cię znam, ale
teraz...
– Przestańmy
mówić o tym co było i skoncentrujmy się na tym co jest teraz. Ja
już powiedziałem, nie mogę spać dłużej na kanapie – wyłożył,
odbijając krawędź dłoni o wnętrze drugiej.
– Jeśli
ci niewygodnie, to zamów sobie łóżko.
– Tu
nie o wygodę chodzi! – krzyknął, gdyż Izabella już wstała z
miejsca i zamierzała zniknąć za kuchennymi drzwiami. Podążył za
nią korytarzem aż do sypialni. – Mówię o nas. Jesteśmy
małżeństwem. Ja mogę spać nawet na podłodze, byleby przy tobie.
– Wyjątkowo,
twój romantyzm, tego dnia, na mnie nie podziała.
– Miejsce
męża jest przy boku żony. Oliwier już się pytał czy się
rozwiedziemy, a ja nie wiedziałem co mam mu odpowiedzieć.
– I
co odpowiedziałeś?
– Że
to zależy od tego jaką ty podejmiesz decyzję.
– Oczywiście,
zwal wszystko na mnie.
– Przecież
to ty się musisz określić, a nie ja. Jeśli o mnie chodzi, to chcę
by było jak dawniej.
– Nie
możesz wymagać, że zapomnę co zrobiłeś – stwierdziła,
wchodząc do sypialni i stając przy samym łóżku.
– Nie
wymagam. – Zamknął za sobą drzwi. – Jednak jeśli nie możesz
na mnie patrzeć i nie możesz znieść jak cię dotykam, to wnieś o
rozwód. Nie możesz nas trzymać w zawieszeniu.
– Już
widzę jak z ochotą podpisujesz papiery rozwodowe.
– Nie
uczyniłbym tego z ochotą, ale nie mogę też cię zmuszać do tego
byś ze mną pozostała. Jeśli chcesz odejść, to odejdziesz –
powiedział i podszedł bliżej. Usiadł na brzegu łóżka i
przyznał, że to co powiedział źle zabrzmiało. – Oczywistym
jest, że bym o ciebie walczył, że łatwo bym się nie poddał, bo
mi na tobie zależy, bo cię kocham, ale nie mogę cię zmuszać do
tego byś ze mną była, gdy tego tak naprawdę nie chcesz.
– Nie
wiem czego chcę. Na chwilę obecną tego nie wiem. Daj mi czas sobie
to wszystko poukładać – rzekła prosząco, a on niespodziewanie
wstał.
– Ile
to będziesz układać!? – uniósł się. – Może zamiast to
układać, to warto sprawdzić jak to tak naprawdę jest.
– O
czym ty mówisz?
– O
tym, że jeśli się mnie brzydzisz, to raczej nie przestaniesz.
Jeśli nie będziesz mogła się przemóc i znieść mojego dotyku,
to już go nie zniesiesz. W tym przypadku czas nie działa na naszą
korzyść i nie leczy ran, a rozdrapuje je, bo zamiast działać, to
za dużo myślimy – stwierdził i położył jedną dłoń na
biodrze żony, a drugą na jej policzku, tym samym, na którym
jeszcze widniało zasinienie po ciosie jaki, nie tak dawno temu, jej
wymierzył.
Nie
sądziłem, że Iza odwzajemni pocałunek. Na początku była bierna.
Pozwalała mężowi na to, by to on całował ją, ale sama nie
robiła nic. W końcu jej rola przestała ograniczać się jedynie do
rozchylania warg. Zaczęła działać. Jedną dłoń wplotła we
włosy męża, a drugą błądziła po jego ramieniu, zagłębiając
ją pod ciemnopopielatą kamizelkę.
Olek
okręcił siebie i żonę tak, że za sprawą jego napierania na
przód, ona usiadła na łóżku, a właściwie to niemal się na nim
położyła, podpierając się łokciami. On pochylając się,
dosięgał jej ust, a jednocześnie rozpinał koszulę, bo kamizelkę
miał już od dawna rozpiętą. Zdjął z siebie te rzeczy, nie
przestając jej całować. Wraz z tymi rzeczami na podłogę opadła
też ścierka kuchenna, którą miał przewieszoną przez ramię.
Wiedziałem,
że nie powinienem był na to patrzeć dalej, że powinienem wyłączyć
telewizor, zmienić obraz z kamery na inną, ale nie umiałem zmusić
samego siebie do takiego działania. Łaknąłem ten obraz i z
zaciekawieniem wypatrywałem kolejnych ruchów małżonków. Być
może winę za to ponosił fakt, że sam od bardzo dawna nie miałem
kobiety. Chciałem w to wierzyć, bo szukałem na swoje zachowanie
jakiegokolwiek usprawiedliwienia.
Kolano
Aleksa znalazło się między udami żony. Przestał ją całować i
zajął się rozsupływaniem sznurka, który miała przy szlafroku.
Tyle mu wystarczyło, by poprzez materiał cienkiej, satynowej
koszulki nocnej sięgnąć piersi. Zacisnął na nich swoje dłonie i
z ochotą, jakby ze zdwojoną siłą i energią, powrócił do
całowania. Zszedł z tymi pocałunkami na dekolt, aż w końcu
dopadł do sutków, zasysając je wraz z brązowym materiałem.
– Niewygodnie
ci – zauważyła.
Musiałem
przyznać jej rację. Był tak bardzo zgięty, że faktycznie nie
mogła ta pozycja należeć do komfortowych. On także się z nią
zgodził, choć nie powiedział ani słowa, ale czynami to pokazał.
Oddalił się od żony odrobinkę, tylko tyle, by móc stanąć
obiema nogami na podłodze. Chwycił ją pod kolanami i położył
jej nogi na łóżku, jednocześnie ustawiając tak, by głowę miała
na poduszkach. Uczynił to szybkimi ruchami, niemal brutalnie, ale
nie obawiała się go. Patrzyła zachłannym wzrokiem na to jak mąż
rozpina czarny, skórzany pasek, który miał przy spodniach. Nie
zdejmował go, jedynie rozpiął, a potem zajął się rozporkiem.
Wtedy Iza się podniosła. Przyłożyła dłoń do jego brzucha, tuż
pod pępkiem. Śledziła drogę owłosienia, tak zwanej ścieżki
miłości. Objęła dłonią jego męskość, rzuciła mu spojrzenie
z dołu i zabrała się do roboty. Najzwyczajniej wzięła jego
penisa do ust, zasysając sam czubek, później biorąc go niemal po
sam koniec.
Wtedy
pomyślałem, że Olek ma w domu tak jakby był w raju. Zastanawiałem
się gdzie on znalazł taką kobietę, która nie protestowała i nie
miała oporów przed zrobieniem mu dobrze w sposób oralny. Dziwiło
mnie też, że nie miał w planach tak dojść, bo to on złapał ją
za ramiona i odsunął kiedy miał już dosyć takiej luksusowej
pieszczoty.
Zdjął
szlafrok z jej ramion, a potem szarpnięciem za brązową koszulkę
na krótki rękaw, zakończoną koronką, dał do zrozumienia, że
ma się tego pozbyć. Nie spełniła tego niewerbalnego polecenia.
Pociągnęła go za rozpięte, opuszczone do połowy pośladków,
dżinsy. On jej usłuchał. Położył się na niej, powrócił do
całowania, pieszczenia na wszelkie możliwe sposoby. Zapuścił się
nawet do miejsca między jej udami, podciągając jej koszulkę
możliwie jak najbardziej do góry, czyli tak, że jej kraniec ledwie
sięgał do pępka.
Nagle
cała akcja przyspieszyła. Uklęknął na łóżku między jej
nogami i przerzucił jedną z nich tak, by przetoczyć ją na brzuch
Chwycił za kostki i zmusił do tego, by uklęknęła, choć Iza
chyba nie czuła się do tego zmuszana. Wyglądało na to, że
Wasielewski preferował seks od tyłu, w pozycji na pieska. To akurat
mnie nie zdziwiło, bo większość mężczyzn ma takie upodobanie.
Ogarnęło mnie jednak zaskoczenie, gdy kciuk Olka zawędrował do
miejsca, w które większość kobiet nie pozwoliłaby się zapuścić
swojemu mężczyźnie. Wsunął go jednocześnie, w tym samym
momencie, w którym wsuwał swojego penisa.
Nie
byłem pewny czy chcę na to dalej patrzeć. Stosunek analny zawsze
wydawał mi się tematem tabu, czymś zarezerwowanym wyłącznie dla
dziwek i ich klientów oraz dla gejów. Izabella i Aleksander byli
jednak małżeństwem, i wydawałoby się, że mieli w tym świetną
wprawę. Oczywiście nie przeszli od razu do konkretów. Najpierw
pogrzebał tam palcami, jednocześnie kochając się z nią
klasycznie i tym sposobem doprowadzając ją do orgazmu. On jednak
pozostał niespełniony albo z własnej woli to opóźniał. Ja w tym
czasie nawet nie zauważyłem kiedy, a już miałem rękę we
własnych spodniach od piżamy.
Izabella
doprowadziła męża do wytrysku we własnej buzi. Nie wypluła,
połknęła, co wydało mi się kolejną perwersją. On jednak nie
miał oporów, by po tym wszystkim ją pocałować, jakby już był
przyzwyczajony do smaku swojej spermy w jej ustach. Powrócili do
pieszczot i tego wszystkiego co było w grze wstępnej. Ja sam byłem
coraz bliżej spełnienia.
Aleks
usadowił się wygodnie między ugiętymi nogami żony. W końcu za
nie chwycił i zarzucił na swoje ramiona. Pomyślałem, że
przymierza się do klasycznej powtórki, tym razem w pozycji bliższej
tej na misjonarza. On jednak zagłębił się w miejsce, które
wcześniej dla siebie przygotował. Zastanawiałem się czy ją to
zabolało. Grymas na jej twarzy wydawał się być tylko chwilą i
nie miałem pewności czy wynikał z wtargnięcia penisa w anus, czy
z zapewne niewygodnej pozycji. Tak czy inaczej dalej wydawało się
być im obojgu przyjemnie i nawet potrafili sobie przy tym patrzeć w
oczy, bez wstydu i skrępowania. Nie doszedł jednak w taki sposób.
Przyuważyłem jak w pewnym momencie jego penis szybko zmienia
miejsce, a sam Aleks zastosowuje mocniejsze, głębsze, aż w końcu
też szybsze pchnięcia. Ja w tym czasie poczułem wilgoć w
spodniach i na dłoni.
Wycierałem
się ręcznikiem papierowym i jednocześnie wciąż wpatrywałem w
ekran telewizora. Obserwowałem jak Olek po wszystkim nie zwalił się
na żonę, a przetoczył obok niej. Odetchnął głośno jakby
przebył stumilowy maraton. Podciągnął majtki wraz z dżinsami,
które wciąż miał na sobie, choć wcześniej były opuszczone do
polowy ud. Nie zapinał paska ani nawet rozporka.
Zaobserwowałem
ruch Izy, jej nieznaczne odsunięcie się, jakby chciała być jak
najdalej swojego męża, jakby nie chciała go dotykać nawet
ramieniem. Aleks także to zauważył, bo odwrócił się na bok,
jednocześnie sięgając do jej ramienia, w taki sposób, że był w
stanie przyciągnąć ją bliżej siebie i objąć. Pocałował w
okolicę obojczyka, poprzez materiał koszulki, a potem w rękę, tuż
pod ramieniem, gdzie nie było tego materiału.
– Ja
wiedziałam, że wychodzę za drania, ale gdy za ciebie wychodziłam,
to nie wiedziałam, że aż za takiego – przemówiła nagle,
wgapiając się w sufit nieobecnym wzrokiem.
– Zrobiłem
coś nie tak? – zapytał bez zdziwienia, bez emocji, spokojnie,
całkiem bezbarwnie i ciągle nie przestawał ją przytulać.
– Wiedziałam,
że masz wiele na sumieniu, ale nie wiedziałam, że aż tyle.
– Czyli
o tym mowa – domyślił się i przestał obejmować żonę. Położył
się na wznak i przetarł twarz dłońmi. – Naprawdę musimy o tym
rozmawiać akurat teraz? – zapytał.
– A
kiedy chcesz o tym mówić?! – naskoczyła na niego.
– Nigdy
– odpowiedział całkiem poważnie, a kiedy ich spojrzenia się
spotkały i natrafił na jej zdziwienie, to od razu dodał –
Powiedziałem ci tyle ile musiałem, byłem z tobą szczery, ale
gdybym potrzebował spowiedzi, to udałbym się do konfesjonału, a
po poradę do prawnika, a ty, Izo, jesteś moją żoną.
– Tak,
zapomniałabym o tym, że żony są jedynie po to, by wepchnąć w
nie fiuta, gdy najdzie ochota – odwarknęła, usiadła na łóżku
i zamiarowała wstać, ale ledwie jej pupa przestała dotykać
materaca, a mąż chwycił ją za rękę i szarpnięciem sprowadził
na niego z powrotem.
Nie
wstał, nawet nie usiadł. Leżał bokiem, podparty na jednym łokciu.
Ciągle trzymał w stalowym uścisku jej rękę i patrzył z groźną
miną, ze wzrokiem takim jakby chciał ją samym spojrzeniem
przywołać do porządku.
– Tak,
od tego jest żona, między innymi – odpowiedział bardzo powoli,
cedząc słowa niemal przez zaciśnięte szczęki.
– Między
innymi – powtórzyła z drwiną.
– Małżeństwa
są od tego, by się kochać, między innymi – wyjaśnił, tym
razem bez zaciskania zębów, ale za to z przyjemnym, aczkolwiek
cynicznym, uśmieszkiem. Jednak bardzo szybko spoważniał i na
powrót stał się zimny, obcesowy. – A teraz bardzo cię proszę,
na przyszłość, nie mów do mnie takim tonem. – Zwolnił uścisk
i opadł na poduszki. – Nie spałem całą noc... – zaczął, a
ja zastanawiałem się czy ma to być usprawiedliwienie jego
zmiennych humorów i tego, że był chwilami niemiły dla żony, czy
tylko informuję ją o tym, że zamierza przespać cały poranek i
obudzić się w okolicy południa.
– W
takim razie śpij – przerwała mu. Sięgnęła po szlafrok, który
był na łóżku i zaczęła go na siebie ubierać. – Śpij i daj
mi święty spokój – warknęła zmierzając do drzwi.
– Nie
takim tonem – powiedział głośno, głośniej niż wszystkie
dotychczasowe słowa. – Po raz drugi cię upominam. Trzeciego
upomnienia nie będzie – zaznaczył, nawet nie patrząc przy tym w
jej kierunku.
Iza
już nic sobie ze słów męża nie robiła. Wyszła i zamknęła za
sobą drzwi. Po około godzinie, w której Olek zdążył zmienić
spodnie na takie od piżamy w kratkę, Izabella powróciła. Stanęła
przy łóżku i dała do zrozumienia, że nie zostawi poprzedniej
rozmowy w taki sposób.
– Chcę
z tobą pomówić – zaczęła.
– Staram
się zasnąć – odburknąć, ciągle był do niej odwrócony
plecami.
– A
co, sumienie ci nie daje? – zapytała w taki sposób, że sam się
pod nosem zaśmiałem. – Nie umiem tego zostawić w taki sposób,
rozumiesz? Nie umiem udawać, że nic się nie stało.
Położył
się na plecach, spojrzał na żonę i odparł:
– Jak
słusznie dziś zauważyłaś, wiedziałaś za kogo wychodzisz,
wiedziałaś z kim godzisz się zamieszkać, komu rodzisz dziecko.
Nagle, po tylu latach, mówisz, że nie umiesz przejść obok mej
przeszłości i zawodu obojętnie.
– Zataiłeś
gwałt na niewinnej dziewczynie. Co jeszcze ukryłeś!? –
krzyknęła.
– Nic
– stwierdził. – Nic o czym musiałabyś bezzwłocznie wiedzieć
– dodał, siadając na łóżku i opierając się o drewniany
zagłówek i boczną ścianę jednocześnie. Łokieć wsparł na
parapecie.
– Jesteś
moim mężem, dlaczego tak bardzo cię dziwi, że chcę o tobie
wiedzieć takie rzeczy?
– I
wiesz, wiesz tyle ile musisz.
– Powinieneś
być ze mną szczery.
– I
byłem, do cholery! W życiu cię nie okłamałem, a ty mnie tak! –
wypomniał wskazując na nią palcem. – Na nawykłem do opowiadania
o wszystkim kobiecie – dodał już znacznie spokojnie, gdy
przysiadła na brzegu łóżka. – Po prostu nie chcę cię tym
obciążać.
– Czym?
Swoją przeszłością, możliwą przyszłością czy tym co się
teraz z tobą dzieje?
– A
co się ze mną teraz dzieje?
– Zamykasz
się. Sprawiasz, że coraz mniej o tobie wiem. Wczoraj wyszedłeś i
nie wiedziałam dokąd. Nie było cię całą noc.
– Byłem
w pracy. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
– Na
przykład to, dlaczego rozmawiałeś z tym dziennikarzem?
– Bo
musiałem.
– Dlaczego?
– Nie
będę ci się tłumaczył.
– Widzisz,
tak jest zawsze! – uniosła się, łzy pojawiły się w jej oczach.
Pod wpływem emocji nawet wstała na równe nogi i zaczęła
gestykulować rękoma.
– Uspokój
się! Po prostu nie chcę cię tym obarczać.
– Jesteśmy
małżeństwem.
– Właśnie
– przyznał jej rację. – Wiesz tyle ile powinna wiedzieć żona.
Możesz na mnie liczyć...
– Nie
zarzucam ci, że nie mogę, ale ty dzielisz nasz świat. Wchodzisz do
mojego gdy ci się podoba, ale ciągle masz swój.
– A
co, mam cię na strzelaniny zabierać, kobieto?
– Jakie
strzelaniny? Mój Boże, Aleks, jakie strzelaniny!? – wydarła się
i myślałem, że chwila moment a rzuci się na niego i zacznie nim
potrząsać.
– Żadne
– szepnął. – Tak mi się tylko powiedziało.
– Dlaczego
szepczesz?
– Bo
spostrzegłem, że mówimy coraz głośniej, a krzyk do niczego nie
prowadzi i w końcu będziemy się przekrzykiwać, słysząc przy
okazji każde tylko siebie.
– Mówiłeś
o strzelaninach?
– Wspomniałem,
ale to było tylko dla zobrazowania. Chodzi mi o to, że... –
Przyłożył otwartą dłoń do policzka i potarł się po zaroście.
– Chodziło mi o to, że jesteś moją żoną i z żoną dzielę
dom, pracę z pracownikami, a grę w pokera z kolegami dzielę z
nimi. Im nie zwierzam się z problemów małżeńskich, tych z
dziećmi czy innych rodzinnych, a tobie nie będę opowiadał o tym
co robię, gdy jestem poza domem, bo nie po to z niego wychodzę, by
później ci się z każdej drobnostki spowiadać. To tak jak ty mi
się nie spowiadasz ze swoich zadłużeń.
– Ale
o nich wiesz, a to różnica.
– Ty
też wiesz tyle ile powinnaś, a resztą naprawdę nie ma
konieczności bym cię obarczał.
– Ja
też nie miałam konieczności, by obarczać cię opieką nad moimi
dziećmi.
Aleks
chyba się zmęczył dyskusją z żoną, bo odchylił głowę do tyłu
i westchnął zirytowany.
– Dobrze
wiesz, że to nie to samo.
– Ale
moje pójście do więzienia, do Kuby, to już to samo – zauważyła.
– Poszłam odwiedzić kolegę, nie musiałam ci o tym opowiadać,
ani pytać o pozwolenie.
– To
mój kolega – szybko stwierdził z lekkim uśmiechem
niedowierzania. – Do czego zmierzasz? – zapytał wprost.
– Do
tego, że mam prawo odwiedzić go ponownie i wcale nie muszę ci o
tym wcześniej mówić, bo dom to dom, a co robię poza nim, to...
– Stój,
stój, wolni. To nie jest to samo. Diego, to nie jest jakaś tam
Mariolka z twojej pracy.
– Tak
się akurat składa, że nie pracuję z żadną Mariolą.
– Nie
wiem z kim pracujesz, bo tak jak mówiłem, pracę zazwyczaj
zostawialiśmy przed drzwiami domu. Nie mówiliśmy o niej. Jednak
wracając do Diego, to nie jest żaden twój kumpel z pracy, więc...
– Ta
zgwałcona kobieta też nie była koleżanką z twojej pracy!
Dziennikarz też nim nie jest! Więc mam prawo wiedzieć!
– Tylko
ty nawet, kurwa, nie wiesz co ty chcesz wiedzieć! Jak więc mogę ci
cokolwiek powiedzieć!? Mam całe życie od kołyski ci opowiadać!?
– Ja
też nie wiedziałam, że ty możesz chcieć wiedzieć, że byłam u
Diego w więzieniu!
– Za
to teraz już wiesz, że masz tam nie chodzić!
– Nie
będziesz mi rozkazywał!
– Jesteś
moją żoną...!
– To
nie daje ci prawa...!
– Nie
zapominaj, że jestem ponad prawem! – wrzasnął tak głośno, że
był w stanie ją przekrzyczeć, a przy tym przestał się opierać o
ścianę i nakierował palec wskazujący na żonę. Wstał z łóżka.
Iza
chyba się wystraszyła, bo wycofała o kilka kroków.
– Rok
czy dwa lata temu, policja, jak piłem z Borysem pod komisariatem i
wybiliśmy w radiowozie szybę, to nawet nam mandatu nie dała, tylko
odwiozła do domów. Więc nie mów mi o prawie ogólnym, a to w
naszym domu, na pewno, nie będzie ustalane przez ciebie. A teraz,
bardzo cię proszę, wyjdź, bo naprawdę chcę się położyć i
wyspać, i nie chcę się dłużej kłócić.
PS 1. Taka ciekawostka od Tysia dla Czytelników. Wizerunku Aleksandrowi Wasielewskiemu użyczył mój ulubiony, francuski raper Carlos Leal. Oczywiście nie wie o tym, że go użyczył, ale ja osobiście, pisząc, nie widzę nikogo innego w tej roli. Co prawda ja Carlosa pamiętam jako gówniarza w bluzie z kapturem, później w zwykłej podkoszulce, gdy w jednym filmie robił za dilera i katował prostytutki, ale ujrzenie go po latach w serialu, gdzie chodził ciągle w garniturze tak mocno zapadło mi w pamięć, że pisząc widziałem już konkretnego aktora. Zmieniłem mu jedynie kolor oczu na granatowy.
PS 2. Natomiast z rolą Izabelli miałem spory problem. Ciężko mi było znaleźć kobietę, aktorkę, która nie ma figury modelki, a jednocześnie ma w sobie coś co przyciągnęłoby nawet mój wzrok. Właściwie, to ja nie przepadam za kobietami o figurze modelki, ale mniejsza o to. Chodziło mi o to, że nie chciałem typowej grubaski, ale jednak kobietę o pełniejszych kształtach, a jednocześnie subtelną i kobiecą. Trafiło na Luz Valdenebro, a później, zupełnym przypadkiem, od mojej żony (tej samej co połamała mi palce, jeśli ktoś nie wie o co chodzi, to zapraszam na blog autorski) dowiedziałem się, że Luz i Carlos mieli trzy sceny razem w pewnym serialu, tak więc mi się trochę pofarciło, bo przynajmniej na zdjęciu mogą być razem.
PS 3. Jeśli kogoś zaciekawiły moje połamane palce i będzie zaglądał na blog autorski, to może przy okazji zajrzeć do podstrony "Czytelnicy moich opowiadań".
Pozdrawiam i oby jak najszybciej do następnego "zobaczenia".